Często, kiedy nie prowadziłam lektoratów albo sama nie uczestniczyłam w zajęciach na UNC (University of North Carolina at Chapel Hill), opiekowałam się dziećmi naszych przyjaciół: Shizuko - studentki stomatologii i jej męża Mitsuo - pracownika laboratorium. Najstarszy z trójki był Naoshi, średni - Nozomo, najmłodsza - Megu. W weekendy jeździliśmy w naturę. W wyprawie „Spring`86” (zapis na negatywie), towarzyszył nam chłopiec sąsiadów.
Do czerwca 1987, i wyprawy nad rzekę, gdzie rośnie papirus, znałam tylko produkt końcowy rośliny. Miejsce z papirusem na Sycylii, niedaleko Syrakuz, pokazał nam Aldo – przyjaciel Nadii. W Rzymie prowadził antykwariat.
„The Book of Disquiet” Fernando Pessoa, wydanie Serpent’s Tail, London 2010, rozpoczyna zdanie: „Sometimes I think I will never leave Rua dos Douradores". Książkę kupiła Ola w BERTRAND LIVREIROS - najstarszej na świecie księgarni operującej w tym samym miejscu. Poświadcza to pieczątka przybita przy kasie na stronę tytułową. Pessoę pożyczyłam od córki na lot powrotny do Warszawy, ale zaczęłam czytać jeszcze w Lizbonie i, 18 września, odnalazłam Rua dos Douradores.
Miejsce: schody przy zejściu do podziemia dworca kolejowego w Krakowie. Czas: 6 czerwca. W kalendarzyku, z 1996, zapisałam: Łazienki, foto Wojciech Karpiński. „Zejście do podziemia” zrobiłam w ostrym, późnopopołudniowym słońcu, po powrocie z Warszawy, gdzie, w południe tego dnia, byłam umówiona z pisarzem na portret.
Kim był człowiek, któremu postawiono pomnik w Perugii, nie wiem. Z pewnością kimś ważnym; na jednej ręce nosił sygnet, drugą wskazywał kierunek lub błogosławił. Tyle, w czerwcowe południe 1987, zdążył przekazać mi pomnik i jego cień.
Nie tylko topografie miast, także wydarzenia historyczne mogę odtwarzać dzięki negatywom. Na tym, z 27 stycznia 1995, poza kobietą z wózkiem, mam też klatkę ze znakiem "zakaz zatrzymywania się" i tabliczką "OBOWIĄZUJE w dn. 26-28.01.95". Wizytę na Kazimierzu złożył, wtedy, ówczesny premier Izraela - Szymon Peres.
Ten kadr mam w głowie – nagle, zza pałacu po lewej, tuż przy brzegu, wyrasta olbrzymi statek i, na moich oczach, bardzo powoli, wypełnia lukę między domami. Ale na negatywie mam tylko to ujęcie - z drugiej strony kanału Giudecca, gdzie następnego dnia, o ósmej, czekałam na statek. Zawsze, kiedy przeglądam skoroszyt z negatywami z Wenecji z 2006, mam cichą nadzieję, że olbrzym, między pałacami, się znajdzie. Jeśli nie pod datą 27 kwietnia, to gdzieś w okolicy.
Skrzynki stały samotnie przed każdym domem, tuż przy drodze. Ale, im dalej od Franklin Street - głównej ulicy miasteczka, tym bardziej łączyły się w grupki. Takie szeregi spotykałam na początku dróg prowadzących do większych skupisk domów/kondominiów, często ustawionych na planie koła. W naszym drugim roku w Chapel Hill (North Carolina) niecierpliwie wypatrywałam listów. Zdjęcie zrobiłam w marcu 1985.
Niespieszne tempo Graniti najlepiej oddaje obrazek z domu Teresy – kuzynki Nadii, z którą, w czerwcu 1987, przyjechaliśmy na Sycylię. Zgromadzeni w kuchni, wokół stołu, patrzyliśmy jak mama Teresy robiła spaghetti. Rozwałkowane ciasto nawijała na drut starego parasola. Rurka po rurce.
Jak w antycznych czasach, Koloseum gromadzi widzów, ale w styczniową niedzielę 2011, gladiatorzy nie byli na arenie. Maszerowali skrajem ulicy, ku uciesze, zgromadzonych na chodnikach gapiów. Pochód, pobrzękujących łańcuchami muskularnych wojowników, obserwowałam z górnej, widokowej platformy Hop-On Hop-Off busa.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.