Od pewnego czasu przygotowywał nas na swoje odejście, zapowiadając, że nastąpi to niebawem. Przyjmowaliśmy te słowa z rezerwą, wiedząc, że lubi narzekać i zawsze utyskiwał na kłopoty ze zdrowiem. A jednak rozmowy telefoniczne (nie przyjmował już wizyt) miały inny niż zazwyczaj przebieg. Kończyły się po kilku minutach wyznaniem, iż nie może mówić, bo trudno mu utrzymać słuchawkę. Ostatnia, którą odbyliśmy na początku marca, trwała nieco dłużej. Kolejny raz przypomniał, że mam gotową mowę pożegnalną i nie muszę przygotowywać nowej. Jak zwykle zaprotestowałem, ale przerwał rozmowę.
A było tak: z okazji jego siedemdziesiątej piątej rocznicy urodzin napisałem mowę jubileuszową, lecz nie zdołałem jej wygłosić. Uroczystość odbyła się 18 października 2008 w Domu Literatury. Przyszło mnóstwo ludzi, panował ścisk i gwar. Piotr Kłoczowski skrócił część oficjalną. Składając Jerzemu życzenia, wręczyłem mu tekst. Zatelefonował nazajutrz i wtedy po raz pierwszy powiedział, że mogę go przeczytać na pogrzebie. Przyjąłem to jako żart. Okazało się jednak, że nie żartował. Podczas uroczystości osiemdziesięciolecia, która odbyła się 9 września 2013 w Instytucie Teatralnym, mówiłem o jego zasługach dla witkacologii. Podziękował mi za to w liście, dodając, iż ceni sobie wszystko, co na ten temat zawarłem w mowie jubileuszowej i jeśli będę go żegnał, mam ją wygłosić.
O tym, że odszedł 24 marca 2015, dowiedzieliśmy się już po pogrzebie, w którym zgodnie z jego ostatnim postanowieniem udział wzięli tylko najbliżsi krewni. Redaktor Jacek Sieradzki przekonał mnie, że w tej sytuacji powinienem tę mowę opublikować.
Mowa jubileuszowa, czyli Timoszewicz zdemaskowany
Kochany Jubilacie,
Czterdzieści lat temu, dokładnie 13 września 1968, otrzymałem Twój pierwszy list. Oto jego fragment:
Szanowny Panie,
Dziękuję bardzo za list i cieszę się z nawiązania kontaktu. Nie skomunikowałem się z Panem wcześniej, gdyż sprawa, którą chcę Panu przedstawić nie była latem ostatecznie skrystalizowana. Chciałbym mianowicie w przyszłym roku zmontować zeszyt (lub część zeszytu) „Pamiętnika Teatralnego” o Witkacym. Przyrzekł już swą współpracę Puzyna, z którym nasza redakcja jest zaprzyjaźniona od lat. Proponuję Panu udział w tej imprezie. Myślę, że szczegóły trzeba odłożyć do bezpośredniej rozmowy. Wybieram się do Wrocławia w ciągu najbliższych tygodni, więc jeśli Pana rzecz interesuje, proponuję spotkanie. Jedną tylko sprawę widzę dziś konkretnie: druk w tym numerze całości ineditów o krytyce teatralnej (fragment ogłosił Pan w „Pracach Literackich” [1]). Jeśli więc nie „sprzedał” Pan tego dotąd gdzie indziej – to proszę zarezerwować dla nas.
Interesowałaby nas także współpraca w dziedzinie recenzji teatraliów. Konkretna propozycja – recenzja monografii Wandurskiego Karwackiej (ok. 10-12 s. maszynopisu, termin do końca roku). Oczywiście nacisk na problematykę teatralną książki [2].
Wspomina Pan o przygotowywaniu zbioru teatralnych artykułów Witkacego. Nie wiem czy Panu wiadomo, że tego rodzaju książkę już dawno ma w planach („zaklepane” w Ministerstwie) WAiF. Ma ją robić Puzyna, który prosi Pana o porozumienie się z nim. Myślę, że uda się wszystko ułożyć korzystnie dla obu stron [3].
