fbpx
HOME
Jakub Dolatowski

Figa z makiem

Drzewka figowe rosły w figarniach, takich półszklarniach, „przyklejonych” wzdłuż kalenicy do ścian czy ogrodowych murów, szklarniach, których szyby wystawione były, rzecz jasna, ku słońcu. Oczywiście, figi trzymano u nas tylko w ogrodach książęcych, biskupich, ordynackich.

W pamięci mam jedno szczególnie miłe miejsce, skąd zapamiętałem już nawet nie resztki, a po prostu pustkę po figarni, trwającą przy długim, kamiennym (czy ceglanym?) murze, obrośniętym roślinami i po części już się rozsypującym. Było to na dawnym wileńskim folwarku Zakret, w części miasta zwanej Wilcza Łapa – widać ten kształt, gdy spojrzeć na plan miasta, czyli było to na tych podmiejskich błoniach, w lesie i ogrodach, rozciągających się szeroko w obszernym zakolu rzeki, które dla wilnian były zawsze miejscem odpoczynku i wyraju. To wspomnienie niewyraźne, a nawet niepewne, bo byłem tam bardzo krótko, w gwarnej grupie botaników, i to już ładnych kilka lat temu. To może gdzieś na Zakrecie, jak i na innych podmiejskich błoniach, Przyjaciele Pożytecznej Zabawy – wokół ich głów igrały Zanowskie niewinne promionki – raczyli się mlekiem i „przystępowali do ucałowania”. Gdy trafiłem tam, była to – jak i w międzywojniu, gdy Ogród działał wyłącznie na Zakrecie – część wileńskiego ogrodu botanicznego, taka leżąca odłogiem, botaniczna „resztówka”. Dyrektor Ogrodu, z którym od lat pozostaję w przyjaźni, Audrius Skridaila, wskazał mi leżące na parapecie okna starego ogrodowego budyneczku, spoczywające tam jakby dopiero co porzucone, jakby nigdy nic, resztki z czasów właśnie jeszcze okołofilareckich: drewnianą praskę do gomółek białego sera, z ozdobnie toczoną śrubą docisku i zawiasami z pasków skóry i utłuczony korpus butelki, z tutejszych kuchni Aleksandra I (przez jakiś czas Zakret były to jedne z jego carskich dóbr), z wypukłym cesarskim herbem i napisem „Impieratorskoje imienije Zakret” (dobra Cesarskie Zakret).

Ostatnio uzupełniałem podręcznik dendrologii o akapit poświęcony drzewu figowemu. Trzeba to było zrobić, bo figę pospolitą (Ficus carica L.) sadzi się u nas coraz częściej po prostu w gruncie, zimy są przecież nie tak mroźne jak dawniej. Myśli, siłą rzeczy, zeszły na gest „pokazywania komuś figi” i na „figę z makiem, z pasternakiem” (ten pasternak to tylko dla rymu?). Pokazywanie figi z makiem, czubka kciuka wypchniętego między palcem wskazującym a środkowym, zawsze odczuwałem jako coś dziwnego, jakby kryło się za tym coś niestosownego czy nieprzyzwoitego; było w tym coś więcej – ale co? – niż tylko żartobliwa odmowa, odesłanie rozmówcy z kwitkiem, z niczym, z nic niewartą drobnostką. Poszukiwanie sensu takiej „figi” kazało przeglądać słowniki argotu i seksualizmów, na przykład, z naszych, Jacka Lewinsona czy Klemensa Stępniaka. Szersze wyjaśnienie – bo podstawowe słowniki języka polskiego omijają tę kwestię (w pierwszym tomie słownika Lindego, który daje odniesienie do włoskiego, znajdziemy tylko dosłowny opis gestu, mianowicie „palec przez szparę pokazać”) – znalazłem dopiero u Jana Karłowicza (Słownik wyrazów obcego a mniej jasnego pochodzenia używanych w języku polskim, 1894–1905): „z wieków średnich, z Włoch, pochodzi gest pogardliwy (jako imago vulvae), włoskie far la fica, hiszpańskie hazer la higa, francuskie faire la figue”; uwzględnił to w słowniku etymologicznym Franciszek Sławski: „od XVII w., zapewne z włoskiego far la fica = wyśmiewać gestem urągającym, włoskie fica = vulva. Wszystko jasne: pokazać komu figę, czego seksualne pierwociny zatarły się w pamięci pokoleń i są teraz dla nas zakryte (jak choćby stało się to w polszczyźnie z „kpem” i przymiotnikiem „kiepski”), to odpowiednik powszechnie teraz u nas znanego wulgarnego gestu, jakim jest pokazanie sterczącego środkowego palca.

Obraźliwe pokazywanie komuś figi zrodziło we Włoszech sprośny wierszyk, coś jak ze starorzymskich priapea: „acqua fresca / vino puro / fica stretta / cazzo duro”, co ma i u nas, we współczesnej plebejskiej polszczyźnie, dosłowny i żywy odpowiednik; sam taki wierszyk zasłyszałem przed kilku laty pod Przemyślem – wierny włoskiemu pierwowzorowi tak w treści, jak i w rytmie, gdzie za rym i sztafaż dla obscenicznych szczegółów służy „izba własna” i „piec gorący”. Takie rymowanki pasowały na pewno, w czasach „małej stabilizacji”, do podejrzanych figur, oczajduszów i podrywaczy, o których mówiono – „figo-fago, kawa marago”, bo przecież „fikać” i „figo-fago”, to też, oczywiście, mocne sprośności.

Trop włoski i wspomnienie – w tym kontekście – kawy marago zawdzięczam pogaduszkom o pokazywaniu figi z przyjacielem, jeszcze od czasów liceum, historykiem Wojciechem Tygielskim. Śmiałości dla podjęcia nieobyczajnego tematu dodał mi podobny tekst o tej bezecnej fidze, pióra Agnieszki Krzemińskiej; wyciąłem go sobie przed dziesięciu laty z „Polityki” (35: 58–60) i wetknąłem w karty jakiegoś podręcznika botaniki.

JAKUB DOLATOWSKI

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek