Lipcowe popołudnie roku 1938. Willa przy Eisworthy Road 39 w Londynie wygrzewa się w słońcu, ale światło nie wlewa się do środka, bo okna zasłonięto aksamitnymi kotarami. Pokój na parterze tonie w obłokach dymu z papierosów. Stefan Zweig – pisarz, Edward James – poeta i Salvador Dali – malarz, okupują sofę. Pod stopami mają perski dywan, za plecami turecki kilim, przed sobą uczonego. 82-letni psychoanalityk Zygmunt Freud siedzi przy biurku zwrócony tyłem do ogrodu. W kloszu lampy brzęczy uwięziona mucha, mol o muślinowych skrzydłach zerka z akwaforty w drewnianej oprawie, a luki na regale z książkami przypominają o niedawnej ucieczce Freudów z Wiednia. Nagle kot zeskakuje ze skórzanego chesterfielda, poeta zrywa się z kanapy, a 34-letni malarz Dali rozkłada na kolanach szkicownik i łamanym angielskim pyta:
– Czy mogę pana narysować?
– Anno, przynieś no mi potwora – cedzi Freud i potakująco kiwa głową.
Za drzwiami słychać krzątaninę, w progu staje córka i kładzie na blacie zawiniątko.
(Zimą 1923 roku lekarze rozpoznali u Freuda leukoplakię. Przez szesnaście długich lat przeszedł trzydzieści trzy operacje. Wraz z kolejnymi cięciami i naświetlaniami jego policzek zmieniał się w jątrzącą i cuchnącą jamę. Czeluść zawalona była odłamkami zębów i zmiażdżonymi kośćmi utopionymi w grzęzawisku rozpadłych dziąseł. W martwiczym bagnie taplały się też grudki migdałków, strzępy strun głosowych i nadgnite sznurówki nerwów. Filozof maskował rozpadlinę protezą. Tę trzeszczącą i chroboczącą wkładkę nazywał „potworem”).
Pożółkły papier na kolanach Dalego obrasta kreskami, kreseczkami i siatkami. Z delikatnych linii układa się podobizna: krótka twarz, jakby ściągnięta fastrygą, związana niewidzialną nicią przewleczoną przez wystającą brodę i czoło. Zamiast warg pozioma kreska, nos zgięty w pałąk; służy już tylko za podpórkę dla okularów w metalowych oprawkach. Czoło to pofałdowana tkanina, oczu nie ma. Zacierają się pod szkłami. Zresztą cała postać się rozmywa, gubi kontury, traci granice. Zweig zagląda malarzowi przez ramię. Na obrazie widzi śmierć.
Dziwne było to spotkanie. Dali ledwie dukał po angielsku, Freud z rzadka się odzywał. Każde słowo sprawiało mu ból, odrywało się z fragmentami policzków. Mówiły oczy. Fanatyczne i aroganckie spojrzenie hiszpańskiego malarza krzyżowało się z przygaszonym wejrzeniem doktora.
Dali przywiózł do Londynu szkice do swojej Metamorfozy Narcyza. Potrzebował aprobaty. Nie chciał włączyć obrazu do kolekcji dzieł fantastycznych, wymyślonych przez artystów. Doktor Freud przyglądał się rysunkom, muskał opuszkami palców postacie uwięzione na kartkach, jakby chciał sprawdzić, czy oddychają. Skakał wzrokiem od nagich tancerek do hieny nad truchłem, od alpejskich szczytów do posągu Dawida, od człowieka nad źródłem do jego cienia. I raz po raz potakiwał.
***
Kiedy Caravaggio malował Narcyza, pokazał młodzieńca o delikatnych rysach twarzy, bladej cerze nakrapianej piegami i odstających uszach przysłoniętych rudymi lokami. Chłopak klęczy na ziemi i pochylony nad kałużą szuka w niej swojego odbicia. Czy na całym świecie nie znalazł nikogo godnego miłości i w sobie samym szukał ocalenia? Lewą dłoń zanurzył Narcyz, niczym chochlę w wodzie, jakby chciał wyłowić mieszkającego tam wodnika, wymacać żywego człowieka. Jednak każdy ruch oddala go od siebie, zamazuje rysy, odsuwa od podobizny. Chłopak wzywa bogów, może znają receptę na osamotnienie? Boscy nie zawodzą. Z serca młodzika kiełkuje narcyz, ukorzenia się w trzewiach i wysysa z niego to, co ludzkie. Kwiat nie musi się bać własnego echa, uciekać w autyzm czy jakąś inną wsobność.
Dalego nie interesuje ani uroda chłopca, ani samotność. Jego Narcyz nie liczy na żadnych bogów, na jakiś odgórnie wyznaczony los. Nie podda się przemianie na rozkaz, za dotknięciem różdżki. Do metamorfozy dąży sam. Tak długo katuje ciało ćwiczeniami: rozciąga lędźwie, wygina kręgi, napina mięśnie, aż posłusznie układa się na wzór dłoni. Teraz precyzyjne palce iluzjonisty wyczarowują jajo. Skorupka pęka i z wnętrza wykluwa się kwiat. Człowiek – prestidigitator porzuca ludzką postać, by wybuchnąć rośliną.
Na obrazie gra powtórzeń. Narcyz i jego cień, rozgrzana do czerwoności skała i chmura, która ją naśladuje, wyciosany z marmuru Dawid i posągowe postacie tancerzy. Wieczne – ulotne, żywe – martwe, łagodne – dantejskie. A w tle wypalone słońcem gołoborza i zielone Alpy, burza piaskowa w Grenadzie i wiedeńska secesja, szutrowe ścieżki Sierry Nevady i szachownica flamandzka.
Odkąd w 1923 roku ogłoszono hiszpańską wersję Interpretacji marzeń sennych Zygmunta Freuda, Dali nie rozstawał się z książką. W swoim Sekretnym życiu zanotował: „Po lekturze ogarnął mnie szał tłumaczenia, nie tylko własnych snów, ale wszystkiego, co się wokół mnie dzieje”. Znał dzieło na wyrywki. Marginesy zabazgrał komentarzami, wyklejkę zapaćkał szkicami, pozaginał rogi co ciekawszych stron. I obsesyjnie marzył o rozmowie z autorem. Chciał się z nim podzielić swoją „paranoiczno-krytyczną teorią”, manifestem surrealistów. Kilka razy odwiedził w tym celu stolicę Austrii, mieszkał w hotelu Sacher albo Kranz-Ambassador, ale Freuda akurat szykowano do operacji lub trzymano w izolatce. W 1938 roku Wiedeń skonfiskował żydowski majątek doktora i ciężko chorego wypędził z kraju. Azyl znalazł w Londynie przy Eisworthy Road 39. Dopiero tam doszło do zaaranżowanego przez Stefana Zweiga spotkania.
W styczniu 2022 roku Wiedeń otworzył przed Dalim i Freudem komnaty Belvederu. Wrócili do miasta w iście surrealistycznym stylu. Ich wspólna wystawa nosi tytuł „Obsesja”.
AGNIESZKA KANIA