Z prac Pana znam obie rozprawy o Wyspiańskim i o Persy Zwierżontkowskiej. Rzecz o inscenizacji Dziadów wydała mi się przekonywająca, czemu zresztą dałem krótko wyraz w druku (jeszcze się zresztą nie ukazało). Niesłychanie podobała mi się praca o Witkacym. Przede wszystkim z uwagi na umiejętność właściwego wykorzystania recenzji teatralnych. Tak u nas bowiem często spotykane prace o „dziejach scenicznych” stanowią zazwyczaj bezkrytyczny i mechaniczny zlepek cytatów z recenzji. Nikt prawie nie uwzględnia innych źródeł, nikt nie rozważa intencji, okoliczności, różnych powiązań i podtekstów tego, co – często na wyrost – nazywa się polską krytyką teatralną. Po przeczytaniu artykułu o Persy zaraz zadzwoniłem do Puzyny, by mu zwrócić uwagę na tę publikację. Znał ją już i także bardzo wysoko oceniał. Z zaciekawieniem i uzasadnioną nadzieją oczekujemy teraz dalszego ciągu i całości monografii. Spodziewam się, że jakaś jej część trafi także do „Pamiętnika” […].
Raz jeszcze dziękuję za nawiązanie kontaktu (mam nadzieję, że okaże się trwały), łączę wyrazy szacunku i najlepsze pozdrowienia.
Następnego dnia przyszła pocztówka:
Szanowny Panie,
Niech mi Pan wybaczy fatalną gaffę w moim wczorajszym liście (cóż za potknięcie, i to w pierwszym liście!). Ja doprawdy do dziś (do południa) byłem pewny, że jest Pan autorem rozpraw o „piśmie teatralnym” Wyspiańskiego [4] i o jego inscenizacji Dziadów (Księga ku czci Szweykowskiego [5]). Przekonałem się dziś o 24 godz. (za późno), że tylko połowa jest prawdą, bo tę drugą napisał Wanat [6]. Wstydzę się bardzo, nie wiem, dlaczego tak to sobie wbiłem do głowy, bo na profesorskie roztargnienie to i za wcześnie i ranga za niska. Proszę nie mieć mi tego za złe.
Ta zabawna pomyłka, skądinąd miła, bo Wanata dobrze znałem i ceniłem jako krytyka, była z ducha Witkacego, u którego postaci często zamieniają się rolami, a nawet tożsamościami, jak właśnie w owej Persy Zwierżontkowskiej. Odtąd zaczęła się nasza korespondencja, trwająca nieprzerwanie przez czterdzieści lat. Urosły dwa wielkie zbiory listów, które trafią do Ossolineum i być może kiedyś zainteresują historyka. Znajdzie w nich sporo ciekawych informacji o dawnych czasach. Cytowany list miał brzemienne następstwa. Pod redakcją Jurka przygotowany został monograficzny zeszyt „Pamiętnika Teatralnego” (1968/3), poświęcony Witkacemu dla uczczenia trzydziestej rocznicy jego śmierci. Odegrał on niezwykle ważną rolę w rozwoju witkacologii. I tak:
Po pierwsze przyczynił się do powstania i integracji środowiska witkacologicznego. Jedną z pierwszych decyzji redaktora Timoszewicza było wysłanie mnie do Zakopanego, abym poszukał materiałów związanych z Teatrem Formistycznym, który pod kierunkiem Witkacego przygotował trzy premiery jego sztuk w latach 1925-1926[7]. Materiałów nie znalazłem, bo ich w Muzeum Tatrzańskim nie było, ale poznałem Annę Micińską. Wkrótce potem w redakcji „Pamiętnika” spotkałem Lecha Sokoła oraz Daniela Geroulda, wykładającego wtedy na Uniwersytecie Warszawskim, który – jak wiadomo – nauczył się po polsku, aby tłumaczyć i pisać o Witkacym. Z kolei w mieszkaniu Duni Micińskiej przy ul. Stępińskiej poznałem belgijskiego slawistę Alaina van Crugtena, który na francuski przetłumaczył większość dramatów Witkacego. W ten sposób na początku lat siedemdziesiątych zawiązało się grono osób, które wkrótce stało się międzynarodówką witkacologiczną, bo rozszerzyło swą działalność na cały świat pod hasłem „Witkacolodzy wszystkich krajów łączcie się!”. O tym, że Witkacy istotnie łączy świadczy kilka międzynarodowych sesji witkacologicznych, m.in. w Jeleniej Górze, Brukseli, Pizie, Freiburgu, Warszawie, Petersburgu. Wielu uważa nas – nie bez powodów – za mafię.
