fbpx
HOME
Agnieszka Kania

Jarmark samotnych

W grudniu ubiegłego roku niechcący otarłam się o Weihnachtsmarkt, jarmark bożonarodzeniowy w Wiedniu. Plac Marii Teresy zmieniono w wioskę prosto z Werandy country, Sielskiego życia czy innego Wiejsko-czarodziejsko. Pod pomnik cesarzowej wciśnięto stragany z wurstem, budy z winersznyclem i kramy z grzańcem. Alejki lepiły się od pierników, wnuki kleiły się do dziadków, dziadek do orzechów kłapał szczękami, wieprzowina skwierczała na rusztach, bombki lśniły, stroiki migotały, a renifery smętnie kiwały głowami na widok tłumów pod sąsiadującym z jarmarkiem Muzeum Historii Sztuki.

Sporą część fasady budynku zasłonił baner. Z ciemnego tła wynurzał się chłopak w potarganej koszuli, portkach przewiązanych sznurkiem, z parcianym workiem na plecach. Obdartus o zmierzwionych włosach, wydętych wargach i rumianych policzkach górował nad pospiesznie skleconą szopką i przyznać trzeba – pasował do magii świąt. W końcu to taki jak on pastuszek powitał w Betlejem dzieciątko.

Chłopak z obrazu Caravaggia nie kłaniał się Jezuskowi. Dopiero co zabił olbrzyma. Ociekająca krwią, odrąbana głowa Goliata nie zmieściła się na plakacie.

O wystawie dzieł Caravaggia i Berniniego pisano wtedy dużo i mocno. W prasie krzyczały nagłówki: Rewolucja w sztuce („Gazeta Wyborcza”), Strach, rozkosz i piękno („Do Rzeczy”), Krwiści artyści („Polityka”). Pisano, że to „barokowy spektakl”, „gra toczy się o rzeczy absolutnie podstawowe: o życie, śmierć i zbawienie” („Tygodnik Powszechny”), że „wystawa bada fenomen wczesnego baroku”, a artyści „stworzyli wizerunek człowieka pełnego targających nim emocji”. I jeszcze, że „nic tego nie pokazuje tak dobrze jak zgromadzone na wystawie obrazy ekstaz, łączące duchowość i zmysłowość, świętość i erotyczną rozkosz ciał”. Zresztą kuratorzy wystawy sami zasugerowali taki odbiór. Gudrun Swoboda, Stefan Weppelmann i Frits Scholten ponazywali ciemne, amfiladowe sale na przykład tak: Zdumienie i zaskoczenie, Przerażenie i strach, Cierpienie i współczucie, Miłość, Ekstaza, Żart.

A ja na tej wystawie widziałam głównie samotność.

W środku panował półmrok. Ekspozycję otwierały portrety: chłopiec Giovanniego Lorenza Berniniego (1599–1680) – pospiesznie złapany i uwięziony w marmurze sąsiadował z Narcyzem Michelangela Merisi da Caravaggio (1571–1610).

KTO SIĘ BOI WŁASNEGO ECHA

Narcyz, młodzieniec o delikatnych rysach twarzy, bladej cerze nakrapianej piegami i odstających uszach, które próbował zasłonić rudymi lokami, często pozował malarzowi. Był oszustem w Grających w karty i aniołem ze skrzypcami w Odpoczynku w czasie ucieczki z Egiptu, ale na tym obrazie klęczy na ziemi i pochylony nad kałużą szuka w mętnej wodzie swojego odbicia. Co go skłoniło do wejrzenia w głąb siebie? Czy na całym świecie nie znalazł nikogo godnego miłości i w sobie samym szukał ocalenia?

Lewą dłoń zanurzył Narcyz, niczym chochlę, w wodzie, jakby chciał wyłowić mieszkającego tam wodnika, wymacać żywego człowieka. Jednak każdy ruch oddala go od siebie, zamazuje rysy, odsuwa od podobizny. Odbicie nie uleczy go z osamotnienia. Może więc klątwa rzucona przez bogów nie była w istocie karą, lecz ratunkiem, wybawieniem? Z serca młodzieńca wykiełkował narcyz, ukorzenił się w trzewiach i wyssał z niego to, co ludzkie. Kwiat nie musi się bać własnego echa, uciekać w autyzm czy jakąś inną wsobność.

