Sonet czternasty cyklu pierwszego: żywi i śmierć, umarli – i życie (epifania)
Jak wiele innych utworów z cyklu orfickiego i ten, sonet czternasty części pierwszej, powstał w lutym 1922 roku, między 2 a 5 dniem tego miesiąca, w Muzot. Przedmiotem poetyckich rozważań Rilkego jest tu tyleż relacja żywych i umarłych, co stosunek jeszcze żyjących do już zmarłych i, o dziwo, wzajemnie – relacja poprzez kategorię troski (wielkiej bohaterki elegii z Duino) i poprzez pośrednictwo ziemi. W tym sensie – wzajemnej relacji żywych i umarłych, relacji zwrotnej – wiersz wyprzedza swój czas, jest (rzec by można): humanistyczny i posthumanistyczny jednocześnie.
Zaczyna się zwyczajnie, deklaracją-frazą, którą mogliby złożyć ogrodnicy (jest zdaniem przystrzyżonym do rozmiaru jednego wersu, jak posłuszny żywopłot w ogrodzie francuskim): „Wir gehen um mit Blume, Weinblatt, Frucht” (co tłumaczą kolejno Jastrun, Antochewicz, Pomorski: „Pielęgnujemy kwiat, wino, owoce”; „Z nami kwiat, owoce i liść winorośli”; „Cóż dla nas – kwiecie, liście, winne kiści” – tylko pierwszy przekład trafia w semantyczne sedno). Konstatacja w języku oryginału jest prosta, powtórzę to, nie zawiera ani gier brzmieniowych (liście – kiści), ani żadnych innych zabiegów, nie różni się od języka mówionego, choć zachowuje staranność i pewien rodzaj jasnej, klasycznej uroczystości (taką frazę można by w polszczyźnie kojarzyć z Kochanowskim [1]). Domniemani ogrodnicy – czyli żywi – rozpoczynają opowieść o tym, czym się zajmują – taką można by snuć w toskańskiej winnicy, w normandzkim sadzie, w wielu ogrodach świata… Nie niepokoimy się tym zdaniem, nie jest ono jeszcze z domeny poezji (może oprócz wskazującej na kategorię ogólności liczbę pojedynczą). (Chociaż wiemy, że Rilke był ogrodnikiem, hodował róże, ukłuł się jedną z nich… To jednak początek innej baśni – tej o śmierci, baśni o tym, jak ogrodnik jest poetą).
Owa singularna introdukcja to zaledwie anakruza niepokoju, który ujawnia się już w drugim orzekającym wypowiedzeniu, równym drugiemu wersowi: „Sie sprechen nicht die Sprache nur des Jahres” („One nie tylko mówią mową roku” – tłumaczy Jastrun; „I nie mówią one mową roku tylko” – Antochewicz; „Ich mowa jest nie tylko mową roku” – Pomorski). Pierwsi dwaj tłumacze niewiele zmieniają, nie ingerują w rytm i szyk oryginału (choć Antochewicz – niestety – inwersją nieco podwyższa tonację), i dzięki temu doznajemy uczucia nie tyle niepokoju, co dopiero jego semantycznej zapowiedzi. Rilke już anonsuje, iż nie jest tylko tak, jak nam się wydaje, że jest także inaczej, ale jeszcze nie czyni tego w samym zapisie poetyckim. Zaraz potem wrzuca nas – czytających i wyobrażających sobie zapisane – w sam środek komplikacji istnień i nieistnień (i przypominamy sobie, że śmierć jest też w Arkadii, a także wszystkie inne nauki ogrodowo-cmentarne z historii kultury).
W tym poetyckim trójskoku (pierwszy wers sonetu – krótki, oznajmiający; drugi – nadal zwyczajny, choć z lekkim naciągnięciem mięśnia semantycznego) trzeci skok – decydujący – jak wiemy, rozciąga się niemożebnie na trzy wersy, przekracza granicę pierwszej strofy i staje się (nie tylko przerzutniową) – rewelacją. W trójskoku – rekord świata. W poezji – epifania. Bo oto (tak Jastrun): „Barwne zjawisko wyłania się z mroku / i może jeszcze zazdrością migoce // umarłych, którzy glebę zasilają”. Albo: „Z ciemności się wyłania barwne zjawisko i ma być może w sobie blask zazdrości. // Umarłych, którzy ziemię umacniają” (Antochewicz). Czy wreszcie: „Barwne zjawisko wynikając z mroku / być może niesie w sobie błysk zawiści // umarłych, którzy dają siły glebie” (Pomorski). Dodam tylko, że – po niemiecku mowa o „ein buntes Offenbares”, czyli nie o zjawisku botanicznym czy meteorologicznym [2], raczej o epifanii jako darze, o cudzie (jawności, oczywistości) odradzania się, zaś umarli – ci którzy stali się już glebą, zasilającą owo objawienie rośnięcia, radosne i kolorowe, są zaledwie zazdrośni, nie zawistni.
