Początki Oberży były trochę dziwne i z pewnością trudne. Jej otwarcie nastąpiło 1 maja 1999 roku. Zrobiła to Danusia – sama, bo ja w tym czasie zarabiałem w Berlinie na wykończenie… kuchni (!) i naszego mieszkania na piętrze.
Otwarcie restauracji bez kuchni, jak to możliwe? Owszem, możliwe, bo przecież w jednej z izb została wybudowana – zgodnie z oryginałem, tradycyjna kuchnia, opalana drewnem, z żeliwnym blatem i fajerkami. Na początku tam właśnie grzała się zupa… ugotowana wcześniej rano w kuchni w naszym murowanym domu. Tam Danusia z Anią – naszą pierwszą pracownicą, lepiły pierogi oraz nosiły naczynia do zmywania. Krótko mówiąc trzeba było się nabiegać między budynkami. Na miejscu, w oberży, na tej kuchni były odsmażane przyniesione pierogi, smażone naleśniki oraz gofry na starej, żeliwnej „poniemieckiej” gofrownicy. Dopiero latem, po powrocie z Berlina, ułożyłem w naszej kuchni elektryczne ogrzewanie podłogowe (które przywiozłem – w Polsce wówczas była to rzadkość), kafelki oraz pomalowałem ściany. W końcu mogliśmy ustawić meble i urządzić „prawdziwą” kuchnię, która przypominała domową, nie „gastronomiczną”, bo zamierzaliśmy gotować jak w domu…
Początki były trudne, bo wbrew panującym w okolicy zasadom (że lokal otwiera się tylko na sezon), postanowiliśmy działać codziennie przez cały rok, choć wielu okolicznych knajpiarzy mówiło, że raczej szybko splajtujemy. Danusia tak wspominała ten okres [D. Worobiec, „Zabytkowa chata warnowska i kwartalnik „Borussia”, Borussia 2011 nr 49]: „Wszechobecna opinia miejscowych o tym, że turysta to „coś”, co występuje na Mazurach stadnie, tylko od 15 lipca do 15 sierpnia, i trudno z niego „wyżyć”, dawała nam dużo do myślenia. Przecież my wcześniej też byliśmy turystami, którzy przyjeżdżali na Mazury… ale zawsze po sezonie, dla spokoju i dla innego krajobrazu (choć Berlin to także jeziorna kraina). I trudno było nam wtedy, po sezonie, znaleźć miły, przytulny i ciepły nocleg oraz coś do jedzenia. Wtedy w wioskach nawet sklepy były po sezonie pozamykane (później się dowiedzieliśmy, że trzeba było szukać właściciela w domu, to by sklep otworzył). Piekliśmy więc kiełbasy na ognisku, jedliśmy przywiezione z Berlina zapasy konserw i nie mogliśmy się nadziwić, dlaczego mieszkańcom Mazur nie chce się zarabiać, na nas turystach, po sezonie. Kiedy więc planowaliśmy już zostać na Mazurach, zakładaliśmy, że turystów poszukujących po sezonie – tak jak my – piękna krajobrazu, musi być więcej, i że to oni będą naszymi gośćmi. Uważaliśmy, że Mazury reklamujące się tylko jeziorami, zapraszają gości nad jeziora tylko wtedy, kiedy jest ciepło i woda w jeziorze jest ciepła. Tak więc, gdy już staliśmy się dumnymi posiadaczami starej drewnianej chaty w maleńkim Kadzidłowie, i to nie nad jeziorem, i z dala od szosy, powiesiliśmy tablicę „Oberża pod psem – czynna codziennie, przez cały rok”. Czekaliśmy na tych „innych” gości, którzy przyjeżdżali dla krajobrazu, doceniających zabytki, a czekając czytaliśmy literaturę mazurską, poznawaliśmy mieszkańców Mazur i Mazury”.
Tak wytrwaliśmy w pogotowiu cały rok, latem przyjeżdżało do nas coraz więcej gości, ale po sezonie wakacyjnym nie było zbyt wesoło… Choć były też sytuacje zabawne – wieczorem pewnego jesiennego dnia weszło dwóch gości i jeden z nich powiedział do drugiego: „A widzisz, mówiłem ci, że tu będzie czynne...”. A do nas: „Nie chciał mi wierzyć, pytał, gdzie go wiozę, do jakiegoś ciemnego lasu. Skoro w Mikołajkach wszystko pozamykane, to tu będzie tym bardziej. No i się pomylił”.
Takich przypadków było więcej – o wszystkich nie będę pisał, ale kiedyś przypadkowo natknąłem się w internecie na niepodpisane nazwiskiem trzystronicowe opowiadanie W stumilowym lesie z mężem i plecakiem syna, a w nim podobne zdarzenie: „…Janek zdenerwował się, skręcił w prawo przy pierwszym lepszym zjeździe i powiedział, że dalej nie jedziemy. Ciemno… Spod świateł samochodu wyłaniają się drzewa… Straszą… […]. Po chwili z mroku wyłania się stara chata. Czytamy – Oberża pod Psem. Dziwna nazwa. […] Wchodzimy do środka. Światło świeczek rozświetla wnętrze chaty. Jak tu przytulnie! Stary chodnik, stara misa, czajnik, naczynia. Stare meble. Trochę niepewnie usiedliśmy przy stoliku. Warzywa, owoce w wazach. Chleb domowej roboty. Tabliczka na drzwiach: „Nie mamy czasu dla tych, co nie mają czasu”. To jest właśnie to miejsce, którego szukaliśmy! Zapach pierogów. Zamówiliśmy wino i pierogi z kapustą”.
Owszem, goście pojawiali się, ale poza sezonem było ich za mało, żeby wystarczyło nam na utrzymanie się z restauracji przez cały rok. W przetrwaniu drugiej zimy pomógł nam przypadek (kolejny!). Późną jesienią pojawiała się jakaś ekipa, pochodzili, popatrzyli, coś tam pogadali, zrobili zdjęcia, wypili herbatę i pojechali. Po kilku dniach wrócili z zapytaniem czy pozwolimy im nakręcić reklamę. Będą trzy, może cztery dni, na które będziemy musieli zamknąć oberżę, ale dobrze nam za to zapłacą, no i zrobią nam z jesieni …zimę. Bo ten bajkowy widok na zdjęciu (poniżej) to iluzja, zima hollywoodzka, dekoracja filmowa, a raczej reklamowa. Jej „budowa” trwała prawie dwa dni, to znaczy tyle trwała metamorfoza naszej oberży w domek, jak z zimowej bajki. Po dekoratorach zjechała reszta ekipy filmowej – łącznie jakieś 40 osób, z kamerami, statywami, wysięgnikami, kablami, oświetleniem, generatorami prądu…etc. Nie było tylko cateringu, bo przecież przyjechali do oberży i oprócz wynagrodzenie za „użyczenie wizerunku wnętrz” zarobiliśmy także jako restauracja!
Dekoratorzy nie poprzestali tylko na otoczeniu oberży, ale przemeblowali nam także pierwszą salę, a nawet wymontowali całe okno z ramami (!) po to, by kamera na długim wysięgniku teleskopowym mogła z zewnątrz wjeżdżać do środka. I gdy już wszystko było gotowe, pani – siedząca na fotelu (który ekipa filmowa przywiozła), ustawionym pod naszym kolorowym łyżnikiem, spokojnie i z uśmiechem czytała list, który niczym gwiazdka „sfrunął” do niej prosto z nieba. By uzyskać ten ostatni efekt – czyli gwiazdki spadającej z nieba, trzeba było zrobić zdjęcia z lotu ptaka, czyli z wielkiego balonu ogrzewanego ciepłym powietrzem, który wzniósł się nad oberżą (rosnących wokół drzew wówczas jeszcze nie było). W ten sposób w listopadzie 2000 roku nakręcono telewizyjną noworoczno-milenijną reklamę na zamówienie Poczty Polskiej, która z wnętrza naszej Oberży wszystkim Polakom „życzyła wszystkiego najlepszego na Nowe Tysiąclecie”!
To niecodzienne i spektakularne wydarzenie – bo oprócz zarobku stanowiło dla nas nie lada atrakcję, pozwoliło spokojnie przetrwać do kolejnego sezonu letniego. A potem było już „z górki”…
KRZYSZTOF A. WOROBIEC