OCZY WYGNANYCH

Co wiemy o Meduzie? Że była piękna, miała dziewczęco świeżą twarzyczkę i bujne, skręcone w luźne loki włosy. I te oczy – płonące, błyszczące, pożądliwe. Ona czarowała spojrzeniem. Nieroztropnie rzuciła urok na władcę mórz Posejdona. Potem beztrosko umówiła się na schadzkę w świątyni Ateny. Czy zapomniała, że sowiooka bogini jest zazdrośnicą? Chwilę patrzyła na szczęście swej śmiertelnej rywalki, po czym zmieniła Meduzę w potwora. Odtąd te powabne, długie kędziory wiły się jak jadowite węże, a żarliwe spojrzenie – kaleczyło.

Co czuła piękna – nagle oszpecona? Skazana na odosobnienie? Mało kto potrafi znieść samotność, oswoić wilgotną celę, gdzie jedynymi towarzyszami są pełzające po ścianach cienie. W więzieniu pomaga niepamięć. Czy Meduza zapomniała, czy też każdego dnia tęskniła i natrętnie przywoływała minione czasy? Do tego jeszcze ta tortura myśli o śmierci. Bo do jej izolatki nie zakradali się zalotnicy, lecz oprawcy. Słyszała, jak mówią o niej z pogardą i wywołują z kryjówki, by zabić.

Meduza Berniniego ma głowę chłopca. Bo Meduzą może być każdy przerażający – bo przerażony, zadający ból – bo obolały, dręczący – bo udręczony. Każdy, kto doświadczył cierpienia, odtrącenia i ze wstrętem ucieka od siebie. Twarz z białego marmuru wyraża nie tyle złość, co rezygnację, węże leniwie wiją się wokół skroni, usta z trudem łapią powietrze, zaś zastygłe oczy są oczami wszystkich wygnańców i osaczonych.

MARTWY NIEPRZYNALEŻNY

Giovanni Lorenzo Bernini miał tylko 19 lat, gdy w kamieniu odnalazł Sebastiana, kiedy wyciosał jego porażoną bezwładem rękę i pomarszczoną, wyschniętą skórę. Człowiek z marmuru (przeżyty, przybity, martwy za życia) zwalił się z nóg, jak ktoś zwichnięty, z przetrąconym kręgosłupem, pozbawiony rusztowania ciała. Dosięgły go dwie śmieszne strzały wielkości drzazg. Czy go zabiły? Wątpliwe. Sebastian dogasa z powodu wykluczenia – wyobcowany z armii pretoriańskiej, obcy we wspólnocie chrześcijan, zmordowany niespełnionym pragnieniem przynależności.

W tej samej sali, po przekątnej, jego los się dopełnił – na obrazie Ludovica Carracciego (1555–1619) Święty Sebastian wrzucany do Cloaca Maxima. Niemalże słychać tupot strażników, którzy przywlekli nagie zwłoki nad kanał ściekowy. Zzieleniałe, omszałe, martwe ciało wytłukło się o granitowe krawężniki, stopnie i progi. Malarz ukazał chwilę, kiedy żołnierze rozwinęli brudne prześcieradło i wrzucają trupa do rynsztoka. Za chwilę otrzepią ręce i pójdą do gospody.

ŚWIĘCI MAJĄ NIEBO

Na wystawie dzieła sztuki mijają się lub wpadają na siebie, przekomarzają i droczą, podbijają się wzajemnie i dopowiadają. Ważna jest ich kolejność, interakcje i dystans.

Ten duży, perpendykularny obraz wisiał na wprost wejścia do trzeciej sali. Z daleka rzeźbiona futryna drzwi utworzyła jeszcze jedną, ciężką ramę malowidła. W miarę przybliżania się do płótna przybywało postaci, ich kontury się wyostrzały, odsłaniały się nowe szczegóły, na przykład twarde jak kopyta podeszwy gołych stóp błagalników – akurat na wysokości oczu widza. Madonna różańcowa to scena grupowa. I gdzie tu miejsce na samotność? A jednak.

