fbpx
HOME

Księga Przyjaciół

Krzysztof A. Worobiec Trudne początki…
Latem przyjeżdżało do nas coraz więcej gości, ale po sezonie wakacyjnym nie było zbyt wesoło... Choć były też sytuacje zabawne - wieczorem pewnego jesiennego dnia weszło dwóch gości i jeden z nich powiedział do drugiego: „A widzisz, mówiłem ci, że tu będzie czynne...”. A do nas: „Nie chciał mi wierzyć, pytał, gdzie go wiozę, do jakiegoś ciemnego lasu. Skoro w Mikołajkach wszystko pozamykane, to tu będzie tym bardziej. No i się pomylił”.
Krzysztof A. Worobiec Dlaczego „oberża” i „pod psem”?
Po zakończeniu budowy „teleportowanej” chałupy musieliśmy zadbać o jej otoczenie oraz wystrój wnętrz. Dla wielu osób znających naszą restaurację i to nawet od lat, wielkim zaskoczeniem są z pewnością zdjęcia, na których widać samotnie stojącą chatę, bez rosnących wokół drzew, krzewów, zieleni oraz sąsiednich budynków w tle (w 1992 roku na całej naszej posesji rosły tylko dwa drzewa). Wokół nasadziliśmy z Danusią setki krzewów i drzew, „wybudowaliśmy” kilka zabytkowych budynków, więc teraz chałupa wygląda jakby stała tu od zawsze (wiele osób jest zresztą o tym święcie przekonanych, ba – niedawno usłyszeliśmy, że „szkoda tak pięknego miejsca, na taką komercję”).
Krzysztof A. Worobiec Dygresja berlińska (i nie tylko…)
Na początku tej historii (już w trzecim zdaniu pierwszej części) wspominałem o Berlinie Zachodnim, potem nazwa ta kilkukrotnie jeszcze się pojawiała (i jeszcze się pojawi). Paradoksalnie pobyt w tym wielkim mieście (liczyło prawie dwa miliony mieszkańców, a po zjednoczeniu Niemiec, wraz ze wschodnią częścią, prawie cztery miliony), odcisnął piętno na tym, co później tworzyliśmy w maleńkim Kadzidłowie liczącym zaledwie... czterech mieszkańców (czasami żartujemy, że tylko skreśliliśmy sześć zer). Pora więc na dygresję (nieco dłuższą) i kilka słów o Berlinie i o sobie...
Krzysztof A. Worobiec Restauracja zamiast muzeum
Klamka zapadła, budynek czekał w częściach, budowa rozpoczęta, więc żeby ją dokończyć sprzedaliśmy wrocławskie mieszkanie Danusi. Zdecydowaliśmy też, że nie otworzymy muzeum, ale wrócimy do wcześniejszych planów – tyle tylko, że zamiast kawiarenki w odtwarzanej chacie zrobimy...  restaurację!
Krzysztof A. Worobiec Muzeum ziemi ojczystej
"Muzeum ziemi ojczystej" Lenza, jedna z najważniejszych powieści mazurskich, w miękkim, tanim i nieco tandetnym wydaniu, pojechało z nami do Berlina, w którym zarabialiśmy na budowę naszego „nowego–starego” mazurskiego domu. Tam, snując plany o nowym życiu na Mazurach czytaliśmy tę książkę, przypominając sobie, że wcześniej w niemieckiej telewizji oglądaliśmy trzyodcinkowy film, nakręcony na podstawie tej powieści (ale wówczas była to dla nas odległa historia z nieznanych Prus Wschodnich). Lenz opowiada w niej w sposób barwny historię Mazur poprzez ukazanie losów mieszkańców literackiego Łukowca (czyli Ełku) od I do II wojny światowej. Narratorem powieści jest Zygmunt Rogalla – twórca prywatnego muzeum, gromadzący z pasją świadectwa historii swojej okolicy, bo – jak mówi: „wiedza na temat stron ojczystych [...] jest początkiem wiedzy o świecie”. I to wówczas, po przeczytaniu książki, zaczęło kiełkować kolejno ziarnko...
