fbpx
HOME
Renata Gorczyńska

Wystawa malowanych psów

Mi nombre es Oscar. Il mio nome è Oscar. Je m’apelle Oscar. My name is Oscar. Ich heisse Oscar. Wymieniać dalej? Włada się tymi językami. Język to zresztą moja specjalność, bo chłodząc się, ziaję. Gdy jem, język zwija mi się w rodzaj długiej łyżki, a zatem jest bardzo giętki. Zazdrościł go nam sam Słowacki. A też liżę tym językiem rękę, która mnie karmi. Zdarza mi się również lizać różne płyny i ciała stałe, zwane przez ludzi paskudztwami, ale taka już moja natura. Bo mój świat to świat zapachów. Mam takie nadzwyczajne powonienie, że mógłbym komponować perfumy. Może kiedyś się tym zajmę.

Byłem obieżyświatem, jak wynika z mojej znajomości języków obcych. Byłem? Chwila moment, jestem. Trwam. Hasam po łąkach nadświata, dokąd dostałem się, wertykalnie unosząc się w górę, wyzwolony z siły ciążenia. Stąd widzę, co tylko dusza zapragnie. Gdy tylko słyszę, jak Christophe wymawia moje imię, ogon sam rusza w tany.

Na planecie Ziemi mieszkałem ostatnimi laty w Hiszpanii. Trafnie, bo nazwa mojej rasy wywodzi się zdaniem niektórych od słowa „Hispaniola” lub starofrancuskiego „E’spagnol” (też tam przemieszkiwałem, jakieś sto kilometrów na północ od Cannes). Pierwsze wzmianki o naszym istnieniu pochodzą z przełomu VII i VIII wieku. Kronikarze odnotowali, że pojawiły się na Półwyspie Iberyjskim długowłose byty o wielkich zwisających uszach, używane do polowania. W aportowaniu jestem do dziś biegły, ale przynoszę wyłącznie piłeczki. Christophe wyławia z basenu ważki i motylki, susząc je następnie na krawędzi by mogły sobie odlecieć, więc wyobraźcie sobie, co sądzi o polowaniach. I jakoś słuch po naszych praprzodkach zaginał na sporo wieków, aż odrodziliśmy się w Anglii, gdzieś w XIV stuleciu. Opisano nas w dziele Livre de chasse (brrr…) i otrzymaliśmy wzmiankę u Chaucera, a to już coś, bo w ten sposób weszliśmy do literatury pięknej, nie tylko podręczników dla gentlemanów.

Anglicy sobie nas przywłaszczyli na długi czas, rozpisując się nad naszymi talentami do aportu. W XV wieku niejaki Johannes Calus zaliczył nas do Cannibus britannicus. Dwa stulecia później zostaliśmy podzieleni na trzy grupy wedle wzrostu i talentów pływackich. Stąd springer (większy) i cocker (mniejszy) oraz spaniel dowodny. Przodkowie mieli też zróżnicowane obowiązki – dwa pierwsze wypłaszały zwierzynę w trakcie polowania z sokołami, a mniejsze służyły do polowania na ptaki z użyciem sieci. Z czystego snobizmu mogę jeszcze wspomnieć, że odmianę nazywaną dziś sussex spaniel wyhodował na początku XIX stulecia książę Marlborough, nawiasem mówiąc przodek Winstona Churchilla. Ten renegat zdradził nas jednak na rzecz buldoga angielskiego, do którego był zaskakująco podobny, dobrze mu tak. Sfora księcia odznaczała się krótszymi kufami, niech im będzie. Ja za tym nie przepadam jako rodowodowy springer.

Nasza rola trochę się odmieniła, gdy wprowadzono na masową skalę broń palną do polowań. Odtąd posługiwano się nami głównie do aportowania ubitej zwierzyny. No cóż, może nazwiecie mnie hipokrytą, bo w życiu nie wziąłbym truchła do kufy, choć spreparowane posiłki mięsne a jakże, szamam. Teraz żywię się niebieskimi migdałami.