Rilke sławi w tym pięknym, mistrzowskim skoku, w locie (na bezdechu, bez żadnej pauzy), chtoniczne moce zmarłych, i pokazuje – nas – jeszcze żywych, ignorancję: „Was wissen wir von ihrem Teil an dem?” (Jastrun: „O ich udziale cóż naprawdę wiemy?”; Antochewicz: „Czy znany nam ich udział w tej dziedzinie?”; Pomorski: „Czyż wiemy, ile w tym jest ich udziału?”). Poeta sytuuje się pomiędzy ignorantami a umarłymi, pomiędzy żywymi a zasilającymi istnienie, niczym Hermes w Rilkeańskim poemacie o Orfeuszu i Eurydyce. Udziela odpowiedzi ostrożnej, jak przystało na pośrednika: „Es ist seit lange ihre Art, den Lehm / mit ihrem freien Marke zu durchmärken” (Jastrun: „To ich odwieczna rzecz, że warstwy ziemi / swym uwolnionym szpikiem przenikają”; Antochewicz: „Od dawna ich zwyczajem jest, by glinę / swym wolnym szpikiem naszpikować całą”; Pomorski: „Od dawien dawna to ich rzecz pomału / w jej miąższość własny miąższ przetaczać, siebie” [3]).
Poeta docieka, czy umarli czynią to chętnie, czy chętnie stają się nawozem innego życia niż oni sami? I jednocześnie nadaje tonację pytajną całej drugiej partii sonetu – jesteśmy już, wraz z nim, pośrednikiem, w sferze nierozstrzygalności, u progu jednej z największych tajemnic istnienia świata, na pograniczu życia i śmierci: „Czy owoc, trud niewolników brzemienia, / pięścią nie wznosi się ku nam, ich panom?” (Jastrun); „Nie dźwiga się, trud niewolniczych rąk, / ściśnięty w pięść przeciwko nam, swym panom?” (Antochewicz); „Owoc, gdy się poda z bliska, / ten uciśnionych trud helotów, / ku nam, ich panom, czy się w pięść nie ściska?” (Pomorski, zmieniający amplifikacyjnie strukturę wersową oryginału).
Od tego dociekania dochodzi Rilke do kwestii fundamentalnej – kto jest władcą życia, kto jest jego panem (może jednak ten, kto udziela życia, a nie, kto zeń korzysta?) – która w oryginale brzmi wyjątkowo pięknie (nadmiar, wezbranie rymuje się tutaj z pocałunkiem), mimo iż Rilke jej nie rozstrzyga (a może właśnie dlatego):
Sind sie die Herrn, die bei den Wurzeln schlafen,
und gönnen uns aus ihren Überflüssen
dies Zwischending [4] aus stummer Kraft und Küssen?
A w polskich przekładach?
U Jastruna:
Czy są panami – śpiący u korzenia,
użyczający nam z wezbranych trunków
coś z niemej siły i coś z pocałunków?
U Antochewicza:
Czy oni są panami, co u korzeni śpią,
i dają nam nadmiar w podarunku,
coś z niemych sił i pocałunków?
U Pomorskiego:
Nie oni to panami są, wśród splotów,
śpiący w korzeniach, śląc nam w podarunku
coś z niemej mocy i coś z pocałunku?
KATARZYNA KUCZYŃSKA-KOSCHANY
[1] Nie tym z Trenów, oczywiście.
[2] Wówczas Rilke użyłby raczej słowa Erscheinung.
[3] Trudno mi powstrzymać się od komentarza przy ostatnim przytoczonym spolszczeniu: Adam Pomorski próbuje uczynić – poprzez amplifikacje – poetykę Rilkego dziwniejszą niż ona jest, oddać ją w jakiejś nadosobliwości. Nie w tym chyba jednak tkwi oryginalność tego poety.
[4] Słowo, którego nie ma w wymienionych spolszczeniach, typowe dla niemczyzny, oznaczające – „między-rzecz”, „rzecz istniejącą pomiędzy”. Warto w tym miejscu przypomnieć, że Rilke jest mistrzem i poniekąd prawodawcą „wiersza o rzeczy” (Dinggedicht) i poetyki rzeczy (Dingdichtung). Pisałam na ten temat szerzej w szkicu pt. „Ding-Gedicht”, wiersz jak rzecz prawdziwy (pierwodruk w zbiorze: Wariacje na temat. Studia literackie. Red. Janina Abramowska, Agnieszka Czyżak, Zbigniew Kopeć. Poznań, Wydawnictwo „Poznańskie Studia Polonistyczne”, 2003, s. 353-369; przedruk w książce autorskiej: Interlinie w ciemności. Jednak interpretacja, Kraków, Pasaże, 2012, s. 199-220).