1 września 2022 chciałam napisać łagodny, kolorowy tekst, inaugurujący nowy rok szkolny. I już układałam go sobie w głowie. Dedykowany miał być Ani Piotrowskiej, w dzień Jej urodzin, bo dział się podczas wspólnego pobytu w Castel Goffredo, w czerwcu 2011, kiedy to Julia Hartwig i ja dostawałyśmy nagrodę Primo Acerbo. Ona za całokształt twórczości, ja za wydaną właśnie po włosku książkę: W ogrodzie pamięci. Towarzyszyły nam Ania i Kasia, a sam pobyt domaga się długiej i radosnej opowieści. Aż tu nagle wpadł mi w ręce szary, zgrzebny tomik wierszy mojej mamy: Jesień niezapomniana.
Wiersze opowiadają o wrześniu 1939, przeżytym w oblężonej Warszawie. Pisane w roku 1942, kiedy matka i babka ukrywały się pod Warszawą przed antyżydowskimi represjami nie są poezją najwyższego lotu. Opowiadają o minionym niedawno, trudnym do uwierzenia losie oblężonego miasta: naloty, bomby, utrata dachu nad głową, ukrywanie się w piwnicach, strach, głód, poniżenie. A jednak był to los wspólny. Bez wykluczenia. Może dlatego tyle jest w tych wierszach irracjonalnej nadziei.
W tle ciągle migam ja: niespełna pięcioletnie dziecko, radosne, nieustraszone, dodające wszystkim otuchy. Miło mi to czytać. Więc dlaczego dzisiaj płaczę. Czy to naprawdę jestem ja? Czy tylko wspomnieniowa wizja mojej matki? A jeżeli ja, to jakim kosztem? Czy można, tak całkiem bezkarnie w najtrudniejszych, najbardziej bezbronnych chwilach życia uważać, że trzeba być wesołym chochlikiem. Jaką cenę się potem płaci? Piętno kogoś nieustraszonego, hardego, niosącego nadzieję zostaje na całe życie. I jest ciężarem trudnym do uniesienia. To szczęście, że nikt wtedy nie słyszał o traumach? Że po wojnie nie musiałam chodzić na wielogodzinne rozmowy o tak niedalekiej przeszłości? A może to nieszczęście? Może powinnam komuś opowiedzieć o tym co przeżyłam? O czym? Nie pamiętam. Piszę w czwartek, 1 września 2022. W piątek 1 września 1939 wybuchnie wojna.
JOANNA OLCZAK-RONIKIER