W początku XX wieku dokładnie spisano nasze standardy w poszczególnych grupach. Nie dotyczą wyłącznie naszej niewątpliwej urody, ale i przydatności łowczej, fuj, psia krew. Ja pozostałem uroczym nierobem i zamiast płoszyć inne istoty po krzakach, zawsze wolałem miękkie ludzkie łóżko, ulubiony fotel Christophe’a i jadałem przysmaki wyłącznie z wysokiej miski, żeby nie pomoczyć sobie moich wspaniałych uszu. Ceniłem sobie jazdę samochodem i loty samolotem. Teraz mogę do woli przypatrywać się światu z góry, ale swego czasu widok z okienka samolotu to była atrakcyjna nowość. Miałem jeszcze dwóch pobratymców, ale biedaki zeszły przedwcześnie. Przeżyliśmy kiedyś upojną podróż, gdy Christophe, jadąc z naszą trójką autem po nieludzko oblodzonej autostradzie w Niemczech, doszedł do wniosku, że dalsza jazda jest dla nas wysoce niebezpieczna. Zatelefonował więc przez komórkę na lotnisko w Berlinie i zamówił awionetkę do Warszawy, taką dla czterech pasażerów. Kiedy zajechaliśmy na lotnisko, podniebny pojazd już stał i obsługa wnosiła jedzenie dla bandy czworga. Trochę się zdziwili, gdy z Christophe’em na czele radośnie wskoczyliśmy do środka i umościli na skórzanych fotelach. Przytroczyli nas pasami i fruuu! Ludzka strawa była nienadzwyczajna, jak to w samolotach, ale co było robić. Głód nie wybiera.

Lubię pozować do obrazów, a od biedy i zdjęć. Potrafię zastygnąć podobnie jak moi przodkowie, gdy wystawiali zwierzynę. Przednia łapa uniesiona w górę, ogon równolegle do ciała, oczy utkwione w jeden punkt. Z tymi umiejętnościami często byłem wykorzystywany jako model. Trudno się dziwić, skoro jestem taki piękny. Toteż zebrało się tego trochę w moim długim życiu. I wreszcie nastąpiła stosowna okazja, bym się mógł pokazać w całej krasie na wystawie pod nazwą „My i psy; psy i my” w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Wizerunek przedstawiający moment mojej translokacji na łąki niebieskie widnieje nawet na plakacie. W sumie pojawiam się w towarzystwie z grubsza osiemdziesięciu psów uwiecznionych na płótnie, w ujęciu trójwymiarowym i na rysunkach. Dzieła ściągnięto na tę okazję z rożnych muzeów i kolekcji prywatnych. Samo warszawskie Muzeum Narodowe gotowe było wypożyczyć obrazy z psami w roli głównej w liczbie około trzystu. To już lekka przesada, bo gdzie by taka sfora się zmieściła. Christophe jako kolekcjoner sztuki polskiej przedstawił piętnaście. Widnieję na nich nie raz, zrobili nam nawet portret podwójny.

Konkurencja jest ostra, bo kto nas nie malował! W Sopocie jest okazja, by przyjrzeć się nam w ujęciu Maksymiliana Gierymskiego, Tadeusza Makowskiego, Stanisława Wyspiańskiego, a z nowszych produkcji – Edwarda Dwurnika, Teresy Pągowskiej, Marii Jaremy… Pojawiam się w towarzystwie mopsów, chartów, owczarków. Nawet mieszańce dopuszczono.

Kuratorem tej jedynej w swoim rodzaju wystawy jest Bogusław Deptuła, bez wątpienia miłośnik nas wszystkich. Można nas podziwiać do 16 stycznia, od wtorku do niedzieli w godzinach 11.00-19.00.

wysłuchała i spisała

RENATA GORCZYŃSKA

Warto również przeczytać...