fbpx
HOME
Beata Bolesławska-Lewandowska

„Świat wczorajszy”. Galicja w zapiskach Zygmunta Mycielskiego

Stefan Zweig, jeden z najważniejszych pisarzy austriackich I połowy XX wieku – urodzony w 1881 roku w Wiedniu, zmarły w 1942 roku w brazylijskim Pretrópolis – niedługo przed swoją samobójczą śmiercią ukończył autobiograficzną książkę zatytułowaną Świat wczorajszy (Die Welt von Gestern). Wydana już po jego śmierci, do dziś uznawana jest za jedną z najsłynniejszych prac na temat Habsburgów, a sam Zweig za jednego z fundatorów tzw. mitu habsburskiego w literaturze. Zweig opisał w swej książce świat austrowęgierskiej monarchii w ostatnich latach przed jej upadkiem. Czas ten, na który przypadło jego własne dorastanie w ukochanym Wiedniu, nazywa „złotym wiekiem pewności i bezpieczeństwa” [1]. Jak pisze: „Wszystko w naszej tysiącletniej bez mała monarchii austriackiej wydawało się mocno ugruntowane, a państwo samo – najwyższą rękojmią tej trwałości. Prawa, jakie nadawało obywatelom, były zatwierdzone przez parlament – reprezentację narodu z wolnego wyboru – wszelkie obowiązki zaś były dokładnie określone. Nasza waluta, korona austriacka, kursowała w postaci błyszczących złotych monet, co stanowiło najlepszą gwarancję jej wartości. Każdy wiedział, ile mu się należy, co jest dozwolone, a co zakazane. Wszystko miało swoją normę, swoją określoną miarę i wagę. […] Majątek ziemski lub firmę dziedziczyło się z pokolenia na pokolenie. Gdy niemowlę leżało jeszcze w kołysce, już składano do skarbonki albo do Kasy Oszczędnościowej pierwszego obola na dalszą drogę życia, jako «rezerwę» na przyszłość. Wszystko w tym rozległym państwie stało mocno i niezmiennie na swoim miejscu, a na najwyższym – sędziwy cesarz. Gdy umrze, wiedziano (lub przypuszczano), że przyjdzie inny i nic się nie zmieni w tym dobrze uregulowanym świecie porządku i ładu. Nikt nie wierzył w wojny, rewolucje i przewroty. Wszelki radykalizm, wszelki gwałt wydawał się wręcz niemożliwy w tej epoce rozsądku”.

I choć słowa te mogą wydawać się nazbyt idylliczne, a pochodzącego z rodziny bogatych żydowskich przemysłowców Wiedeńczyka, jakim był Stefan Zweig wiele różni od urodzonego w 1907 roku w Przeworsku polskiego hrabiego Zygmunta Mycielskiego – to wspomnienia Mycielskiego dotyczące życia jego rodziny pod rządami Habsburgów w wielu miejscach pozostają z Zweigiem zaskakująco zbieżne. Mycielski był członkiem znamienitego rodu, najmłodszym z czterech synów Jana Mycielskiego i Marii z Szembeków Mycielskiej. Jego babką ze strony ojca była Waleria Tarnowska, córka Jana Bogdana Tarnowskiego z Dzikowa i siostra Stanisława Kostki Tarnowskiego, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, babka zaś ze strony matki to Klementyna Dzieduszycka, jedna z czterech córek lwowskiego ordynata Włodzimierza Dzieduszyckiego. Już same nazwiska wskazują na związek rodziny Mycielskich z najważniejszymi rodami szlacheckimi ówczesnej Galicji, z Krakowem i Lwowem na czele.

Zygmunt Mycielski nie opublikował nigdy autobiografii, kilka razy podejmował jednak próby pisania wspomnień – niezależnie od zapisywanych dzienników (z których cztery tomy powojenne zostały po jego śmierci opublikowane). Pośród zachowanych w archiwum kompozytora materiałów znajduje się nieukończony Pamiętnik, pisany najprawdopodobniej na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, nigdy nie ogłoszony, a obecnie udostępniony na portalu mycielski.polmic.pl. Pamiętnik ten w wielu aspektach pozostaje podobny do Zweigowskiego zapisu „świata wczorajszego”, w którym dorastał przyszły kompozytor. Ze słowami wiedeńskiego pisarza współbrzmią zdania Mycielskiego: „Życie przed rokiem 1914 było tak ustabilizowane, wydawało się ówczesnym warstwom posiadającym czymś tak nieodmiennym, że wszelkie kalkulacje i projekty robiono na dziesiątki nieraz lat naprzód. Plany zalesień, budowa cukrowni, melioracje, wszystko obliczane było w perspektywie wkładów, strat i zysków, które pozwalały planować posagi córek w chwili, gdy się one rodziły i pozwalały czekać na spadki po nieżonatych członkach rodziny znajdujących się w pełni sił i czerstwym zdrowiu”.

