Wyrzeźbiona kamienna tabliczka "№13 Alte №11", z ornamentyką kiści dojrzałych winogron, nad wejściem do kamienicy przy Johannistrasse 13, przełamywała monotonię bloków z lat 50. i 60. minionego wieku, które, we wrześniu 2010, mijałam wzdłuż ruchliwej ulicy. Za drewnianą bramą był barokowy ogród. Z pałacykiem na końcu alejki, delfinami i nimfami przy fontannie. Krzesełkami na trawie.
W kwietniu 1998 pojechaliśmy, z Darmstadtu, do niewielkiej miejscowości, na wschód od Paryża. Mieszkały tam dwie kuzynki Oli: trzyletnia Mia i Ronia - pięcioletnia. Za domem był ogród, konie, osły, kucyki, kury i pies Maja. Wieczorami robiliśmy dłuższe spacery na łąki, po zwierzęta. Przy bocznej drodze stał niewielki budynek, z, na wpół, otwartymi drzwiami - dawna pralnia dla wszystkich.
W wyprawie do Meksyku, marzec/kwiecień 1993, chodziło, głównie, o Majów. Ruiny w Tulum, Cobá, Uxmal, Palenque. Przy wytyczonych, w dżungli, w Cobá, ścieżkach mijaliśmy tabliczki: GRUPO COBA, GRUPO NACANXOC - wyznaczające tereny znalezisk. Stamtąd wychodziło się na kilka, prostych, domów. Przysłonięty szerokimi liśćmi, namalowany na murze, napis HERE RESTAURANT AMIGOS, zapraszał turystów. W pobliżu kręciła się dwójka dzieci. Zatrzymały się, na chwilę. I pobiegły dalej.
In? Out? - zastanawiał się, na głos, starszy pan przed Megu na wystawie, w Karolinie Północnej, w maju 1985. Fotografie, nagrodzone w corocznym konkursie lokalnej gazety "Spectator", pokazane były w: Chapel Hill, Carrboro, Durham, Raleigh. Megu zdobyła pierwsze miejsce w kategorii "People". Zdanie mężczyzny, przyglądającego się małej dziewczynce, było i jest, dla mnie, ważne. Fotografia, nie do końca określona, z przewagą szarego, przemawia.
9 maja, pierwszego z dwóch dni, w JVA (zakład karny) Pöschwies (Szwajcaria, kanton Zurych), przydzielona mi strażniczka, pokazała szwalnię i koszykarnię. Na stołach, poukładane w stosiki, leżały filcowe gwiazdy. W następnym etapie przemieniały się w ozdoby na choinkę. Osadzeni, z półrocznym wyprzedzeniem, przygotowywali świąteczne dekoracje, sprzedawane potem w przywięziennym sklepiku. Wszystkie przedmioty - mikołajkowe gwiazdy z długimi brodami, obrazy na deskach, miniaturowe ludziki z poskręcanych korzeni na podstawkach z przepołowionych szyszek, filcowe Kreciki w filcowych autkach, jeżyki z idealnie obtoczonej, drewnianej, półkuli i kolcami z czarnych gwoździków o płaskich łepkach, prawdziwki z drewna w brązowych kapeluszach - były dziełem precyzji, cierpliwości i uważności. Prawdziwie misternej roboty.
Tłumy, przebrane za smoki i tygrysy, zapełniły stolicę Kambodży, w lutym 2008. Z okazji chińskiego Nowego Roku, miasto wypełzło na ulice. Tylko ogrodnik nie świętował. Przed Pałacem Królewskim, samotnie, jak co dzień, oddawał się swoim obowiązkom.
„Sebastian Melmoth. Pod tym imieniem i nazwiskiem, niby pod maską okrywającą jego twarz zniszczoną więzieniem i uparcie wpatrzoną w oznaki bliskiej śmierci, Oscar Wilde, nikomu nieznany, przeżył kilka ostatnich swoich lat. Los sprawił, że ów człowiek używał kolejno trzech nazwisk: Oscar Wilde, C 33, Sebastian Melmoth….Oscar Wilde błyszczał, olśniewał, uwodził, zdradzał i został zdradzony, godził w samo serce i w samo serce został ugodzony…. C 33 cierpiał…. Sebastian Melmoth przestał pisać, błądził, powłócząc nogami, po ulicach Paryża, umarł i został pogrzebany.” Grób poety, na cmentarzu Père-Lachaise, odnalazłam w lipcu 2016. Cytat z: „Księga przyjaciół i szkice wybrane” Hugo von Hofmannsthala, w tłumaczeniu Pawła Hertza (Próby 2023).
Plaże Holandii Albrecht znał dobrze. Przez lata spędzał tam wakacje z rodzicami i rodzeństwem. Stąd wybór, Zierikzee w Zelandii, w grudniu 1987, na kilka dni spokoju. Szerokie plaże. Raj dla wiatru, który niestrudzenie nanosi, przenosi i tworzy - na mokrym piasku - nietrwałe kompozycje z patyków, trawy i suchych ziaren. Patrzyłam na nie przez obiektyw. Obrazy te mam teraz na negatywach. I portrety Albrechta.
To, co zostawiamy po sobie i, co po nas zostaje, fotografowałam już wcześniej. Podobny fragment „ogłoszeniowego nieistnienia” mam z Krakowa, z okolic Wiślnej, kiedy, na przełomie wieków, odwiedzałam redakcję "Tygodnika Powszechnego". Sztokholmskie ślady ogłoszeń są z sierpnia 2011, kiedy, po rozbiciu namiotu na campingu, ruszyłyśmy z Olą do miasta.
„Proces twórczy Wajdy praktycznie nigdy nie dokonuje się w samotności. Artysta potrzebuje zespołu. Osób przynoszących mu pomysły, inspirację, wskazujących warte uwagi lektury, «sparingpartnerów» weryfikujących kolejne koncepty, wersje scenariusza, montażowe układanki”. Czytając te zdania Jakuba Majmurka [...] widziałam zdjęcie z 24 listopada 2004. Zrobiłam je na balkonie Starego Teatru, w przerwie drugiej próby generalnej "Makbeta".
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.