„Łap chwilę kiedy przejeżdża / na czerwonym” – radzi w najnowszym tomie wierszy Piotr Mitzner. Większość tekstów pomieszczonych w zbiorze Ekrany. Egzorcyzmy jest odbiciem takich właśnie chwil, chwil-emocji, chwil-spotkań, które niezapisane, zblakłyby i zszarzały, zostały zapomniane. Jest ten motyw „chwili na czerwonym” także w wierszu Moment: „wyżej zbiera się na ulewę / niżej przewalają się fale / pomiędzy błękitne / dwa płomyki tańczą / na papierowym moście”.
Notowanie chwil-wierszy bywa dla Mitznera z jednej strony rodzajem dziennika, formą porządkującą życie: „prowadź dziennik / i niech dziennik cię prowadzi / od okładki / do okładki” (Porada. Dziennik), z drugiej – listem w butelce, ale tym razem nie wrzuconym w morze, lecz ukrytym pod leśnym igliwiem, bo „z drzewami idzie / się dogadać / a także z ludźmi / którzy dogadują się / z drzewami” (W Parku Praskim). Zdjęcia autora sportretowanego na tle topoli kanadyjskiej rosnącej w Parku Praskim, zamieszczone na czwartej stronie okładki, tylko wzmacniają ten przekaz. Zwłaszcza, że po drugiej stronie aparatu stoi poeta i leśnik – Michał Książek.
Potrzeba „dogadania się”, zarówno z żywymi, jak i z umarłymi, potrzeba ocalenia od zła, obecna jest w całym tomie. Spotkanie, także to ledwie dotykalne, migawkowe, lecz zawsze realne, dążenie do spotkania – niekiedy przedstawione za pomocą jego braku czy też niemożności, jak w zabawnym wierszu o dwóch telefonach dzwoniących do siebie bez udziału swoich właścicieli (Zmowa) – jest egzorcyzmem, lekiem na życie odbite na ekranach ze szkła, na żal, który jest tytułem jednego z najbardziej poruszających wierszy:
ŻAL
a ona idzie ulicą
chlipie
płacze
wypłakuje
z siebie
gruz i złom
bo taki płacz
to nie mieści się w głowie
idzie tak
że wszystko chce
iść za nią
akacje są gotowe porzucić kolce
powalone wiatrem chcą się podnieść
chowają się haki i gwoździe
prostują się z trzaskiem zakrzywienia
przestrzeni
żeby jej nie urazić
każdy chce iść za nią
iść z nią
być z nią
chociaż to tak boli
Zatrzymam się jeszcze na chwilę przy słowach „z drzewami idzie / się dogadać / a także z ludźmi / którzy dogadują się / z drzewami”. Chcę zachować w pamięci akacje, które są gotowe porzucić kolce (podejrzewam, że to akacje, które rosną przy ulicy Stalowej), topolę z Parku Praskiego, orzech z Mieni.
Pisał Iwaszkiewicz: „Bo dawniejsi poeci widzieli nie tylko jedno drzewo. Widzieli zbiorowiska drzew, którym nic nie groziło, widzieli lasy, widzieli ogrody” (Ogrody). Wysokimi drzewami zachwycał się Staff.
Dziś drzew jest mniej i każdemu przypatrujemy się z troską. Coraz więcej też intymnych relacji między konkretnym pojedynczym drzewem a człowiekiem. Wspaniałym przykładem jest wiersz Janusza Szubera Próba dębu – o dębie, który rósł (rośnie?) „tuż przed Łukawicą, na samym zakręcie drogi do Manasterca i Bezmichowej”. Poeta pisze, że gdy mija to drzewo, zawsze je pozdrawia uniesieniem ręki. „Jak uzasadnić wybór tego a nie innego dębu? / Tego a nie innego obiektu miłości? / Potrzebą adoracji, bezinteresownego zachwytu?”. Przyznam, że w pewnej mazowieckiej wsi, czterdzieści kilometrów na południe od Warszawy w podobny sposób wyrażam podziw dla wyjątkowo majestatycznego, przydrożnego dębu – z zachwytu nad nim i chcąc też upamiętnić gest Szubera.
Szukam w pamięci drzew, z którymi byli związani ważni dla mnie poeci. Aleksander Wat w Ałma Acie tęsknił za wierzbą z ulicy Rozbrat: „Lecz jeśli cię zapomnę, o sucha wierzbo z ulicy Rozbrat, niech uschnie moja ręka!”. Kazimiera Iłłakowiczówna wywoływała z pamięci „brzozy znajome od Dźwińska do Mołodeczna”: „Były drogi od słońca spieczone, bez cienia, pośród winogradów, / […] / i zwycięstw laurowe szlaki, i taneczny bieg we krwi cały… / lecz o was jedynych myślę: „Oby się tylko ostały!”.
Michał Książek w wydanym ostatnio Atlasie dziur i szczelin spośród warszawskich drzew wyróżnia dwie samotne grusze rosnące przy Nowym Świecie, ale z największym zachwytem pisze o robinii akacjowej z ulicy Pięknej. „Jest prawdziwą koneserką światła i przestrzeni”. Drzewa te usytuowane wzdłuż ulicy pamiętają według Książka powstanie warszawskie.
Ulubionym gatunkiem drzew wśród poetów są topole. O żoliborskich topolach pisał Gałczyński, o odpoczynku przy topoli nad rzeką pamiętała Szymborska – to mi przypomina, że właśnie z odpoczynkiem nad wodą kojarzyła się Mironowi Białoszewskiemu topola rosnąca przed oknem jego mieszkania przy Placu Dąbrowskiego. Topola-sokora jest środkiem jego świata, tematem rozmów z bliskimi. „[…] niebo, niebieskie, duże […]. Bo tylko ono i ta topola-sokora. Tak jakbym był nad wodą, czymś tam dobrym. […] Topola jest. Kładę się. Szumi, przebiera sobą. Odbija się w niebie. Niebo w niej. […]”.
Jerzy Ficowski w wierszu Dwie topole wspominał „podkijowskie gadające topole” rosnące w Gorczakowie, rodzinnym gnieździe jego ojca. Zdjęcie tych drzew wisiało w mieszkaniu Ficowskich na warszawskiej Ochocie. „I szły do mnie drogą pokoleń / podkijowskie gadające topole”.
A Piotr Mitzner w Ekranach. Egzorcyzmach pisze w o topoli z Parku Praskiego (ją wyróżnia), ale nie tylko o niej – nocą podgląda jak ściga się tam brzoza z jesionem, jak sapią dęby, jak „cały park / biega nago po parku / dla zdrowia”. Z tego tomiku, który jak wspomniałam jest jak list w butelce i który znalazłam pod topolą w Parku, wybrałam dla siebie strofy o drzewach. Ale jest tam ich o wiele, wiele więcej. I wszystkie są ważne i piękne.
Czytajmy Mitznera, bo on dogaduje się nie tylko z drzewami.
JOANNA ROLIŃSKA