Krzysztof A. Worobiec Kolejny wariacki pomysł
Wybudował ją bogaty gospodarz, który „powrócił z Ameryki” – zapewne dlatego była znacznie większa – niż sąsiednie chałupy kurpiowskie, a jej pomieszczenia znacznie przestronniejsze i wyższe (zapewne przygotowane z myślą o prowadzeniu jakiejś działalności). Dowiedziałem się, że właściciel zamieszkał w niej „przed wojną bolszewicką” (czyli przed 1920 rokiem), że „wynajmował pokoje polskim pogranicznikom” (chałupa stała w pobliżu komory celnej na ówczesnej granicy z Prusami Wschodnimi), po 1939 roku podobno „była w niej kantyna”, a tuż po zakończeniu wojny szkoła (budynek szkoły we wsi wybudowano kilka lat później), potem był jakiś sklep i poczta – z tego czasu na drzwiach wejściowych zachowała się emaliowana tabliczka z napisem „Znaczki pocztowe” (wisi na nich do tej pory), a na poddaszu działał fryzjer.
Krzysztof A. Worobiec Nasze mazurskie początki
Powoli dom i otoczenie stawały się coraz ładniejsze, my - pomimo ogromu pracy, czuliśmy się dobrze, a nasze wakacyjne pobyty stawały się z każdym rokiem coraz dłuższe. Gdy okazało się, że więcej czasu spędzamy tu, a nie w Berlinie, zapadła decyzja by na Mazurach zamieszkać na stałe.
Krzysztof A. Worobiec …a jak wcześniej do Puszczy Piskiej trafili starowiercy?
Na słabo zaludnionych Mazurach osadnicy widziani byli zazwyczaj chętnie. Przyjmowano ich z północnego Mazowsza, Litwy i bardziej odległych stron. Wśród nich byli m.in. menonici przybyli z Holandii w XVI wieku (dając początek tzw. kolonizacji olenderskiej) czy arianie, zwani braćmi polskimi - zwolennicy tolerancyjnego odłamu kalwinizmu wygnani z Polski, którzy po 1658 roku osiedlili się także w powiecie piskim. W latach 1680-1740 w Prusach Książęcych osiadło siedem tysięcy Szwajcarów, siedem tysięcy Bawarczyków, 3 tysiące Saksończyków oraz bardzo duża grupa luteranów z księstwa Salzburga. Przy ich pomocy władcy zasiedlali "pustki" - tereny wyludnione wojnami i zarazami oraz kolonizowali obszary do tej pory niezagospodarowane.
Krzysztof A. Worobiec Kadzidłowo – starowierska „pustelnia”
Dokładnie 160 lat przed nami, wiosną 1832 roku przybył na Mazury starowierca Fiodor Iwanow Czujow, który  kupił 230 morgów 20 prętów (czyli ponad 130 hektarów) ziemi nad niewielkim Jeziorem Kadzidłówko i w ten sposób zapoczątkował historię najmniejszej mazurskiej wioski strarowierskiej, nazwanej Kadzidłowo (po niemiecku Kadzidlowen, od 1938 do 1945 Einsiedeln – czyli„pustelnia”). Etymologia nazwy nie jest pewna, może pochodzi po prostu od słowa „kadzidło”, być może od nazwy masowo rosnących niegdyś w tej okolicy sasanek, przez starowierców zwanych katiałkami (Katiałowo = Kadzidłowo?).
Krzysztof A. Worobiec Z oberży: Wariacki pomysł
Z pierwszej podróży do Puszczy Piskiej w 1990 roku utkwiły mi w pamięci: bezkresna knieja, labirynt leśnych dróg, duża liczba drewnianych chałup, ale także brak sklepów, restauracji i hoteli. Zapamiętałem biało-niebieską, drewnianą cerkiew w Wojnowie i klasztor na końcu tej wsi oraz malowniczy, niewielki cmentarz w Kadzidłowie, otoczony niskim, omszałym płotem ze sztachet, z kilkoma równie omszałymi krzyżami w typie prawosławnym. Nie znałem wtedy historii Mazur, niewiele wiedziałem o starowiercach, a raskolnicy kojarzyli mi się głównie z nazwiskiem głównego bohatera powieści Dostojewskiego.
Autorzy