Gdy już się obejrzy stawiski park, gdy się zobaczy wszystkie stawiskie pokoje, gdy już się przesunie spojrzeniem po grzbietach kilkunastu tysięcy książek – dobrze jest na koniec rzucić okiem na drewniany kufer z żelaznymi okuciami, stojący w rogu sali wystawowej. Różnica między tym kufrem a całym stawiskim majątkiem dobrze obrazuje drogę życia, jaką przebył Jarosław Iwaszkiewicz, unaocznia rozmiar jego pracy, talentu i szczęścia. Kiedy jesienią 1918 roku wysiadł z pociągu na dworcu Wiedeńskim w Warszawie, kufer mieścił cały jego dobytek: bieliznę, rękopisy, nuty i książki. Lecz można na kufer i dom spojrzeć inaczej: chudy poeta taszczył w skrzyni ogromne, nieistniejące jeszcze Stawisko, bo kufer – niczym walizka sztukmistrza – mieścił w sobie wszystko, co było potrzebne do wyczarowania niezwykłego domostwa: kulturę wyniesioną z Kresów, instynkt gospodarski, geniusz pisarski. Mieścił zatem wszelkie mniejsze skrzynki i wielką skrzynię z napisem Stawisko.
Gdyby urządzić konkurs na najlichszy tekst Jarosława Iwaszkiewicza, duże szanse na zwycięstwo miałby reportażyk Mój pobyt w Skrzynkach, opublikowany 24 sierpnia 1945 w „Głosie Wielkopolskim” na piątej stronie. Skrzynki to nieduża wieś w powiecie poznańskim, chlubiąca się eklektycznym dworem z końca XIX wieku, dziwnym trafem podobnym do stawiskiego domu. W połowie sierpnia 1945 roku Iwaszkiewicz pojechał tam na zaproszenie harcerzy z Konina, którzy w Skrzynkach przebywali na obozie żniwnym. Konińskich licealistów i nauczycieli, z których rekrutowali się harcerze oraz ich druhowie, pisarz poznał dwa miesiące wcześniej na wieczorze autorskim. W Wielkopolsce spędzał wtedy długie dnie, redagując wychodzący w Poznaniu dwutygodnik „Życie Literackie”.
Mój pobyt w Skrzynkach to tekst całkiem już zapomniany, skazany na niepamięć przez samego autora, który nie chciał dobyć na jaw po raz wtóry chwilowej słabości literackiej. Ale w każdej niemocy jest jakaś moc. Tu mamy słabość pisarską, która wyposaża czytelnika w siłę poznawczą, w zdolność ujrzenia tego, co się zwykle skrywa za misterną formą literacką – tak jak nieforemność ciała chowa się pod nienagannie uszytym strojem. Iwaszkiewicz napisał ten tekst na chybcika, w podróżnym pośpiechu – jakby przed Stachurą wcielał w czyn ideę życiopisania. Napisałem o Stachurze, ale może powinienem przywołać Norwida i jego metodę twórczą zastosowaną w Czarnych kwiatach, gdzie dla opisu wydarzeń z księgi żywota „formuł stylu nie ma”. Jak jednak poznać, kiedy pisarz wyzbywa się stylu przez szacunek dla opisywanej rzeczy, a kiedy zaniedbuje styl przez niedopracowanie formy? Jak poznać, kiedy chodzi po ziemi, bo z litości nisko zstąpił, a kiedy nisko stąpa, bo wyżej wznieść się nie umiał? Może więc tekst, który w pierwszej lekturze przywodzi na myśl logoreę grafomana, jest znakomity, a decyduje o tym nie tyle styl, ile intencja pisarza, jego duchowe usposobienie w momencie pisania? W takim razie wielki człowiek i wybitny pisarz w jednej osobie nie mógłby – choćby nawet chciał – napisać słabego tekstu.
Jakkolwiek jest, reportażyk Iwaszkiewicza stanowi kroplę w morzu jego twórczości, małą, niepozorną kroplę, w której przegląda się życie autora. Jest w niej zderzenie nadziei z rozczarowaniem, jest śmieszna niezdarność i życiowy pech, jest niewytłumaczalne poczucie obcości, bo w ludzki los wpisane jest rozstanie, jest smutek przemijania i jest na to wszystko zgoda. Ale jest coś jeszcze – i nie chodzi o blask oczu wpatrzonych we wspomnienie, bo to oczywiste.
Skrzynki pisane wielką literą są nazwą własną, ale mają w sobie także imię pospolite. Co nam więc broni pomyśleć o Skrzynkach jako Platońskich bytach idealnych, doskonałych wzorach wszystkich skrzyń świata? Taka Skrzynka – rzecz jasna pusta – byłaby spełnieniem marzeń Witkacego o Czystej Formie, byłaby czystą możliwością, skrępowaną tylko okuciami. Skrzynka w idealnym świecie Platona to schowek, w który upycha się coś bezgranicznego, co dzięki skrzynce staje się niewidoczne dla ludzkich oczu i zyskuje kształt, traci zaś pierwotną wolność i uniwersalną możność bycia wszystkim. Tym czymś jest ludzka dusza, a największą skrzynią jest świat, mieszczący w sobie niezliczoną ilość pomniejszych kufrów.
Spójrzmy ponownie na tytuł: Mój pobyt w Skrzynkach. Czy nie brzmi jak Mój pobyt w świecie? Czyżby gnostycki reportaż z pobytu duszy Iwaszkiewicza na ziemskim wygnaniu? „Do Skrzynek jechałem trochę niepewny” – rozpoczyna Iwaszkiewicz; przybywa do obozu witany serdecznie przez tych, którzy już tu są, poznaje miejscowe prawa i zwyczaje, widzi różnice między ideałem a rzeczywistością, czyni, co zostało mu w obozie przeznaczone, czyli pisze, ale efekt go nie cieszy, nocna wyprawa po zmysłową radość kończy się pogryzieniem przez psy i pobrudzeniem spodni. A gdy wreszcie odsłaniają się widoki na doznanie przyjemności, pobyt w obozie dobiega końca. Wszystko, co wziął ze sobą w drogę powrotną, mieści się w jego pamięci, także swoistej skrzyni.
Tekst kończy się zdaniem: „Taki był mój pobyt w Skrzynkach”. Tak, taki był jego tutaj pobyt. Był i w kufrze dźwiganym z Kijowa do Warszawy, i w największej skrzyni osobistej: w Stawisku. W każdej było mu ciasno. Nie uwierała go dopiero ostatnia, stojąca na katafalku.
ROBERT PAPIESKI