Pewnego jesiennego dnia 1601 roku Caravaggio zaprosił do pracowni kolegów i kazał im uklęknąć przed Fillidą Melandroni. Do Rzymu przybyła ona w 1593 roku, by wykonywać najstarszy zawód świata i pozować. Była już Świętą Katarzyną i Judytą ścinającą głowę Holofernesowi, teraz Caravaggio obsadził ją w roli samej Najświętszej Panienki… Zatem całkiem udatnie musiała udawać.

Caravaggio odmalował ją wiernie, pokazał nawet meszek pod nosem „dobrej kobiety” (jak w średniowieczu nazywano kurtyzany – bonne femme, bo były dobre dla mężczyzn) i zabrał się za spękane pięty swoich kompanów z mordowni, upozowanych na pielgrzymów.

Ci z obrazu przeszli długą drogę. Brudni, zaniedbani, drzemiący czasem na postrzępionych paltach, wędrowali, gnani jedną myślą: dotrzeć do świątyni i Madonny. Dotarłszy, padli na kolana, prosząc o bogactwo i radość, o dzieci i dobrą śmierć, o szybki upływ dnia i długą noc. Maryja – w workowatej sukni do ziemi – siedzi osobna i szepcze pod nosem: „Nie umiem, nie potrafię. Mam nadwagę, chorą szyję i grymaśnego Jezuska. Dziś mogę wam dać uśmiech, jutro śmierć mojego syna. Święci mają o niebo więcej”. Wskazuje dłonią na Dominika, który obraca w palcach różaniec. Paciorki trą o siebie i wygrywają ciepłą melodię. Wynędzniali błagalnicy natychmiast zapominają o Madonnie i niczym ślepcy wyciągają ręce do mnicha. „Uchroń przed mrozem – proszą łagodnie – odsuń głód”.

NAŻREĆ SIĘ ŻYCIA

Twarz pomięta jak rodzynek, szpiczasta broda, poplamiona skóra, obwisły brzuch, krzywe łydki, pobrużdżone uda i opuchnięte kostki. Oto Satyr. Wygięty unosi nad rozdziawionymi ustami winogrona. Chce się nażreć życia. Zwiędłe szczęki po każdym kęsie powtarzają ruch, jakby rzadkie zęby szukały się wzajemnie. Starzec zajada z apetytem, chce zmielić każde grono, wyssać ostatnie soki, zgromadzić siły na przyszłość. Na wieczność. Pod jego pałąkowatymi nogami rozkraczył się lampart. Pantera w starożytnej Grecji symbolizowała dzikość, potęgę i siłę młodości. Może starość nie zaczyna się od zmarszczek, przywiędłych ust i sflaczałych ud? – pyta twórca Satyra z panterą, Pietro Bernini. Może bierze początek w chwili, gdy czyjaś młodość drażni i zawadza? Chwyciwszy za dłuto, nie miał nawet czterdziestu lat, ale już przemijał, zanikał, odrywał się od życia. Na scenie pojawił się bowiem jego syn – Giovanni Lorenzo, jeden z najwybitniejszych artystów wszechczasów.

 

Zmierzch zamknął wystawę. W muzealnym sklepie wybrałam sobie bombkę z Meduzą. Plac Marii Teresy iskrzył sztucznymi gwiazdkami i światełkami choinkowymi. Dalej smażył się wurst, kipiało grzane wino, a dziadek do orzechów kłapał zębami.

„Samotny tłum” (tak o tłumie pisał David Riesman) przelewał się między pośpiesznie zbitymi budami i całą tą świąteczną prowizorką. Między nuty Cichej nocy wpadały głośne rozmowy, między choinki wmieszały się prawdziwe futra i sztuczne misie. A z ciemnego tła patrzył na nas Caravaggiowski pastuszek. Dopiero co zabił Goliata, odrąbał mu głowę, chwycił za mierzwę włosów ociekający krwią czerep i rozhuśtał jak szyszkę.

Weihnachtsmarkt chyba nic o tym nie wiedział.

AGNIESZKA KANIA

Do 10 lutego 2022 na Zamku Królewskim w Warszawie można oglądać wystawę „Caravaggio i inni mistrzowie. Arcydzieła z kolekcji Roberta Longhiego”.

 

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek