(…) A to jest jak kiedy przy stole
na naszym przyjęciu studentów i studentek
nagle przestawałem tam być i nas wszystkich,
rozgadanych, śmiejących się,
ogarniałem wzrokiem jakby już tych,
co żyli byli dawno
Czesław Miłosz
Z natury religijny, choć pozbawiony łaski wiary, na rzymski kalendarz liturgiczny spoglądam z dystansem, ale i z należytym szacunkiem. Wierzę bowiem w Rytm i sam doświadczam jego zbawiennych skutków: praca, odpoczynek, zabawa i wyciszenie, karnawał i post. Rytm ten ma znaczenie nie tylko religijne – wpisany jest w naturę wszechświata, a zatem i człowieka. I prawdą jest też, że coraz częściej przestajemy się w ten Rytm wsłuchiwać.
„Człowiek jest istotą, która żyje nie tylko w czasie, ale czasowość należy do fundamentalnych wymiarów jego bytu. Rytm-następowanie to dla jego egzystencji wymaganie podstawowe. Rytm ciała, serca, płuc. W każdym rytmie istnieje także jakiś ruch wzlotu i opadania. Mędrzec Pański zauważył: ‘Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem. Jest czas rodzenia i czas umierania, czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono, czas zabijania i czas leczenia, czas burzenia i czas budowania, czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów, czas rzucania kamieni i czas ich zbierania, czas pieszczot cielesnych i czas wstrzymywania się od nich, czas szukania i czas tracenia, czas zachowania i czas wyrzucania, czas rozdzierania i czas zszywania, czas milczenia i czas mówienia, czas miłowania i czas nienawiści, czas wojny i czas pokoju’ (Koh., 3, 1-9). Czy ludzkie pomyłki nie pochodzą najczęściej z pomieszania czasów?” (ks. B. Nadolski, Liturgika).
Wpisany w rytm czasu, Post może być okazją do wyciszenia, do medytacji, do podjęcia wysiłku ćwiczenia duchowego. Nic nie nastraja tak dobrze do medytacji jak poezja, muzyka czy obraz. Czy to przypadek, że duża wystawa gwaszy, rysunków i obrazów Jana Lebensteina zawitała do Lublina właśnie na czas Wielkiego Postu? Tę koincydencję uświadomiłem sobie, gdy szukałem własnych tropów interpretacji dzieła Lebensteina. Forma szkieletu wyłaniająca się z figur osiowych, ludzie-zwierzęta przeniesieni z jednego mitu w drugi, nam współczesny, kobiety „o twarzach często rozdzierająco pięknych”, całe decorum cywilizacji dawno wymarłych, a do dziś inspirujących – wszystko to w sposób nieunikniony nasuwa myśl o owej „pieczęci Erosa i Tanatosa”, którą naznaczony jest nasz los oraz myśl o Niespełnieniu i Przemijaniu. Czyż są lepsze tematy do rozmyślań na czas Postu?
Ciało. Dla jednych worek Zła, zbrukana materia, dla innych emanacja Piękna, źródło radości. Ciało poddane działaniu Czasu zmienia się i wywołuje w nas coraz to nowe skojarzenia. Tym, którzy wierzą, że ten świat istnieje naprawdę, wzrok, słuch, węch, dotyk i smak pozwalają odróżnić Piękno od Brzydoty. Ciało kobiety, ciało mężczyzny… Kiedyś podobno jedno, za radą Zeusa podzielone na pół. Jakże trafna była intuicja Mary McCarthy, która ten mit odniosła kiedyś do „rozdwojonych” figur osiowych Lebensteina.
Pisałem w wierszu Nienasycenie:
Ciało
Moje i Twoje
Dwa gorące oceany
możliwości
Jeden kształt
cienkim włosem
rozcięty (…)
W myśleniu o ciele tkwi zatem strzała Erosa. „To nie moja wina, że jesteśmy tak ulepieni, w połowie z bezinteresownej kontemplacji, i w połowie z apetytu” – pisał w jedynym z wierszy Miłosz. Wygląda na to, że to właśnie „wina” Erosa. Kobiety ze Sweet Baru kuszą i są kuszone, są samotne (nawet jeśli siedzi ich po kilka przy tym samym stole), czekają, choć wiedzą, że wszystko już za nimi. W pozie zatrzymanej jak do fotografii krzyczą do nas głodne miłości lub choćby pieszczoty, a może po prostu śmieją się z tych, którzy uwierzyli w swą wyższość nad Czasem. Gdzie są partnerzy tych kobiet? Czy są nimi czający się za plecami Swoi? Czy może przyoblekają postać Faunów i Bottomów z oślimi uszami? „Partner rzeczywiście nie istnieje, jest kreowany, jest zmaterializowaną erotyczną wyobraźnią (…) Jest stwarzany przezz własne seksualne ego. Ale erotyczna wyobraźnia nie stwarza nigdy pełnej sytuacji ani osoby. Erotyczny partner wyobraźni i pożądania stwarzany jest albo dany tylko we fragmentach. Jak potrzaskana rzeźba, której części odnajdujemy czy też oglądamy kolejno. Są to oddzielne przedmioty: tors, ręce, nogi, brzuch” (J. Kott, Mały traktat o erotyce).
Na horyzoncie myślenia o ciele pojawia się nieubłagany Tanatos. W dziele Lebensteina przywdziewa on różne maski, a ściślej biorąc, najbardziej rozpoznawalny jest tam, gdzie wszystkie maski już opadły i zostaje sam szkielet. W cyklu przedstawiającym znieruchomiałe wnętrza Sweet Barów ciała niektórych kobiet zostają „zaoszczędzone”: kuszą, ostrzegają, przypominają… W szkielet zamieniają się mężczyźni i zwierzęta. Eros i Tanatos. Piękno i Brzydota. Jak tu nie myśleć o „koszmarnej dwoistości ludzkiego ciał, którego piękno istnieje tylko dzięki sprawnemu funkcjonowaniu tej fabryki obrzydliwości. Piękno człowieka jest opłacane jego wulgarnością” (R. Przybylski, Baśń zimowa. Esej o starości).
Niektóre gwasze i rysunki Lebensteina przywodzą mi na myśl słowa Ciorana zapisane po wizycie w paryskim Muzeum Paleontologii: „Nie ma ascezy bez dwojakiej medytacji – nad ciałem i szkieletem, nad zatrważającą zniszczalnością pierwszego i niepotrzebną trwałością drugiego. Warto od czasu do czasu, choćby tytułem ćwiczenia, oderwać się od własnej twarzy, od własnej skóry, odsunąć na bok to szalbiercze przebranie i zdjąć z siebie – bodaj na chwilę – tę powłokę tłuszczu przesłaniającą to, co w nas podstawowego. Po takim ćwiczeniu jesteśmy bardziej wolni i samotniejsi, nieomal nieranliwi” (E. Cioran, Zły Demiurg).
Dzieło Lebensteina pobudza moją wyobraźnię, sprzyja „wejrzeniu w siebie”. Jest czas Postu, więc zaglądam, pytam i tropię… Filozofia stoicka, a także wczesnochrześcijańscy pisarze, tacy jak Bazyli Wielki, Atanazy czy Ewagriusz Pontyjski, zwracali uwagę na pojęcie prosoche. „Prosoche” to właśnie wejrzenie w siebie, uwaga skierowana na siebie. „I tak na przykład Ewagriusz Pontyjski zachęca swego ucznia, by wyobraził sobie własną śmierć, rozkład swego ciała, strach i cierpienie duszy w piekle, wieczny ogień i, w kontakcie z nimi, szczęście sprawiedliwych” (P. Hadot, Filozofia jako ćwiczenie duchowe). Wiele, wiele wieków później innymi słowami, inaczej rozkładając akcenty, wyrazi to Heidegger, odkrywając – i nazywając – napięcie pomiędzy Dasein i Sein zum Tode. Pisze Krzysztof Michalski: „Rzadko kiedy stajemy w życiu codziennym oko w oko z własną przyszłą śmiercią. Rzadko kiedy doświadczamy bezpośrednio w życiu trwogi przed nią. Codziennym naszym zachowaniem wobec śmierci jest ucieczka. Odwrócenie się od niej plecami, zwrócenie uwagi ku czemuś innemu. Takie życie codzienne jest byciem-w-stronę-śmierci, jest nieustannym określaniem się wobec niej”.
Zebrane razem i rozłożone na „Etapy” gwasze, rysunki i obrazy Lebensteina czytam więc na swój użytek jako swoisty moralitet. Przymrużone oko artysty każe mi jednocześnie pamiętać, że każdy z nas ma własny Post i własny Karnawał. Bywa, że nasze doświadczenia pokrywają się i wtedy ciemność nas dzielącą rozjaśnia błysk porozumienia.
Z dalekiej Wyspy umarłych Böcklina dochodzą do mych uszu dźwięki Adagietta z czwartej części V Symfonii Mahlera. Mam przed sobą pacierzowy stos osiowych figur, oś dzielącą twarze-maski, wyraźną linię kręgosłupa jednej z pensjonariuszek Madame. Gdyby z tej osi zbudować maszt, dopłynąłbym na Wyspę. Powoli wciąga mnie niekończąca się mahlerowska melodia. Zapatrzony w Piękno, wyśmiewany przez Wulgarność – usuwam się w cień. Daleko, na horyzoncie, pojawiają się czterej jeźdźcy…
JAN MARIA KŁOCZOWSKI
Tekst jest poprawioną wersją tego, który napisałem ponad dwadzieścia lat temu dla lubelskiego miesięcznika kulturalnego „Na przykład” (nr 3/4, 1999). Znalazł się on później w dwutomowym wydaniu esejów, recenzji i wspomnień: Jan Lebenstein i krytyka, wybór i opracowanie Andrzej Wat i Danuta Wróblewska, wstęp Joanna Sosnowska, Warszawa, Wydawnictwo Hotel Sztuki, 2004. Przywołuję go nie tylko z myślą o przypadającej w tym roku dziewięćdziesiątej rocznicy Jana Lebensteina, ale także w przekonaniu, iż czas, który obecnie przeżywamy – a mnie kojarzący się nieodparcie z czasem Pandemicznego Postu – nadał moim rozważaniom nowy wymiar.