fbpx
HOME
Świadectwa

Alfred Hayes „Loggia”

Po obejrzeniu Lorenzettich,

Napiwku dla strażnika, krętymi schodkami

Wspięliśmy się na loggię. Usiadła,

Z podciągniętymi kolanami, w słońcu,

Na kamiennej balustradzie nad placem.

Powiedziałem, że ten, kto popatrzy w górę, jakiś turysta,

O ile teraz, w czasie wojny, są jeszcze w Sienie turyści,

Kiedy ją tu zobaczy,

W słonecznym blasku, obcy blond jej włosów,

Wyobrazi sobie, że jest jeszcze jedną rzeźbą na fasadzie pałacu:

Na wpół aniołem a pół kotem,

I nie stworzył jej miejscowy artysta…

A ona: „Ale nie jest wcale taki dziwny, jak mi się wydawał

Kiedy patrzę z góry…”.

 

W dole, wszystko pomniejszone, w perspektywicznym skrócie,

Widziałem ruch na placu

W przedpołudniowej godzinie

Wózki z warzywami, wchodzenie i wychodzenie ze sklepów…

W którym teraz przeszkadzają jeżdżące ostro wojskowe wozy.

Powietrze ciężkie od złotego, tajemnego życia

Było naprawdę bardzo stare

Od ścielenia i wygładzania pościeli

Od jedzenia i picia i spania ze sobą

ponad czas…

Teraz, ponad miastem, wychylone i patrzące, nasze dwie współczesne

obce głowy.

 

„Kiedyś”, powiedziała, „przed wojną, zanim wyszłam za mąż,

W tych czasach

Kiedy tata ciągnął nas przez pół Europy

A mieliśmy tyle, co na sobie i w walizkach,

Raz chyba przejeżdżaliśmy przez Sienę…

Bo mama chyba gdzieś słyszała,

Że w „Parsifalu” Wagner inspirował się Duomo…”.

I w tym samym roku w Monachium,

W roku układu, kochała się w Hansie,

A na ulicach wciąż salutowali. „Chodziłam za nim wszędzie

Umierając z miłości”. A tata

Robił pieniądze. Tak się wtedy żyło

Nikt by nie przypuszczał, że wojna jest tak blisko…

 

Więc wspominamy powrót do domu.

Jak dziwnie było u siebie, po Europie,

Kiedy domem był hotel w Paryżu czy Rzymie.

„Byłam nietutejsza, jakby Francuzka, która wróciła na stałe

Po europejsku ubrana dziewczyna, której tu długo nie było”.

I wyglądamy. Widząc i nie widząc.

Jaskółki

Wirujące w złotej przestrzeni.

Długa szyja, a z profilu oczy zacienione, opuszczone,

Jasna północna skóra, napięta na wąskiej twarzy…

Ale teraz tak trudno było sobie przypomnieć

Tutaj na loggi,

W przedwczesnym upale,

Podczas gdy pradawne i senne życie szumiało na dole…

Inne życie, którym się żyło w innym świecie tyle zakopanych lat temu.

 

Wróciliśmy od Lorenzettich, a ona powiedziała:

„Jakoś ciągle myślę o kobiecie na koniu,

którą namalował Lorenzetti”. Tam,

w tej scenie z czternastego wieku,

Podróżowała na wieczność

W Sienie całkiem podobnej do naszej. Może żona kupca

Młoda, całkiem ładna, w bogatej i żywej zieleni,

Jedzie na białym koniu.

„Ciekawe kim była. Co myślała

Gdy tak jechała na swoim rumaku

W tej wspaniałej sukni

Obszytej bóg wie jakimi weneckimi futrami

Na tej krzywej uliczce, podczas gdy trzy kobiety

plotkują przy progu.

Czy myślisz, że była szczęśliwa? Wygląda tak samotnie…”.

Odparłem, że może kiedy Lorenzetti tam ją umieścił,

Ją, konia i plotkarki,

To popołudnie i ją,

Powiedział o tej kobiecie wszystko, co jako artysta

Chciał wiedzieć.

 

Ona: „Przecież tam jest wiele więcej…

Szczególnie teraz, gdy wszystko umiera,

Kiedy trwa wojna…”.

Musiałem pomyśleć o tej możliwej dziewczynie, która płacząc, leży w ciemności.

O niej, nieszczęśliwej, kiedy lata płyną,

Lecą tak szybko,

Pomiędzy dziewiętnastym a dwudziestym czwartym rokiem życia.

Musiałem pomyśleć o tym, jak w ciemności rozważa,

Czy jeśli znów się zakocha to coś dla niej zmieni,

Czy coś zmieni, jeśli męża zostawi

I jest niepewna, bez odwagi do zmiany…

O tym wszystkim myślałem, patrząc w dół na plac,

Na światło,

I wszystko to wydawało mi się dziwne…

„Może nic tak naprawdę nie należało do niej. Dekoracje na ścianach,

Umeblowanie w domu, jej miejsce w łóżku,

Nawet suknia, którą ma na sobie…

Życie, które staje się dla niej coraz bardziej puste i tak okropnie małe…

Może nie widziała żadnej szansy ucieczki, poza tym, co ucieczką się zdaje –

Nastanie wojny…”.

 

Więc się wraca. Do Europy, którą poznała

Jako młoda dziewczyna.

Myśląc, że gdyby udało się dotknąć czegoś prawdziwego albo gdyby była

sama.

Myśląc, że wojna coś mogłaby uregulować,

Ale zmienione, zmienione są Capri, Neapol, Rzym…

W Gaecie wygłodzeni rybacy, przed nimi zaminowane morze,

Dzieci ze strasznymi wybroczynami,

Pijany kapitan w bibliotece letniego domu księcia.

„A jednak, pomimo umierania,

Zbombardowanych kościołów i dachów, przez które

pada deszcz,

Żyję tu w sumie jak zawsze…

On jest teraz w Anglii, a ja tutaj, rozmawiam z tobą w Sienie”.

 

I dalej patrzyłem w dół na plac,

Na miasteczko z brukowanymi uliczkami,

Myśląc o tym, jak przeszłość,

Plagi, morderstwa, oblężenia,

Wojny i klęski,

Wojny i zwycięstwa,

A triumfy od klęsk dziś już nie sposób odróżnić

Rozpuściła się głównie w starych dziedzińcach

Z rozlanym moczem,

W bramy noszące ślady świetności, w fontannę w deszczu

I to złote, niedotykalne drżenie w powietrzu

Z miłości, ze wszystkich najdrobniejszych detali,

Kobiety na białym koniu,

Słońca, które pada na twarz dziewczyny,

Nic nie zostaje, tylko to, co widzą ludzie, tacy jak Lorenzetti,

I potem, ze szczyptą czułej ironii,

Któregoś popołudnia umieszczają na ścianie, by zajęło pustą przestrzeń.

 

„A gdybym tak znów się zakochała”, mówi ona.

„Kto wie? Może w tobie.

Albo jakimś angielskim majorze, któremu znudziła się żona.

A każdy mężczyzna wyda się kolejną pułapką –

Mówię, że nigdy więcej i zawsze robię to znowu.

Aż wreszcie wojna się skończy

A dawne rachunki zostaną niewyrównane…

Wrócimy do domu, czymkolwiek byłby dom,

Nowy Jork i pieniądze, wiosna pod klonami w South Bend,

Tacy jak my jakoś na wojnach nie giną …”.

 

Ale to zginie. Jej twarz w tej chwili

I to, co czułem zginie,

Zmieni się w stare dziedzińce, bramę, fontannę w deszczu,

Rozpuści się w drżenie w letnim powietrzu,

Nikt, chodząc na loggi, słysząc dzwony w południe,

Patrząc na plac w dole,

Na światło,

Nie będzie wiedział, o czym mówiliśmy i o tym, co kiedyś było –

Dlatego zapisałem to tutaj –

                                                     Na tej balustradzie,

Kiedy na nią pada blask,

I połowa jej twarzy jest w słońcu a druga pozostaje w cieniu,

W szóstym miesiącu piątego roku wojny,

Mając mniej niż sztukę Lorenzettiego, lecz z nadzieją, że ona nie wypłowieje.

 

ALFRED HAYES

Tłum. Anna Arno

Wiersz ukazał się w miesięczniku „Poetry” w listopadzie 1945 roku.

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Cookie settings
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Cookie settings
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Cookies set by Google for logged in users.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

There is no cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

There is no cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Cookie settings