No proszę, taka Leni Riefenstahl, gadzina propagandy hitlerowskiej, dożyła setki z okładem i jakby na starość młodniała. Na zdjęciu ze swoich setnych urodzin wygląda zupełnie jak panna młoda, na dodatek w białej sukni z koronki. I gdzie tu sprawiedliwość?
Pomyślałam o sobie. Ile latek będzie mi dane? Trzy? Piętnaście? Nie, to byłaby lekka przesada. A zresztą. Co jest komu przeznaczone, to na drodze rozkraczone, jak mawiała czyjaś babcia. Doszłam do wniosku, że trzeba zacząć przygotowywać Dzieła zebrane. Oczywiście własne, bo niby czyje. Jak się nimi nie zajmę, to w ogóle nie wyjdą.
Tom I: „Juwenilia”
Przez chwilę zapowiadałam się jako poetka. Gdy miałam lat dwanaście, zainstalowano nam po latach oczekiwania telefon, tak zwany towarzyski. Nie należy mylić z późniejszą inicjatywą społeczną też często na telefon, pod nazwą „agencja towarzyska”. Z chronicznego braku linii telefonicznych dwa gospodarstwa w tym samym domu dostawały ten sam numer, w naszym przypadku 33-10-73. Osobny guzik w aparacie uniemożliwiał, przynajmniej w teorii, wzajemne podsłuchy. Chyba, że się zapomniało go przycisnąć. Przejęta tym cudem komunikacji, napisałam wiersz o telefonie pod tytułem Telefon. Nie, żadnych rymów ab ab, takich wierszy młodzieńczych jest na kopy. Mój był pisany wolnym wierszem.
Niestety, nic z niego prócz tematu i formy nie pamiętam, a poza tym wena poetycka mnie opuściła na dłuuugie lata. Być może przydała się do tłumaczenia poezji, ale to już nie wejdzie do juweniliów z powodu osi czasu. Trochę kiepsko z materiałami.
Tom II: „Podróżny świata”; wydanie nowe rozszerzone
Mój Szan. Rozmówca Czesław Miłosz zastrzegł na wstępie, że nie wolno mi zadawać żadnych pytań dotyczących sfery osobistej. Skupiliśmy się na omawianiu jego twórczości. Ubolewałam w duchu nad czytelnikami, którzy będą się musieli przedzierać przez rozbiór jego wierszy, bo z prozą zawsze łatwiej. Ale czego C. M. nie powiedział mi podczas licznych rozmów przy magnetofonie, dodał z górką, gdy mu sekretarzowałam. Pamięć mam jak słoń, więc dopiszę do jego wypowiedzi wszystko to, co potem zasłyszałam. Większość komentarzy też podmienię, bo trochę się od czasu ich napisania poduczyłam z Miłosza.
Tom III: „Portrety paryskie”
Może być, jak leci, z jedną dodaną kartką, na której wyjaśnię, że miała się tu znaleźć rozmowa z Romanem Polańskim, grubo przed aferą Me#Too. Choć byliśmy już z reżyserem po słowie, na drodze do sukcesu stanęła jego druga żona, też artystka filmowa. Obsobaczyła mnie jak burą sukę, bo śmiałam zatelefonować do ich domu o 21.15, zresztą z pracowni Jana Lebensteina, gdzie właśnie skończyłam nagrywać z nim wywiad. Artystka wyraźnie chciała się mnie pozbyć, więc więcej nie zatelefonowałam. Dla Jasia i mnie wieczór się dopiero zaczynał, bo rozmawialiśmy na trzeźwo, no prawie. Myśleliśmy, że u innych artystów porządek dnia bywa podobny. Zresztą, co to zakazana godzina. Ci Francuzi. Ruszyliśmy potem w obchód po barach winnych. Lubię te żony, które rzucają się do słuchawki, gdy tylko zadzwoni telefon. „Męża nie ma i dla pani nie będzie. To moja własność”.
Ma się ten honor. Wino było głównie biały burgund. Jaś cudowny przyjaciel. Zeszło nam do świtu.
Tom IV: „Skandale minionego czasu” vel „Rue de Seine. Biografia paryskiej ulicy”
Tu muszę wyznać, że edycja ze skandalem w tytule bardzo mnie uwierała, choć to cytat wzięty wzięty z Racine’a. Niedoświadczony wydawca wymógł na mnie tak zwany nośny rynkowo tytuł, tu i ówdzie brakowało stronic, korekta była do bani. Dopiero wydanie Austerii z pierwotnie pomyślanym tytułem było, jak trzeba, i to z obrazkami w postaci fotografii rue de Seine, na której przemieszkałam trzy lata. Mogłabym w wersji Dzieł zebranych trochę się odsłonić, bo za bardzo ukrywam się za swoimi bohaterami. Paryskimi doświadczeniami sypałabym jak z rękawa, ale stało się.
Tom V: „Jestem z Wilna i inne adresy”
Niektórzy kupowali, licząc na pełne nostalgii wspomnienia starej rodowitej wilnianki. Tymczasem urodziłam się w Warszawie i wtedy moja noga nawet nie stanęła w tym mieście. W tytule jest ukryty cytat. Owszem, za czasów sekretarzowania u Miłosza pragnęłam zasłużyć na tytuł Honorowej Żmudzinki, ale chyba się nie udało. „Ech, wy, z Kongresówki w ogóle nie macie pojęcia o metafizyce” – rzucił kiedyś Mistrz w moją stronę. Książka powstała z dwóch powodów: chciałam ogłosić drukiem komiczno-tragiczną rozmowę z człowiekiem, który w młodości działał w podziemiu getta wileńskiego, to raz. A dwa – planowana duża objętościowo rzecz o Tuwimie w Amerykach podczas wojny skróciła mi się nie wiedzieć czemu do rozmiaru szkicu. Dodałam do tego także własną taśmę pamięci z najwcześniejszego dzieciństwa. W ten sposób wyszedł mimowolnie zbiór Człowiek w obliczu wojny, temat, z którego dostałam tróję na egzaminie końcowym z literatury polskiej. Byłam tak zamęczona lekturami obowiązkowymi, że na egzaminie zapomniałam języka w gębie. Toteż postanowiłam się podciągnąć.
Tom VI: „Szkice portugalskie”
Do napisania na nowo, kiedy nauczę się języka portugalskiego. Wtedy wyciągnę mnóstwo opowieści od lokalsów. Coś tam z pierwotnej wersji może zostać.
Tom VII: „Małe miłosziana”
Co mi przyszło do głowy z małymi? Te będą Wielkie, patrz Podróżny świata w nowej odsłonie i dalsze studia przedmiotowe nad C. M.
Tom VIII: „Przekłady poetyckie”
Nie są niczym innym niż próbą wykradzenia poecie jego dzieła. Polscy czytelnicy zapewne nie wiedzą, że w ten sposób ukradłam trochę wierszy Miłoszowi i Zagajewskiemu w tomach wydanych przez Farrar, Straus & Giroux. Proszę sobie wyobrazić, że przetłumaczyłam je n a a n g i e l s k i, co wymagało niemałej chucpy z mojej strony. Na polski przełożyłam nie tak znowu ostatnio obszerny wybór wierszy ciekawej poetki amerykańskiej, która choć biegle nauczyła się polskiego, chciała, by tłumaczył ją ktoś inny. Doskonale to rozumiem, bo co dwie głowy to nie jedna, ale zupełnie nie rozumiem, dlaczego zamilkła na prawie dwa lata. Może odnajdzie się przed złożeniem do druku niniejszego tomu.
Prozę też tłumaczyłam, sporo tego, ale to dla wprawy. No może z wyjątkiemUmiłowane, powieści noblistki Toni Morrison, przy której się natyrałam jak wół. Pewnie nie zmieści się do tomu, no i te prawa autorskie, za które trzeba by słono płacić.
Tom IX: „Korespondencja”
No, tu mam asa w rękawie, czerwiennego. Więcej nie powiem. Gdyby dołożyć do tego tomu spisane rozmowy telefoniczne, być może nagrane przez jakieś tajemnicze służby, to byłaby bomba. Nawet dla mnie, bo kto by je wszystkie po tylu latach pamiętał.
Tom X: „Utwory rozproszone”
No właśnie, pogrążone w chaosie. Nie należę do skrzętnych osób, które każdy papierek zarchiwizują, każdy rachunek zachowają. Tu panuje zupełna dowolność. Również co do poziomu. Tylko dobrze zredagowane przypisy mogą ten tom uratować.
Powierzam dzieło mego życia kol. Markowi Zagańczykowi. Nie po to jest autorem i redaktorem, żeby odmówić. Nie bez znaczenia ma tu założone przezeń do spółki z Anią Arno i Mikołajem Nowakiem-Rogozińskim wydawnictwo pn. Próby. Niechaj więc próbują.
Ps. Innym autorom także polecam złożenie Trojgu Państwa takiego proposalu. BĘDĄ MIELI ZAPEWNIONĄ PRACĘ DO KOŃCA ŻYCIA. Sami pod nawałem pracy już nic więcej nie zdążą napisać, więc konkurencja na rynku wydawniczym będzie mniejsza.
Tytułem zachęty dla nich nadmienię, że lata temu miałam niezwykle plastyczny sen: przyśniło mi się, że dostałam Nagrodę Nobla. Z dziedziny literatury, rzecz jasna. Przecież nie z fizyki. To jakoś złożyło się w czasie, gdy Miłosz odbierał swojego Nobla, a ja mu wtedy sekretarzowałam. Z pewną żenadą odbierając medal, dyplom (i czek), dziękowałam Komitetowi Noblowskiemu, że mnie uwzględnił, choć dotychczas nic jeszcze nie napisałam. Zduszonym głosem dodałam, że traktuję to jako przyznanie mi nagrody awansem i że się postaram na nią zasłużyć. C.b.d.o.
RENATA GORCZYŃSKA (w oczekiwaniu)