Dzisiejsza uroczystość jest dobrą okazją, aby w końcu ujawnić prawdę: ojcem chrzestnym międzynarodowej mafii Witkacowskiej jest Jerzy Timoszewicz! To on nas połączył i wyznaczył kierunki działalności. Świadczy o tym choćby list z 17 kwietnia 1970:
Drogi Panie,
Na jednym z zebrań Klubu Witkacowskiego, którego jest Pan Członkiem Korespondentem a Gerould – zagranicznym, uchwaliliśmy założyć u Pana Centralne Archiwum Witkacego. Niech się Pan na to moralnie (i metrażowo) przygotuje, a także uprzedzi Małżonkę, że „zwały papieru” rosnąć będą – przynajmniej – w postępie arytmetycznym.
Te zwały rosną do dziś i chyba niebawem trzeba będzie je upaństwowić.
Po drugie: „Pamiętnik Teatralny” odegrał przełomową rolę w badaniach nad Witkacym – wytyczył kilka ważnych kierunków. Rozprawa Krzysztofa Pomiana Filozofia Witkacego. Wstępny przegląd problematyki była pierwszą, poważną i wnikliwą próbą interpretacji systemu filozoficznego Witkiewicza, ukazując także jej związki z twórczością literacką. Będą do niej nawiązywać wszyscy piszący o jego filozofii. Niezwykle ważne znaczenie miał artykuł Konstantego Puzyny Na przełęczach bezsensu, w którym poddał on bezlitosnej krytyce sposoby grania sztuk Witkacego („im dziwniej, tym lepiej”), ujawniając pustkę myślową większości przedstawień i brak zrozumienia istotnej problematyki jego dramaturgii. Rzucił hasło odłożenia na półkę teorii Czystej Formy, powrót do historiozofii i „grania po Bożemu”, co wywarło duży wpływ na dalszą recepcję teatralną Witkacego. Opublikowana z ossolińskiego rękopisu Polemika z krytykami była pierwszym tekstem Witkacego opracowanym przeze mnie zgodnie z regułami krytycznej edycji tekstu. Przy pracy nad nim Jurek udzielił mi pierwszej lekcji tej sztuki. Od Polemiki z krytykami wiedzie prosta droga do kilku tomów Dzieł zebranych i edycji Listów do żony.
Po trzecie: doceniając pozytywną rolę „Pamiętnika”, nie można pominąć tego, co potem stało się dla nas udręką. Zeszyt Witkacowski ukazał się z opóźnieniem. Jurek odebrał go z drukarni w dniu urodzin Witkacego – 24 lutego 1970. Z egzemplarzem sygnalnym pojechał do domu, gdzie postanowił wziąć prysznic. Żona znalazła go nieprzytomnego w łazience. Obudził się w szpitalu. Na pytanie lekarzy, czy pamięta, co się z nim stało, konsekwentnie odpowiadał: „Rąbnął mnie w głowę duch Witkiewicza”. Lekarze uspokajali Mariannę, że to tylko szok, który minie i na pewno nie pozostawi głębszych śladów w psychice. Właśnie wtedy duch Witkacego po raz pierwszy się ujawnił. W różny sposób będzie mścił się na osobach, którym coś zawdzięczał. Mnie ukradł aktówkę pełną materiałów do przygotowanego tomu pism krytycznych i publicystycznych Bez kompromisu, co opóźniło wydanie o dwa lata. Podpalił w nocy mieszkanie w Sopocie, w którym Dunka robiła korektę 622 upadków Bunga. Michalskiego walnął w głowę, gdy prowadził samochód i tylko cud sprawił, że nie spowodował wypadku. Lista różnych „objawień” ducha Witkacego jest długa (mam ich kartotekę). Zamyka ją największy jego szpryngiel, jaki wywinął ekipie partyjno-rządowej, która w kwietniu 1988 pojechała do Jezior po jego doczesne szczątki, a przywiozła do Zakopanego młodą Ukrainkę. Od tego czasu zaprzestał robić kawały, ale wcale nie możemy być pewni, że za chwilę nie zakłóci naszej uroczystości. Miejmy się na baczności…
Kochany Jerzy, dziękuję Ci za te czterdzieści lat serdecznej przyjaźni. Dzięki za wszystkie wieczory na Nabielaka i za najwspanialszą na świecie nalewkę wiśniową.
***
Jerzy Timoszewicz należy do pokolenia, które przyszło na świat około 1930 roku i tak się je przeważnie określa: pokolenie rocznik 1930. To generacja, która wraz poprzednim pokoleniem zadecydowała o rozwoju i obliczu naszej kultury, nauki i sztuki drugiej połowy XX wieku. W roku 1929 urodzili się Jerzy Jarocki, Konrad Swinarski, Kazimierz Kutz, rok później – Zygmunt Hübner, Sławomir Mrożek. Rówieśnikami Jerzego (1933 r.) byli m.in. Jerzy Grotowski, Jerzy Kosiński, Krystyna Meissner, Andrzej Jarecki, Witold Leszczyński, Władysław Terlecki, a Zbigniew Zapasiewicz, Marek Hłasko i Stanisław Grochowiak byli młodsi o rok. Można by jeszcze długo wymieniać nazwiska znanych uczonych, malarzy, muzyków, krytyków.
Historia kilka razy była korektorką ich życia, nie skąpiąc trudnych doświadczeń. Dorastali w okresie wojny i przeżyli dramatyczne wydarzenia wspólne wielu Polakom ze starszych pokoleń (w wypadku Jerzego, urodzonego w Warszawie, był to upadek powstania, exodus z Warszawy, obóz w Pruszkowie). W dorosłe życie wchodzili w latach stalinowskich, ale z ukąszenia heglowskiego szybko się wyleczyli. Październik 1956 stał się dla nich przeżyciem pokoleniowym, które zadecydowało o postawach ideowych, wyborach etycznych, pojmowaniu sztuki i jej roli w społeczeństwie.
W tym właśnie roku Jerzy Timoszewicz ukończył studia polonistyczne i został pracownikiem Instytutu Sztuki PAN. Rok później wszedł do redakcji „Pamiętnika Teatralnego” i pozostał w niej przez trzydzieści pięć lat. Nie ma potrzeby przypominać roli, jaką „Pamiętnik” odegrał w dziejach polskiej nauki o teatrze. Wypełniając imponujący program zadań nakreślony w 1952 roku przez Leona Schillera, stanowił przez wiele lat, zanim na kilku uniwersytetach powstały katedry teatrologiczne, główny ośrodek badań nad teatrem. Kolejnymi zeszytami nadawał im kierunek, odkrywał wiele nieznanych kart historii, systematycznie likwidował białe plamy, co nieraz wymagało odwagi, jak w przypadku drażliwej sprawy działalności jawnych teatrów w czasie okupacji[8]. Fundamentalne znaczenie miały zeszyty monograficzne. Jerzy Timoszewicz przygotował ich kilka, m.in. poświęcony Andrzejowi Pronaszce, Jerzemu Kosińskiemu, Leonowi Schillerowi, teatrom wileńskim oraz wspomniany zeszyt Witkiewiczowski z 1969 roku, od którego zaczęła się nasza znajomość. Wkrótce zmieniła się ona w serdeczną przyjaźń, niczym niezakłóconą przez czterdzieści siedem lat, a jej świadectwem jest ogromny zbiór korespondencji. Pisaliśmy do siebie regularnie. Każdy jego list był arcydziełkiem sztuki epistolarnej. Nie znam nikogo, kto by mu w niej dorównał. Nigdy nie były to listy pisane naprędce, o czym świadczył charakterystyczny, niemal kaligraficzny dukt pisma oraz zachowane wszystkie tradycyjne wyznaczniki kompozycji listu. Rok temu przekazał mi pudło ze wszystkimi moimi listami. Zgodnie z jego życzeniem cała nasza korespondencja znajdzie się w Ossolineum i na pewno kiedyś zainteresuje historyka. Zawiera wiele ciekawych informacji o dawnych czasach, które wcale nie były takie złe, zwłaszcza dla teatru.
Był znakomitym edytorem, wytrawnym i dociekliwym. Wydał m.in. cztery tomy pism Leona Schillera (każdy poprzedzony kroniką życia i twórczości) i poświęcony mu tom wspomnień Ostatni romantyk sceny polskiej (1990), wybór recenzji Edwarda Csató (1979), Zapiski scenografa Andrzeja Pronaszki (1976), Spacerek w labiryncie – zebrane teksty Zbigniewa Raszewskiego o teatrze polskim po roku 1958 (2007) oraz kilka edycji szkiców, esejów, recenzji i felietonów Jerzego Stempowskiego, który był jego wielką miłością. Za najbardziej wyrazisty, charakterystyczny portret jego pisarstwa uważał Notatnik niespiesznego przechodnia. W listopadzie 2012 przysłał mi dwutomowe wydanieNotatnika z dedykacją przypominającą rocznicę naszej przyjaźni („a imię jej 44 lata”), w dołączonym liściku pisał: Drogi Januszu, to moja o s t a t n i a k s i ą ż k a (okazuje się, że 25!) w życiu, do której przyłożyłem ręki.
Wkrótce okazało się, że nie była to ostatnia książka, bo w grudniu 2014 Paweł Kądziela wydał przygotowany wspólnie z Timoszewiczem kolejny tom Stempowskiego „Bez tytułu” oraz inne publikacje nieznane i zapomniane 1925-1939.
Liczbę dwudziestu pięciu książek, do których Jerzy „przyłożył rękę”, trzeba uzupełnić o wydaną w roku 1995 broszurę „Pamiętnik Teatralny” XL 1952-1992. Za pomocą starannie dobranych cytatów z recenzji, omówień, polemik oraz dokumentów przedstawił w niej czterdzieści lat dziejów pisma. Fascynująca lektura! Poczynając od imponującego spisu autorów i ostatniego opublikowanego wywiadu Zbigniewa Raszewskiego a kończąc na dwudziestu trzech dokumentach, wśród których są różnego rodzaju zarządzenia (niektóre zabawne, ale oddające ducha czasu), pisma urzędu cenzury (m.in. pełny wykaz ingerencji) i zaświadczenia (np. o odbyciu przez Jacka Sieradzkiego praktyki w lipcu 1978). Raszewski, mówiąc o roli „Pamiętnika”, porównał go do chorągwi lekkiego znaku, wyprzedzającej huf walny w dawnym wojsku polskim. „Takie chorągwie nie wygrywały bitew. Ale żaden doświadczony wódz nie szedł na wojnę bez nich” [9].
To porównanie wskazuje na jeszcze inną rolę „Pamiętnika Teatralnego” – jako reprezentanta istotnych wartości i postaw etycznych. Każdy z jego redaktorów mógł być wzorem zachowania i postępowania w trudnych czasach, które często wymagały ustępstw. Przekonanie, że są granice kompromisu, których przekroczyć nie można, było dla naszego środowiska naukowego źródłem autorytetu „Pamiętnika Teatralnego”.
O Jerzym Timoszewiczu mówiło się, że ma trudny charakter. Przeważnie taką opinię formułujemy o osobach, które stawiają sobie duże wymagania i tego samego oczekują od innych. Jerzy właśnie wedle tej miary nas oceniał. Znany był z surowych sądów. Krążyły o tym barwne opowieści, ale nikt nie mógł mu zarzucić, że jest powierzchowny lub niesprawiedliwy. Liczyliśmy się z jego zdaniem i czekaliśmy na nie z pewnym niepokojem, przyjmując z ulgą zarówno słowa aprobaty jak i uwagi krytyczne. Po każdym tomie Dzieł zebranych Witkacego otrzymywałem pocztówkę lub list, w których dzielił się wrażeniami z lektury. Pamiętam, jaką radość mi sprawił, gdy notę edytorską i przypisy do tomu „Teatr” i inne pisma o teatrze nazwał „balladą edytorską”.
