Po obejrzeniu Lorenzettich,
Napiwku dla strażnika, krętymi schodkami
Wspięliśmy się na loggię. Usiadła,
Z podciągniętymi kolanami, w słońcu,
Na kamiennej balustradzie nad placem.
Powiedziałem, że ten, kto popatrzy w górę, jakiś turysta,
O ile teraz, w czasie wojny, są jeszcze w Sienie turyści,
Kiedy ją tu zobaczy,
W słonecznym blasku, obcy blond jej włosów,
Wyobrazi sobie, że jest jeszcze jedną rzeźbą na fasadzie pałacu:
Na wpół aniołem a pół kotem,
I nie stworzył jej miejscowy artysta…
A ona: „Ale nie jest wcale taki dziwny, jak mi się wydawał
Kiedy patrzę z góry…”.
W dole, wszystko pomniejszone, w perspektywicznym skrócie,
Widziałem ruch na placu
W przedpołudniowej godzinie
Wózki z warzywami, wchodzenie i wychodzenie ze sklepów…
W którym teraz przeszkadzają jeżdżące ostro wojskowe wozy.
Powietrze ciężkie od złotego, tajemnego życia
Było naprawdę bardzo stare
Od ścielenia i wygładzania pościeli
Od jedzenia i picia i spania ze sobą
ponad czas…
Teraz, ponad miastem, wychylone i patrzące, nasze dwie współczesne
obce głowy.
„Kiedyś”, powiedziała, „przed wojną, zanim wyszłam za mąż,
W tych czasach
Kiedy tata ciągnął nas przez pół Europy
A mieliśmy tyle, co na sobie i w walizkach,
Raz chyba przejeżdżaliśmy przez Sienę…
Bo mama chyba gdzieś słyszała,
Że w „Parsifalu” Wagner inspirował się Duomo…”.
I w tym samym roku w Monachium,
W roku układu, kochała się w Hansie,
A na ulicach wciąż salutowali. „Chodziłam za nim wszędzie
Umierając z miłości”. A tata
Robił pieniądze. Tak się wtedy żyło
Nikt by nie przypuszczał, że wojna jest tak blisko…
Więc wspominamy powrót do domu.
Jak dziwnie było u siebie, po Europie,
Kiedy domem był hotel w Paryżu czy Rzymie.
„Byłam nietutejsza, jakby Francuzka, która wróciła na stałe
Po europejsku ubrana dziewczyna, której tu długo nie było”.
I wyglądamy. Widząc i nie widząc.
Jaskółki
Wirujące w złotej przestrzeni.
Długa szyja, a z profilu oczy zacienione, opuszczone,
Jasna północna skóra, napięta na wąskiej twarzy…
Ale teraz tak trudno było sobie przypomnieć
Tutaj na loggi,
W przedwczesnym upale,
Podczas gdy pradawne i senne życie szumiało na dole…
Inne życie, którym się żyło w innym świecie tyle zakopanych lat temu.
Wróciliśmy od Lorenzettich, a ona powiedziała:
„Jakoś ciągle myślę o kobiecie na koniu,
którą namalował Lorenzetti”. Tam,
w tej scenie z czternastego wieku,
Podróżowała na wieczność
W Sienie całkiem podobnej do naszej. Może żona kupca
Młoda, całkiem ładna, w bogatej i żywej zieleni,
Jedzie na białym koniu.
„Ciekawe kim była. Co myślała
Gdy tak jechała na swoim rumaku
W tej wspaniałej sukni
Obszytej bóg wie jakimi weneckimi futrami
Na tej krzywej uliczce, podczas gdy trzy kobiety
plotkują przy progu.
Czy myślisz, że była szczęśliwa? Wygląda tak samotnie…”.
Odparłem, że może kiedy Lorenzetti tam ją umieścił,
Ją, konia i plotkarki,
To popołudnie i ją,
Powiedział o tej kobiecie wszystko, co jako artysta
Chciał wiedzieć.
Ona: „Przecież tam jest wiele więcej…
Szczególnie teraz, gdy wszystko umiera,
Kiedy trwa wojna…”.
Musiałem pomyśleć o tej możliwej dziewczynie, która płacząc, leży w ciemności.
