fbpx
HOME
Krzysztof A. Worobiec

Dlaczego „oberża” i „pod psem”?

Po zakończeniu budowy „teleportowanej” chałupy musieliśmy zadbać o jej otoczenie oraz wystrój wnętrz. Dla wielu osób znających naszą restaurację i to nawet od lat, wielkim zaskoczeniem są z pewnością zdjęcia – jak to poniżej, na których widać samotnie stojącą chatę, bez rosnących wokół drzew, krzewów, zieleni oraz sąsiednich budynków w tle (w 1992 roku na całej naszej posesji rosły tylko dwa drzewa). Wokół nasadziliśmy z Danusią setki krzewów i drzew, „wybudowaliśmy” kilka zabytkowych budynków, więc teraz chałupa wygląda jakby stała tu od zawsze (wiele osób jest zresztą o tym święcie przekonanych, ba – niedawno usłyszeliśmy, że „szkoda tak pięknego miejsca, na taką komercję”).

Tak w kwietniu 1998, po wykonaniu prac ziemnych, wyglądała oberża i jej najbliższe otocznie

Zimą i wiosną 1999 roku zajmowaliśmy się urządzaniem wnętrz przyszłej restauracji. Uznaliśmy, że skoro chata jest drewniana, stuletnia, to izby powinny mieć odpowiedni rustykalny wystrój, z oryginalnym starymi sprzętami. Chcieliśmy stworzyć charakter dawnej wiejskiej gospody, ale… również pokazać nasz styl, więc musieliśmy połączyć jedno z drugim. Nie potrzebowaliśmy architektów czy dekoratorów, bo urządzanie lubimy, „mamy we krwi”, potrafiliśmy dobierać kolory i malować ściany, odnawiać meble. Mieliśmy w tym bogate doświadczenie, a niedawno przecież remontowaliśmy nasz murowany domek. Tam ściany pomalowaliśmy – wbrew panującej wówczas modzie na „szpitalną” biel – w odważne, wyraziste kolory: czerwony, niebieski, zielony, żółty. Ustawiliśmy odnowione meble, a na ścianach zawisły obrazy, które sam namalowałem… W maju 1998 roku zdobyliśmy I miejsce w kategorii aranżacja wnętrz w ogólnopolskim konkursie„Pomysł świetny na dom letni”, ogłoszonym przez miesięcznik „Murator”.

Nagrodzone przez „Dom letni” wnętrze naszego murowanego domku, w którym mieszkaliśmy do 1999. Potem przenieśliśmy się do oberży – jak na oberżystów przystało, 1997

Nagrodą główną był komplet drewnianych mebli ogrodowych, który wtedy bardzo nam się przydał oraz artykuł o naszym domu w półroczniku „Dom Letni”[1]. Była to dobra, ogólnopolska reklama, chociaż nie pierwszy artykuł o nas. Wcześniej pisano o ludziach, którzy „znaleźli sposób na nowe życie” i „miejsce spełnionych marzeń”[2]. Teraz, w przeniesionej z Dąbrów chacie wszystkie ściany, podział pomieszczeń, rozkład okien i drzwi (z jednym wyjątkiem) zostawiliśmy bez zmian. Musieliśmy tylko podzielić jedną z izb na parterze, by urządzić toaletę dla gości. Dla siebie postanowiliśmy zaadaptować poddasze – na sypialnię, łazienkę i gabinet. Meble częściowo kompletowaliśmy już wcześniej – mieliśmy dwa ładne „szlabany” (vel ślubanek, po warmińsku ślómbank – czyli ławy, które mogły służyć do spania), krzesła i stoły – jeden z nich zrobiłem z pięknych, grubych, toczonych nóg, które znalazłem w jakieś szopie, dorobiłem boki, a stolarz blat ze starych, pociętych na deski dębowych kołków z… rozebranego płotu.

Widok największej izby: na ścianach wiszą moje obrazy – martwe natury malowane jeszcze w Berlinie, po lewej stół z dębowym blatem, po lewej tzw. łyżnik (półka na sprzęty kuchenne i łyżki) przywieziony z Piątkowizny, gdzie służył jako graciarnia i składzik smarów, puszek po olejach samochodowych i zardzewiałych części do traktora, 2023

Mieliśmy też dwa piękne kredensy, z których usunąłem białą olejną farbę, odświeżyłem pierwotną kolorystykę i tak odzyskały swój urok. W restauracji potrzebny był bufet (vel lada vel szynkwas). Tu znowu pomógł przypadek (a może los tak chciał?), bo przez lata w piwnicy przy Leonhardstrasse w Berlinie bezużytecznie przechowywałem duży fragment mebla (miał prawie dwa i pół metra długości i metr wysokości). Leżał tam długo, ponad 16 lat (a wcześniej w innej piwnicy), szkoda mi było go wyrzucić, choć nie bardzo wiedziałem co z nim zrobić. Przeprowadzając się z Berlina na Mazury też nie wiedzieliśmy, czy do czegoś się kiedyś przyda, ale zabraliśmy go, w kawałkach, bo nie mieścił się do naszego VW-busa. Tu, w Kadzidłowie mebel nadal leżał bezużytecznie, tym razem w szopie. W końcu, po kilkunastu latach czekania (!), znalazł swoje miejsce. Był to bowiem front XIX-wiecznego kontuaru pochodzącego z jakiejś restauracji lub eleganckiego sklepu! Po oczyszczeniu z wielu warstw farby olejnej i uzupełnieniu ubytków odzyskał pierwotny blask (prawie, bo nie odtworzyłem złoceń, które kiedyś zdobiły niektóre elementy, nie pasowały bowiem do wiejskiej gospody). Do ładnie odrestaurowanego frontu bufetu dorobiłem dwa boki, a całość nieco podwyższyłem i przykryłem szerokim blatem, który w Berlinie używałem jako biurko. I tak „grat z piwnicy” stał się ozdobą oberży.

Przywieziony z Berlin i odrestaurowany w Kadzidłowie bufet, za nim odnowiony kredens (gdy go kupiłem był pomalowany szarobrązową podłogową farbą olejną – powszechnie „królującą” w czasach PRL-u… bo jedyną wówczas dostępną), 1999

Gdy już wszystko było prawie gotowe 1 maja 1999 roku otworzyliśmy „Oberżę pod psem” – połączenie gospody, galerii – bo na ścianach głównej sali zawisły moje martwe natury (głównie z „okresu berlińskiego”), muzeum – bo przecież bardzo wiernie odtworzyliśmy stuletnią chałupę z jej wszystkimi elementami, oraz naszego domu – bo postanowiliśmy się tu przeprowadzić (a odnowiony murowany dom, w którym wcześniej mieszkaliśmy, wynajmować letnikom).

Długo zastanawialiśmy się nad wyborem nazwy naszej restauracji, w końcu wygrała obecna – „Oberża pod psem”. Zaprojektowałem jej logo, a na deskach namalowałem szyld: skulonego w kłębek Irtysza – naszego białego, pięknego psarasy łajka zachodniosyberyjska.

Latem 1999 nad wejściem powiesiliśmy prosty, wykonany ze starych desek szyld, na którym namalowałem logo oberży

Nazwa miała przypominać zapomniane u nas słowo „oberża”. W tamtych czasach prawie nie używane (od czasów PRL-u popularne były „zajazdy”, a oberże znaliśmy tylko dwie: jedną w Bieszczadach, drugą w Wielkopolsce), choć dawniej była to bardzo popularna nazwa (no a w Klubie Pickwicka Dickensa aż się roi od wszelkich oberży pod: „Aniołem”, „Złotymi ustami”, „Krzakiem”, „Dzwonem”, „Błękitnym niedźwiedziem”, „Srebrnym pawiem”, „Złotymi bykami”, „Wielkim białym koniem”, „Jerzym i Jastrzębiem”, a nawet „Sroką i Ogarkiem”, „Skórzaną Butelką” czy „Głową Saracena”). Wybór takiego określenia był uzasadniony. Zgodnie ze Słownikiem Języka Polskiego PWN oberża to dawniej: „dom zajezdny przy głównym trakcie, w którym podróżni zatrzymywali się na posiłek i nocleg”, a my przecież chcieliśmy oferować posiłki i noclegi (i tam zamieszkać – jak na oberżystów przystało). A „Pod psem” było trochę prowokacyjne, a trochę przekorne; w Polsce był to czas zachwytu nad wszystkim co „zachodnie”, konsumpcjonizmu (od którego my uciekliśmy z Berlina) oraz zalewu obcobrzmiących nazw i określeń. Nawet tu w puszczy, w naszej najbliższej okolicy powstawały rozmaite lokale gastronomiczne o nazwach: Bronx, Relax, Manhattan, Tabasco, Heaven, a nawet Alcatraz! Był to również czas zachłyśnięcia się blichtrem, glazurą, kolorowym plastikiem, jednorazówkami, a my zamiast iść „z duchem czasu” nie tylko budowaliśmy „byle jak i byle co”, jakieś stare drewno, mech, glina (choć z okolicznych wiosek masowo znikały piękne drewniane chałupy, a w ich miejscach powstawały białe „wille” z pustaków), to do tego jeszcze ustawialiśmy meblowe „starocie”. Krótko mówiąc… pod psem!

Kiedyś, na samym początku, do oberży weszła kobieta, spojrzała przelotnie wokół, obróciła się na pięcie i wyszła, mówiąc do reszty: „Tylko jakieś rupiecie. Jedziemy do Mikołajek!”.

Choć nie wszystkim podobały się nasze „starocie”, my byliśmy dumni z uratowania zabytku… Pracownice Sanepidu, które musiały dokonać odbioru lokalu, także patrzyły na to wszystko z niesmakiem, bo przecież na podłodze są – o zgrozo – „deski drewniane” (sic!), do tego nielakierowane, z surowego, stuletniego drewna, „niehigieniczne”, no i te ściany pokryte tynkiem glinianym, „trudno zmywalne – lepsza byłaby wszędzie glazura!”. Dla urzędników to było „byle co”, a my uznaliśmy, że wybrana przez nas nazwa ma sens, więc tak zostało.

Pewnego razu ekipa telewizyjna chciała realizować program o tym, jak kobiety mogą odnieść sukces w biznesie – nawet w takiej głuszy jak nasza. Danusia zgodziła się, ale pod jednym warunkiem: nie będzie to rozmowa o sukcesach, ale o trudnościach i kłodach rzucanych przez urzędników, choćby o przepisach sanitarnych źle interpretowanych i niedostosowanych do małych restauracji jak nasza. Pierwszą część programu zrealizowano w oberży, z udziałem Danusi, a część drugą w studio telewizyjnym w Warszawie, z udziałem dwóch zaproszonych ekspertów – od turystyki oraz przepisów sanitarnych, którzy dyskutowali o naszym przypadku oraz innych podobnych. No i okazało się, że wcale nie jesteśmy „ciemnogrodem”, nie działamy rzekomo niezgodnie z przepisami, wprost przeciwnie – nawet z uznaniem ocenili to co robimy.

KRZYSZTOF A. WOROBIEC

[1] G. Michalik, Zauroczeni Tradycją, „Dom Letni”- „Murator” numer specjalny 1, 1999, s. 12-17.

[2] Z. Zubczewska, Wszystko przez jelenie, „Kobieta i życie” 12 IX 1998, s. 28-29; M. Sulima, Miejsce spełnionych marzeń, „Gazeta Współczesna” 23-25 X 1998, s. 14-15.

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Dzięki nim możemy nieustannie ulepszać stronę. Więcej informacji znajdą państwo w Polityce Prywatności. Więcej.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek