Jakiż lepszy tekst można by wybrać na setną rocznicę śmierci Kafki niż ten krótki rozdział z „Dunaju” Claudia Magrisa, tej wielkiej książki o podróży przez Europę Środkową i jej literaturę. Namysł nad twórczością tego autora towarzyszył wprawdzie Magrisowi w całym niemal jego pisarstwie krytyka i eseisty, wizerunek Kafki przedstawiany był jednak w kategoriach obcości i wykorzenienia, budowania barier mających bronić przed życiem. I oto w ostatnich dniach pisarza następuje wielkie pogodzenie, powiedzenie życiu „tak” w akcie pokory i miłości do Dory Diamant, zrównanie z anonimowymi pacjentami. Typowe dla najlepszych książek Magrisa wyczulenie na szczegół, drugi plan, drugorzędne postaci, dało tutaj znakomite rezultaty, wystarczy bowiem kilka kresek, by naszkicować nowy portret, w którym literatura ustępuje przed fundamentalnym doświadczeniem każdego.
JOANNA UGNIEWSKA
CLAUDIO MAGRIS
W jednym z tych pokoi 3 czerwca 1924 roku umarł Kafka. W małym dwupiętrowym domu, dziś skromnym budynku mieszkalnym, mieściło się przedtem sanatorium doktora Hoffmanna, w małej wiosce koło Klosterneuburg, gdzie Kafka spodziewał się wyzdrowieć i gdzie spędził ostatnie tygodnie. Na ziemi, przy wejściu, widnieje napis: Salve. Pokój Kafki, prawdopodobnie na drugim piętrze, wychodzi na ogród; dziś właścicielem jest pan Bacher, ogłoszenia przy wejściu zawiadamiają, że kominiarz przychodzi w każdy trzeci poniedziałek miesiąca, zakazuje się rąbania drewna w domu i wnoszenia ciężkich skrzyń po schodach bez pisemnego zezwolenia.
Dzwonię do mieszkania na drugim piętrze; miła, starsza pani Dunay wpuszcza mnie do środka i na balkon. Balustrada jest drewniana, wisi bielizna, na ziemi leży szmaciany miś; na balkonie piętro niżej, gdzie krząta się pani Hascher, liczne rogi jelenie i trofea myśliwskie nie kojarzą się łatwo z ostatnimi godzinami Kafki, gdy, nękany okrutnymi cierpieniami, robił korektę „Głodomora”, tomu zawierającego również tytułowe opowiadanie, parabolę perfekcji wyjaławiającej życie.
Stąd Kafka na swoim leżaku patrzył na ogród, gdzie dziś stoi drewniany barak pełen taczek, sierpów i innych narzędzi. Widział tę umykającą mu zieleń, czyli kwitnienie, wiosnę, limfę, którą literatura wyssała mu z ciała, wysuszając je w poczuciu czystej i bezsilnej jałowości. Wobec tej tak kobiecej zieleni Kafka czuł być może, że przy całym swym geniuszu jest niemal groteskowym wyolbrzymieniem męskiej niepewności, jej przeczulonej tendencji do zamykania się w sobie i jej potrzeby ciągłych potwierdzeń. W obliczu tej epickiej zieleni Kafka miał wreszcie przy sobie kobietę, Dorę Diamant, której nie bał się ulec, którą chciał poślubić, z którą pragnął żyć. Nigdy nie jest za późno, nawet na progu śmierci, by odkryć prawdę tych słów: „Czym byłbym bez niej”, mówi Kafka, myśląc o Dorze. Ta siła pozwalająca na przyjęcie pomocy wznosi go ponad jego postacie, w których sportretował własną neurotyczną niezdolność przyznania się do braku samowystarczalności, do zaakceptowania swego nieprzystosowania.
Być może choroba, odbierając mu upartą siłę pisania, oddalającą go od życia, pomogła mu w odzyskaniu tego ostatniego, z pokorą, na którą pisarstwo nigdy by mu nie pozwoliło. Być może ratunek jest rezultatem słabości, fizycznej niemożności bycia samowystarczalnym i pisania. Ale nie zmienia to faktu, że jest to ratunek. W swych dziennikach Kafka wspomina, że jego hebrajskie imię brzmi Amshel – imię wyrażające niedostępną mu ludzką tożsamość, bezpośredniość życia, miłość, rodzinę. Zrezygnował z tego wszystkiego, aby być „samotny jak Franz Kafka”, aby stać się pisarzem. To, co zdarza mu się w ostatnich chwilach przed śmiercią, gdy miłość do Dory zbliża go na powrót do judaizmu i do przygody wspólnego życia, nie należy już do historii Kafki pisarza, powiada Giuliano Baioni, „lecz dotyczy tylko mężczyzny, którego hebrajskie imię brzmi Amshel”.
Amshel potrafi uczynić krok, do którego niezdolny jest Kafka, potrafi zaakceptować swoją słabość, poddać się miłości, uznać, że bez Dory byłby niczym. Jeśli mężczyzna bez kobiety nie jest mężczyzną, głosi fragment z Talmudu bliski Kafce, to choć mężczyzną w godzinie śmierci stał się Amshel, o tej odysei stania się Amshelem, stania się mężczyzną, opowiada Franz.
W drugim pokoju Alberto Cavallari pochyla się, aby przeczytać kartę chorobową z wykresem gorączki; 12 kwietnia Kafka miał 38,5. Na szekspirowskiej twarzy Alberta maluje się wzruszenie, gdy czyta rejestr nazwisk osób przyjętych tego samego dnia co Kafka do sanatorium w Wienerwald: Kraus Olga, Kovacs Bianca, Kisfaludi Etelka. Na tej drapieżnej i szlachetnej twarzy odczytuję wielką i pozbawioną złudzeń miłość do świata, pietas zatrzymującą się na tych nieznanych i zapomnianych nazwiskach w pragnieniu oddania hołdu ich losowi, uratowania pamięci o nich i wytropienia ich historii węchem starego kronikarza. Nasze spojrzenia spotykają się na chwilę ponad rejestrem. Również ta chwila, tak jak trzy nieznane nazwiska, pozostała na wieczność w tamtych pokojach. Tutaj zmarł naprawdę Każdy, jak w religijnych średniowiecznych przedstawieniach.
CLAUDIO MAGRIS
tłum. Joanna Ugniewska