Żegnając Jerzego Timoszewicza można powiedzieć krótko: przeszedł przez życie czyniąc dobro. Korzystaliśmy z jego niebywałej erudycji, wskazówek, porad i opinii. Przeważnie są to długi wdzięczności trudne do spłacenia. Dobrze byłoby kiedyś sporządzić spis książek, których autorzy dziękują mu za pomoc. Na pewno byłby to długi wykaz. On zaś skromnie, nieraz z dozą ironii, określał swoją rolę i zasługi jako „szarej eminencji”, bardziej istotną niż cały dorobek edytorski.
Po śmierci Marianny niemal całkowicie wycofał się z życia publicznego. Przestał bywać w teatrze, który coraz bardziej go irytował i dosadnie dawał temu wyraz (do łagodniejszych należało określenie czworga młodych reżyserów jako Jeźdźców Apokalipsy). Unikał wszelkich uroczystości, obchodów rocznicowych etc. Odwołując się do pseudonimu swego przyjaciela Andrzeja Dobosza, nazywał siebie Pustelnikiem z Ulicy Nabielaka. Z trudem udało się go z tej pustelni wywabić i doprowadzić na spotkanie zorganizowane przez grono przyjaciół z okazji osiemdziesiątych urodzin. Nie były to jednak kaprysy, ale wyraz stosunku do świata. Przejmująco brzmi kasandryczny ton jego listów z ostatnich lat:
Mój Drogi, od paru lat głoszę zagładę naszej cywilizacji judeo-grecko-łacińskiej i chrześcijańskiej. Co więc pozostaje? Moje dwa – od lat – ulubione cytaty z Eliota:
I tak się właśnie kończy świat
I tak się właśnie kończy świat
I tak się właśnie kończy świat
Nie hukiem ale skomleniem.
Wobec tego:
Więc okrążajmy kaktus nasz
Kaktus nasz kaktus nasz
Więc okrążajmy kaktus nasz
O piątej godzinie rano…[10]
JANUSZ DEGLER
W rocznicę śmierci Jerzego Timoszewicza przypominamy szkic Janusza Deglera, którego pierwodruk ukazał się w „Dialogu” 2015 nr 6.
[1] J. Degler, „Persy Zwierżontkowskaja” Stanisława Ignacego Witkiewicza, „Prace Literackie” 1967 t. IX, s. 163-192. W Aneksie polemika Witkacego z łódzkimi recenzentami, będąca fragmentem Polemiki z krytykami.
[2] Zob. „Pamiętnik Teatralny” 1969 z. 1/2, s. 222-228 (rec.: H. Karwacka, Witold Wandurski, Łódź 1968).
[3] S. I. Witkiewicz, Czysta Forma w teatrze. Wybór, wstęp i noty J. Degler, Warszawa 1977. „Teorie współczesnego teatru” pod redakcją Konstantego Puzyny.
[4] J. Degler, „Pismo teatralne” Stanisława Wyspiańskiego, w: Dramat i teatr. Piąta konferencja teoretycznoliteracka w Świętej Katarzynie. Redakcja J. Trzynadlowski, Wrocław1967, s. 61-82.
[5] Prace o literaturze i teatrze ofiarowane Zygmuntowi Szweykowskiemu, Wrocław-Warszawa-Kraków 1966; tu rozprawa Andrzeja Wanata, Na przedpolu „Wyzwolenia”(Uwagi o Stanisława Wyspiańskiego preparacji „Dziadów”), s. 562-581.
[6] Andrzej Wanat (5 VI 1941-20 VII 1996) – krytyk teatralny, wykładowca, dyrektor teatru (w Kaliszu), reżyser, kierownik literacki, dramaturg, tłumacz. Zob. A. Wanat, Pochwała teatru. Przedmowa J. Majcherek, Warszawa 1997.
[7] Zob. J. Degler, Witkacy w teatrze międzywojennym, Warszawa 1973.
[8] Zob. „Pamiętnik Teatralny” 1963 z. 1-4.
[9] Z. Raszewski, Lekki znak. Rozmawiała J. Hernik Spalińska, „Goniec Teatralny” 1992 nr 22-23; przedruk w: Pamiętnik Teatralny XL 1952-1992. Opracował J. Timoszewicz, Warszawa 1995, s. 32-41.
[10] T. S. Eliot, Wydrążeni ludzie. Tłum. C. Miłosz, w: T. S. Eliot, Poezje wybrane, Warszawa 1988.