W innym miejscu Mycielski dodaje: „Świat, w którym się chowałem, nie poddawał w wątpliwość żadnej z prawd ogólnie do wierzenia podanych. Tak było z religią, Ojczyzną, rodziną, porządkiem społecznym, panującymi normami sprawiedliwości, moralności, tak było z prawem własności i ustalonymi poglądami, nawet estetycznymi, które zmieniały się tak wolno jak pokolenia”.

Centrum i zarazem strażnikiem owego świata pozostawała rodzina. Według Mycielskiego: „Każdy z nas nie rodził się sam, lecz był od najwcześniejszego dzieciństwa następstwem szeregu pokoleń, w dwojaki sposób liczonych: systemem drzewa genealogicznego, czyli pokoleniami wstecz, ile ich się kto mógł doliczyć – oraz systemem, który nazywany les quartiers, polegającym na kolejnym dodawaniu: para rodziców, dwie pary dziadków, cztery pary pradziadków, osiem par prapradziadków, szesnaście par ich rodziców itd. Ośmiu tych prapradziadków i osiem ich żon tworzyło szesnaście tzw. quartiers. Przyjmując, że te szesnaście quartiers miał ojciec i matka dawało to noworodkowi trzydzieści dwie rodziny, sięgające historią swą głęboko w wiek XVIII. Od najwcześniejszych lat usiłowano mu te wiadomości przyswoić i zapoznać go z historią poprzedzających go pokoleń, według klucza, w którym, rzecz jasna, pomijano rodziny mniej znaczne. […] Popularnie nazywano w domu ten stan rzeczy: «Nie wyleciałeś sroce spod ogona»”.

U Stefana Zweiga, mimo że nie należał do arystokracji, stosowano podobne kryteria. Rodzina jego ojca wywodziła się z Moraw, ale rodzina matki, z domu Brettauer, mogła szczycić się rozległymi międzynarodowymi koneksjami (matka pisarza urodziła się w południowych Włoszech jako córka żydowskiego bankiera), co pozwalało jej z pewną wyższością odnosić się do innych. W wspomnieniach Zweig przywołuje nawet analogiczną frazę jak Mycielski: „Ta pycha –wspomina – wywodząca się z pochodzenia z «dobrej rodziny» była u wszystkich Brettauerów przywarą nie do wytępienia. Gdy w późniejszych latach któryś z nich chciał mi okazać szczególną przychylność, oznajmiał protekcjonalnie: «Z Ciebie to jednak prawdziwy Brettauer», jak gdyby chciał w ten sposób wyrazić z uznaniem: «Nie wypadłeś sroce spod ogona»”.

Owo „osobliwe szlachectwo”, które nadawały sobie całkowicie zasymilowane rodziny żydowskie trochę pisarza w dzieciństwie bawiło, a trochę drażniło, tym niemniej poddawanie ciągłym klasyfikacjom bliższych i dalszych znajomych pod kątem ich przynależności do „dobrych” rodzin stanowiło stały element rodzinnych rozmów. Niezwykle ważną sprawą były też kwestie majątkowe. Jak pisze Zweig: „Gdy któraś z ubogich krewnych osiągała wiek «panny na wydaniu», wszyscy składali się na pokaźny posag, żeby uchronić ją przed «mezaliansem»”. Ta uwaga doskonale też przystaje do polskich rodzin szlacheckich, dla których kwestia rodzinnych majątków i ich podziałów była zawsze sprawą niesłychanej wagi. Jak zauważa Mycielski: „Tu niepisane prawa były jeszcze surowsze, działy rodzinne czy interesy ślubne były nietykalnym tabu, sprawy spadku czy posagu nabierały znaczenia – o którym nie waham się powiedzieć, że rozrastało się ono jakby sprawa ogólnostanowa, ogólnoklanowa, ogólnokrajowa nawet, gdy chodziło o duże fortuny i historyczne nazwiska. W wypadkach grożącego bankructwa dyskusje i sposoby znalezienia na nie rady przybierały formy narad i zjazdów całej rodziny – która systemem pożyczek, wydziedziczeń, ubezwłasnowolnień, brania pod kuratelę czy bogatych ożenków próbowała uniknąć katastrofy”.

Nie zawsze się to jednak udawało: „Ojciec mój – wspomina kompozytor – był wnukiem Józefa Mycielskiego, który posiadał bardzo wielkie majątki w poznańskim, z pałacem w Chocieszewicach i Rokosowie. Potomstwo owego Józefa, podzieliwszy te dobra uporało się z nimi w drugiej połowie XIX wieku, a dziadek mój Franciszek Mycielski ulokował swą bardzo jeszcze znaczną część schedy oraz posag żony w budującą się podówczas linię kolejową z Krakowa do Lwowa (linia arcyksięcia Karola Ludwika). […] Lecz obracający sumami polskiego ziemiaństwa bankier Kirchmayer [2] zbankrutował, a z pozostałych resztek swej fortuny dziadek mój kupił majątek, który uważał za nędzny skrawek, około 1500 hektarów ziemi i lasu na Podkarpaciu, z dworem w Wiśniowej”.

Dwór w Wiśniowej

I choć dziadek Mycielskiego postawił życie w Wiśniowej na wysokiej stopie i utrzymywał stosunki z „pierwszymi majątkowo” rodzinami Galicji, to już jego syn – ojciec kompozytora – uważał się za zubożałego, co pociągało za sobą zmiany w towarzyskich relacjach. Jak notował Zygmunt Mycielski: „Brat ojca, historyk sztuki, profesor Jerzy Mycielski utrzymywał nadal stosunki z pierwszymi dziesięcioma zamkami w Polsce, lecz ojciec powtarzał nam stale «wedle stawu grobla» i usiłował tak pokierować, byśmy się nie zadawali z bogatszymi od siebie, lecz utrzymywali stosunki z tymi, którzy niewiele od nas różnili się majątkowo”.

Co do rodziny matki wspominał zaś: „Pradziad Szembek [3] stracił ogromną ukraińską fortunę swojej żony Moszyńskiej, ojciec mojej matki [4] usiłował ją podreperować, żeniąc się z jedną z większych w Polsce dziedziczek (mówiło się zawsze héritiere), jedną z czterech córek ordynata Włodzimierza Dzieduszyckiego, którego nazywaliśmy Excellencją lub Son Excellence mon grand père. Lecz fortuna mojej babki nie wytrzymała Szembekowskiego utracjuszostwa. Gdy już mało co pozostało, przeniósł się mój dziadek na Capri, a babka macierzysta podróżowała po Egipcie, Grecji i Azji Mniejszej, przysyłając nam stamtąd skrzynie mandarynek, pomarańczy, daktyli i rodzynek”.

Nie mniej ciekawie rysuje się we wspomnieniach Mycielskiego obraz domu jego prababki Alfonsyny Dzieduszyckiej, wdowy po lwowskim ordynacie: „Pamiętam ten duży dom w ogrodzie, przy ulicy Kurkowej 15 i moją prababkę, staruszkę, której wszyscy się bali, a przede wszystkim jej cztery córki: moja babka Szembekowa, Tadeuszowa Dzieduszycka, Maria Cieńska i Witoldowa Czartoryska. Dom na Kurkowej był duży, zajeżdżało się tam bez dawania znać, ponieważ prababka uważała, że ma to być «hotel dla rodziny». Nakryć na stole miało też być tyle, ile jest osób w salonie i stary, z siwymi bokobrodami marszałek domu, Patyński, musiał się tu w lot orientować”.

Alfonsyna Dzieduszycka zmarła w 1919 roku w wieku 83 lat, ale młodziutki Mycielski zdążył zapamiętać otaczającą ją w rodzinie atmosferę szacunku wynikającego z przekonania, że „środkiem świata jest […] ten dom ordynatowej, która za pośrednictwem czterech córek jest babką trzydziestu trzech wnuków i kolosalnej ilości prawnuków, wśród których my byliśmy najstarszymi”.

Pałac Dzieduszyckich przy ul. Kurkowej 15 we Lwowie.

Mycielski zapamiętał także, że spotykające się co dzień przy Kurkowej towarzystwo cechował spokój i brak pośpiechu. „Wszyscy mieli czas – wspominał – nie wypadało się spieszyć ani – tym bardziej – «być zagonionym». Nie wypadało nawet mieć z góry narzuconych godzin obowiązujących do jakiegoś ślęczenia nad pracą”. Ten opis również doskonale przystaje do obserwacji Stefana Zweiga: „Nawet z czasów najwcześniejszego dzieciństwa, kiedy ojciec mój nie miał jeszcze czterdziestu lat, nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wbiegał lub zbiegał ze schodów czy robił coś z pośpiechem. Pośpiech nie tylko uchodził za nieelegancki, ale rzeczywiście był niepotrzebny, gdyż w tym po mieszczańsku ustabilizowanym świecie, zabezpieczonym na wszystkie strony, nic nie zdarzało się nagle. Jeśli następowały katastrofy, to gdzieś daleko, na krańcach świata, i nic z nich nie przenikało przez dobrze izolowane ściany «bezpiecznego» życia”.