O niej, nieszczęśliwej, kiedy lata płyną,
Lecą tak szybko,
Pomiędzy dziewiętnastym a dwudziestym czwartym rokiem życia.
Musiałem pomyśleć o tym, jak w ciemności rozważa,
Czy jeśli znów się zakocha to coś dla niej zmieni,
Czy coś zmieni, jeśli męża zostawi
I jest niepewna, bez odwagi do zmiany…
O tym wszystkim myślałem, patrząc w dół na plac,
Na światło,
I wszystko to wydawało mi się dziwne…
„Może nic tak naprawdę nie należało do niej. Dekoracje na ścianach,
Umeblowanie w domu, jej miejsce w łóżku,
Nawet suknia, którą ma na sobie…
Życie, które staje się dla niej coraz bardziej puste i tak okropnie małe…
Może nie widziała żadnej szansy ucieczki, poza tym, co ucieczką się zdaje –
Nastanie wojny…”.
Więc się wraca. Do Europy, którą poznała
Jako młoda dziewczyna.
Myśląc, że gdyby udało się dotknąć czegoś prawdziwego albo gdyby była
sama.
Myśląc, że wojna coś mogłaby uregulować,
Ale zmienione, zmienione są Capri, Neapol, Rzym…
W Gaecie wygłodzeni rybacy, przed nimi zaminowane morze,
Dzieci ze strasznymi wybroczynami,
Pijany kapitan w bibliotece letniego domu księcia.
„A jednak, pomimo umierania,
Zbombardowanych kościołów i dachów, przez które
pada deszcz,
Żyję tu w sumie jak zawsze…
On jest teraz w Anglii, a ja tutaj, rozmawiam z tobą w Sienie”.
I dalej patrzyłem w dół na plac,
Na miasteczko z brukowanymi uliczkami,
Myśląc o tym, jak przeszłość,
Plagi, morderstwa, oblężenia,
Wojny i klęski,
Wojny i zwycięstwa,
A triumfy od klęsk dziś już nie sposób odróżnić
Rozpuściła się głównie w starych dziedzińcach
Z rozlanym moczem,
W bramy noszące ślady świetności, w fontannę w deszczu
I to złote, niedotykalne drżenie w powietrzu
Z miłości, ze wszystkich najdrobniejszych detali,
Kobiety na białym koniu,
Słońca, które pada na twarz dziewczyny,
Nic nie zostaje, tylko to, co widzą ludzie, tacy jak Lorenzetti,
I potem, ze szczyptą czułej ironii,
Któregoś popołudnia umieszczają na ścianie, by zajęło pustą przestrzeń.
„A gdybym tak znów się zakochała”, mówi ona.
„Kto wie? Może w tobie.
Albo jakimś angielskim majorze, któremu znudziła się żona.
A każdy mężczyzna wyda się kolejną pułapką –
Mówię, że nigdy więcej i zawsze robię to znowu.
Aż wreszcie wojna się skończy
A dawne rachunki zostaną niewyrównane…
Wrócimy do domu, czymkolwiek byłby dom,
Nowy Jork i pieniądze, wiosna pod klonami w South Bend,
Tacy jak my jakoś na wojnach nie giną …”.
Ale to zginie. Jej twarz w tej chwili
I to, co czułem zginie,
Zmieni się w stare dziedzińce, bramę, fontannę w deszczu,
Rozpuści się w drżenie w letnim powietrzu,
Nikt, chodząc na loggi, słysząc dzwony w południe,
Patrząc na plac w dole,
Na światło,
Nie będzie wiedział, o czym mówiliśmy i o tym, co kiedyś było –
Dlatego zapisałem to tutaj –
Na tej balustradzie,
Kiedy na nią pada blask,
I połowa jej twarzy jest w słońcu a druga pozostaje w cieniu,
W szóstym miesiącu piątego roku wojny,
Mając mniej niż sztukę Lorenzettiego, lecz z nadzieją, że ona nie wypłowieje.
ALFRED HAYES
Tłum. Anna Arno
Wiersz ukazał się w miesięczniku „Poetry” w listopadzie 1945 roku.