Znaczek z podobizną Maríasa przysłała mi Małgorzata Jaworska, redaktorka słowo /obraz terytoria, a wraz ze znaczkiem pojawiła się chęć kolejnego powrotu do jego książek, tak gęstych, tak wiele nam ofiarowujących. Pozostało zdziwienie, że równie wybitny pisarz nie doczekał się uznania ze strony noblowskiej komisji, jakże hojnie rozdającej tę nagrodę rozmaitym autorom przeciętnym lub nudnym klasykom. Pocieszeniem może być myśl, że cóż to jest Nobel, jedna linijka w biografii, dobrze że chociaż mamy znaczek…
Sekret i melancholię potraktowałam wcześniej jako dwa klucze do pisarstwa kastylijskiego twórcy; nie negując ich wagi, dziś przyznałabym bardziej poczesne miejsce dociekaniom, lecz nie tym filozoficznym, jak u Wittgensteina, lecz dotyczącym wszystkiego, co nie pozwala zamknąć się w intelektualnej formule i co musi pozostać niegotowe, nieukończone, stanowić sferę hipotez, przypuszczeń, domniemań, nigdy zaś pewności. Daleko takiemu pisarstwu do naiwnego realizmu, sam fakt bowiem opowiadania deformuje i przeinacza, „nigdy nie da się odtworzyć minionego lub straconego czasu ani przywołać z powrotem do życia zabitego, który przepadł i zniknął w owym czasie” (Czarne plecy czasu, tłum. T. Pindel). Istnieje prawda Kartezjusza i prawda Don Kichota, powiadał Antonio Tabucchi, pisarz pod wieloma względami bliski Maríasowi, i ta ostatnia zakłada paradoksalnie głęboką nieufność do słowa, traktuje świadectwo faktów jak czystą iluzję, potrafi mówić o prawdzie jedynie poprzez zmyślenie, rozprawiać o pamięci dzięki uznaniu wszechobecności zapomnienia. Cóż może więc literatura? Może przechować słabe echa i reminiscencje, ulotne fragmenty, „materię, która odmówiła zamilknięcia”, opowiedzieć „bez powodu i niemal bez ładu, bez szkicowania planu czy dążenia do spójności, jak by czynił to jakiś kapryśny i nieprzewidywalny głos znany nam wszystkim, głos czasu, który jeszcze nie minął ani nie przepadł, może nawet nie jest jeszcze czasem, może tak nazwać wolno tylko to, co już przeszło i może zostać opowiedziane, a przynajmniej takie się wydaje, i dlatego jest tak dwuznaczne. Myślę, że ten głos, który słyszymy, zawsze jest fikcyjny, może mój głos tutaj też taki będzie” (tamże).
Nie spodziewajmy się żadnego cudu proustowskiej pamięci mimowolnej, wszystko bowiem u Maríasa zdąża ku zapomnieniu, traci swoją realność, gdyż „nic się nie potwierdza i wszystko się traci. A może nawet niczego nie było” (tamże). Doświadczenie jednostkowe i zbiorowe rozpięte jest na osi czasu, a ten zbyt szybko staje się czasem minionym, czas szybko się starzeje, powtórzy niemal Tabucchi w tytule zbioru swoich opowiadań.
Podobnie jak zdarza to się często w literaturze, najbardziej przejmująco o utracie osób i przeszłości, zaświadczają rzeczy, o czym dobrze wiedzieli pisarze moderniści z Rilkem na czele. Rzeczy pozostawione przez zmarłych, nagle bezbronne i zbędne, zamykające w sobie cudze losy, domagają się od nas nadania im sensu, bowiem „śmiertelne / nam powierzają ratunek, najbardziej śmiertelnym”, pisał Rilke w niedościgłej Dziewiątej Elegii duinejskiej (tłum. M. Jastrun). Wydaje się, że u Maríasa pobrzmiewa echo takiego symbolicznego i emocjonalnego ich postrzegania: „Rzeczy, które straciły głos i sens, jakby zarzucono na nie koc, przynoszący im ukojenie i uciszający je, i jakby wmawiając im, że to noc już zapadła, albo jakby one, boleśnie odczuwając stratę pana, błyskawicznie milkły i zamykały się w sobie, uświadamiając sobie nie bez zdziwienia, że właśnie są bezbronne i bezużyteczne” (Zakochania, tłum. C. Marrodàn, W. Charchalis).
Przemijanie, utrata, rozproszenie to w oczach pisarza zasadnicze wymiary naszej kondycji, bezmiar zapomnienia przeważa nad fragmentami, które zdołała przechować pamięć, lecz przecież ciągłemu wymazywaniu przeszłości towarzyszy być może jej trwanie i możliwość powrotu: „Nigdy nie ma całości, a może nawet nigdy niczego nie było. Tyle tylko, że również to jest prawdą, iż niczemu czas nie upływa i wszystko gdzieś tam jest i czeka aż pozwoli mu się na powrót” (Serce tak białe, tłum. C. Marrodàn Casas). Być może, owym „gdzieś tam” jest właśnie literatura, ta zaś w wypadku Maríasa okazała się nadzwyczaj pojemna, całkowicie pełnoprawna, by na równi z humanistyką, mówić o nas rzeczy o fundamentalnym znaczeniu, „jak długo starczy wyobraźni i współczującego głosu”, czytamy w Prologu do Czarnych pleców czasu, którego autorką jest włoska badaczka twórczości Maríasa, Elide Pittarello.
JOANNA UGNIEWSKA