Podobne przekonanie przewija się we wspomnieniach Mycielskiego. Nawet po wybuchu I wojny światowej, kiedy to – jak przyznaje: „Skończyły się czasy, gdy naczelnik stacji w Sokalu przysyłał umyślnego do prababki Dzieduszyckiej z prośbą, by zechciała przyspieszyć swój wyjazd na stację, bo pociąg nie może już dłużej czekać na panią Hrabinę” – zauważa jednocześnie, że: „Jeszcze wszyscy myśleli, że wojna – przegrana czy wygrana – nie może zmienić «ogólnego toku życia». Wojna skończona – to każdy wraca do siebie”. Tak było też pierwszego roku wojny, który Mycielscy spędzili w Wiedniu. Był to czas gorących politycznych dyskusji i rozważań na temat obecnych i przyszłych sojuszy. Stryj kompozytora, prof. Jerzy Mycielski wodził prym wśród żołnierzy formujących się Legionów Piłsudskiego, wszyscy zastanawiali się także nad przyszłością Polski. Jednak, „gdy w 1915 roku wojska rosyjskie wycofały się spod Krakowa poza San, powróciliśmy w najnormalniejszy w świecie sposób przez Kraków, do Wiśniowej”.

Zapisane w Pamiętniku wspomnienia Zygmunta Mycielskiego kończą się na roku 1920 – kiedy pod granice odrodzonej Polski podchodziły wojska bolszewickie, a licznie zgromadzona w Wiśniowej rodzina (w tym także uciekinierzy ze wschodu) czekała na wynik tej nawałnicy. Czas ten zlał się w pamięci Mycielskiego z pierwszymi lekcjami muzyki, których udzieliła mu goszcząca wówczas u rodziców krakowska pianistka Maria Peterówna. Trzynastoletni chłopiec zdecydował wtedy o swym przyszłym zawodzie. Dwa lata później, we wrześniu 1922 roku wyjechał do Krakowa, by tam rozpocząć kolejny etap życia. Opisywał go na bieżąco – w listach do matki i zapiskach w dzienniku. Warto w nich szukać wiadomości na temat międzywojennego życia w Krakowie, nie będzie to już jednak obraz tożsamy z pamiętnikarskim opisem widzianego z perspektywy lat dawnego, bezpowrotnie minionego „świata wczorajszego”.

BEATA BOLESŁAWSKA-LEWANDOWSKA

Tekst wygłoszony podczas XIX Międzynarodowej Konferencji Naukowej MUSICA GALICIANA „Muzyczne tradycje Galicji – źródła, przemiany, tożsamość”, Rzeszów-Strzyżów, 16-17 maja 2024.

[1] Stefan Zweig, Świat wczorajszy. Wspomnienia pewnego Europejczyka. Tłum. Maria Wisłowska, Warszawa 2015, s. 13.

[2] Chodzi o Wincentego Marcina Kirchmayera (1820–1893), właściciela firmy handlowej przy Rynku Głównym 44 w Krakowie oraz domu bankowego F. J. Kirchmayer i Syn, które odziedziczył po ojcu. W 1866 roku Kirchmayer założył w Wiedniu spółkę zajmującą się skupowaniem dóbr rządowych. Po jej upadku został oskarżony o nadużycia i niewypłacalność, wytoczono mu proces i skazano na karę pozbawienia wolności. Bankructwo Kirchmayera pozbawiło oszczędności wiele rodzin, które powierzyły mu swoje pieniądze. Sprawa ta odbiła się szerokim echem w całej Galicji i monarchii austro-węgierskiej.

[3] Józef Maciej Szembek (1818–1889), pradziad kompozytora był żonaty z Józefą z Moszyńskich (1820–1897).

[4] Zygmunt Szembek (1844–1907) ożenił się z Klementyną z Dzieduszyckich (1855–1929), najstarszą z czterech córek ordynata poturzyckiego Włodzimierza Dzieduszyckiego (1825–1899), twórcy Muzeum Przyrodniczego we Lwowie.

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Dzięki nim możemy nieustannie ulepszać stronę. Więcej informacji znajdą państwo w Polityce Prywatności. Więcej.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek