HOME
Stefan Chwin

Miłosz i sprawa Skylesa

Wiersz Miłosza o Skylesie, o którym pięknie pisze w swojej najnowszej książce poświęconej twórczości poety Aleksander Fiut [1], zasługuje na baczną uwagę nie tylko dlatego, że jest tekstem mało znanym zarówno badaczom literatury jak i szerszej publiczności, warto więc go choćby z tego powodu przypominać, ale także dlatego, że Miłosz zdecydowanie nie chciał go nigdy przedrukowywać z pierwszego konspiracyjnego wydania maszynopisowego – i to zarówno w czasach okupacji, kiedy go napisał, jak i później, bo nie umieścił go nawet w tomie Ocalenie. Pytanie, dlaczego poeta tak stanowczo upierał się, by właśnie ten wiersz nie trafił do rąk czytelników, potraktujmy jako zachętę do uważnego przeczytania go raz jeszcze – zdanie po zdaniu, słowo po słowie – z nadzieją, że może to chociaż trochę rozjaśni sprawę.

 

DO SKYLESA

Skylesie, gdzie jesteś, Skylesie. Niechaj mój głos dosięgnie

Niewiadomego skrawka ziemi, gdzie przez tyle wiosen

Obracałeś się w sok ziemi i ty, i twój koń.

Wołam z tak daleka, że mój głos jak bzykanie komara.

 

Skylesie, państwo twoje obrócone w gruz,

Z twojego plemienia zostało tylko imię.

Greckie miasto, które kochałeś okryła niepamięć.

 

Dowiedz się, że religia, przez którą zginąłeś,

Też umarła, w tysiąc lat po tobie.

Że nikt już, nikt na ziemi nie wielbi mądrej Atene

Ani tańczy w pochodzie boga Dionizosa.

 

Nowa religia, której służyli prorocy i kłamcy natchnieni,

Ogarnęła świat. Spalono księgi, złupiono świątynie.

Aż raz jeszcze obrócił się krąg ludzkiego losu:

I ta religia dogorywa, oczekując nowej.

 

Skylesie, ciężko mi mówić, bo widzę ciebie,

Jak z tarczą skórzaną i włócznią prujesz konno czarnomorskie trawy,

Jestem z tobą, gdy uchylasz bram białego miasta

I zrzuciwszy strój skórzany słuchasz pieśni jońskich poetów.

 

Jestem z tobą, gdy wstępujesz na szlak dalekiego postępu

I gorzko mi, bo znam

Duszący popiół dróg i rozpacz, która tam czeka.

 

Skylesie, gorzko mi mówić, bo choć ginie ślad

Ludzkich pragnień i wiar, moje serce gorące jak twoje.

Będę walczył i wierzył, aż z daleka, bzykaniem komara

Wołać ktoś będzie do mnie, jak ja do ciebie wołam.

 

„Skylesie, gdzie jesteś, Skylesie” [2]. To jest punkt wyjścia Miłosza – radykalnie ateistyczny i nihilistyczny. Żaden katolik tak nie zapyta. Katolik wie, że choć ciało rozkłada się w grobie, dusza istnieje po śmierci, a nawet można się z nią jakoś skomunikować. Tymczasem tutaj jest mowa o umarłym, po którym nie zostało nic, może trochę gnoju i błota. Miłosz z ironiczną elegancją nazywa to „sokiem ziemi”, ale chodzi o gnój i błoto. Bo – jak czytamy – nie ma żadnej różnicy między tym, co zostaje z człowieka i tym, co zostaje z konia, między zatem rozkładem zwłok ludzkich i rozkładem zwierzęcego ścierwa. Elegancka ironia wiersza trochę łagodzi tę prawdę, ale jej nie przekreśla. Przecież Miłosz mógłby nie wspominać w kontekście zwłok Skylesa o żadnym zdechłym koniu, ale nie przypadkiem właśnie o tym wspomina. To sąsiedztwo zwłok ludzkich i zwłok końskich jest dla niego ważne, więc należy na nie wskazać. Zostanie po nas – ludziach i zwierzętach pospołu – tylko gnój i błoto. Śmierć absolutna, bo o żadnej pośmiertności w wierszu mowy nie ma. Skyles definitywnie przestał istnieć, tak jak przestał istnieć jego koń. Trochę gnoju i błota – „sok ziemi”, którym – tu Miłosz wprowadza celowo do trupiego obrazu metaforę „jadalną” – będą się żywić kolejni ludzie i kolejne zwierzęta. Różnica między ich statusami – żadna. Jak w Niepokoju Różewicza. „Obracałeś się tyle wiosen w sok ziemi i ty i twój koń”.

Mało tego: nie zostanie także po nas, ludziach, żaden ślad, ponieważ nawet groby i cmentarze są śmiertelne, to znaczy znikają bez najmniejszego śladu. Nikt nie będzie wiedział za jakiś czas, gdzie zostaliśmy pochowani, bo i nasz grób zniknie kiedyś bez śladu nie tylko z ludzkiej pamięci, ale też z powierzchni ziemi – przypomina nam Miłosz w swoim wierszu tę niewesołą prawdę.

Zwracając się do Skylesa, wie, że zwraca się do garści gnoju i błota wypełniającej miejsce po jego nieistniejącym już grobie. Bo grób króla Scytów to „niewiadomy skrawek ziemi”, o którym zapomnieli wszyscy. Nikt nie jest w stanie go odnaleźć. Tak jakby go w ogóle nigdy nie było.

I jak tu – pyta Miłosz – ma dosięgnąć poeta swoim poetyckim głosem kogoś, kto tak definitywnie przestał już istnieć? Odległość między żywymi i umarłymi jest niewyobrażalna. Pozostaje więc tylko bezsilne pragnienie skontaktowanie się z człowiekiem, którego nie ma. I taką próbę kontaktu Miłosz podejmuje, wiedząc, że jest ona z góry przegrana, bo żadna komunikacja – inaczej niż choćby w Mickiewiczowskich Dziadach – nie jest możliwa. Pozostaje tylko mówienie do osoby wyobrażonej i do takiej właśnie osoby Miłosz w swoim wierszu mówi.

Katolik na jego miejscu by się pomodlił za duszę Skylesa, ale w wierszu Miłosza nie ma ani modlitwy, ani duszy Skylesa. Jest tylko paradoksalny monolog skierowany do tego, który nie istnieje – całkowicie i zupełnie. A moc poetyckiego słowa, która – jak chcemy wierzyć – nie tylko może „dosięgnąć” umarłych, lecz także buduje ciągłość kultury? W taką ciągłość Miłosz wątpi, bo mowa poetycka, rzekomo taką ciągłość stwarzająca, jest – jak stwierdza ironicznie – równie mocna jak „bzyczenie komara”. Ani poeta nie jest w stanie skomunikować się z umarłym, ani nie jest w stanie swoim wierszem, podobnym do „bzyczenia komara” przywrócić umarłych ludzkiej pamięci, to znaczy zbudować słowami ciągłość o nich pamiętania. Jego słowa bzyczą cichutko i bezsilnie, nic nad to.

Bo tak naprawdę nie istnieje żadna ciągłość kultury, w którą chcemy uparcie wierzyć, jedynie złudzenie tej ciągłości, z którego to złudzenia Miłosz chce właśnie wyprowadzić i Skylesa, i czytelników swojego wiersza, którzy też pewnie w tę ciągłość mocno chcieliby uwierzyć.

Nihilistyczne spojrzenie na ludzką kulturę i jej dzieje jest tutaj pełne i ostateczne. Żadnej nadziei na jakąś ciągłość kultury. Dowód stanowią następne strofy wiersza. Są to strofy, w których z gorzką ironią Miłosz pastwi się nad Skylesem, a raczej nad jego naiwnymi złudzeniami. „Dowiedz się” – przyciska go do muru – dowiedz się, czegoś, o czym nie chciałeś wiedzieć. Że w gnój i błoto „obróciło” się nie tylko twoje ciało i twój nieszczęsny koń, w gnój i błoto „obracają się” – to zrównujące słowo w wierszu powraca – wszystkie państwa, wszystkie narody i wszystkie religie. W tych strofach Miłosz – chociaż pisze swój wiersz w czasach okupacji – nie mówi bowiem jedynie o jakimś kryzysie kultury, w jaki kultura popadła w czasie II wojny, lecz mówi o wiecznie powtarzającym swoje obroty „kręgu ludzkiego losu”. Nie o żaden przejściowy, wojenno-okupacyjny kryzys mu chodzi, lecz o prawa rządzące istnieniem, które co jakiś czas wyraźniej dają o sobie znać, a których Skyles nie znał, bądź nie chciał znać. Wojenny kryzys tylko te prawa jaskrawie uobecnił.

Biednego Skylesa Miłosz uświadamia, że państwo Scytów zniknęło, że jego scytyjski naród zniknął, że podziwiana przez Skylesa biało-marmurowa Grecja też zniknęła. Zniknęło zatem kompletnie wszystko, co było dla Skylesa ważne. To samo z religiami. Bo nie chodzi tylko o chrześcijaństwo. Wszystkie religie czeka to samo. W domenie religijnego doświadczenia ludzkości nie istnieje żadna ciągłość kultury, w którą chcemy wierzyć. Po wszystkich religiach zostaje co najwyżej trochę symbolicznego śmiecia, którym zajmują się archeolodzy i historycy. Nie tylko ludzkie i końskie zwłoki, nie tylko państwa i narody „obracają się” w gnój i błoto, także w gnój i błoto „obracają się” wszystkie religie, również te, w które żarliwie, jak Skylos, wierzymy. Miłosz ubiera tę myśl w formę bardziej elegancką. Woli powiedzieć, że wszystko obraca się w „gruzy”, ale sens pozostaje ten sam.

„Dowiedz się” – powtarza uparcie biednemu Skylesowi, który nieprzytomnie pokochał religię Greków, co fatalnie przypłacił życiem, ale teraz ma się dowiedzieć, że z tej religii, którą tak pokochał i z której powodu został zamordowany, nie zostało nic. Co najwyżej może trochę kamieni. Wierzył więc w coś, co już wtedy – gdyby potrafił spojrzeć na swoją wiarę z perspektywy nadświadomości historycznej samego Miłosza-poety – było właściwie niczym, to znaczy czymś już nieistniejącym, co w punkcie wyjścia zostało skazane na nieuchronne zniknięcie.

Z perspektywy swojej nadświadomości historycznej Miłosz gorzko klaruje Skylesowi, którego już nie ma, że nikt w XX wieku nie kocha „mądrej Ateny”, którą on kochał, nie idzie w bożej procesji świętego Dionizosa, w której on w bachicznym uniesieniu kroczył oraz nie wierzy w żadnego Zeusa, w którego on wierzył. Tak jak za jakiś czas nikt nie będzie kochał „mądrej” Matki Boskiej Częstochowskiej, nie będzie szedł w procesji Bożego Ciała, bo żadnych takich procesji nie będzie oraz nie będzie wierzył w żadnego Jezusa, bo nikt nie będzie pamiętał, kto to był Jezus, tak jak dziś nikt prawie nie pamięta, kto to był Ares. Przyjdą nowe wiary i ustanowią swoje nowe, własne porządki i poprowadzą własne procesje. Miejsce Zeusa i Jezusa zajmą kolejni bogowie. Taki jest bowiem powtarzalny bieg rzeczy. „Raz jeszcze obróci się krąg ludzkiego losu”. Kolejna religia zniknie i kolejna się narodzi. I tak – w nieskończoność.

Miłosz sugeruje w swoim wierszu, że w XX wieku religia katolicka dogorywa, ale dogorywa ona w jego pojęciu nie tylko dlatego, że ma w sobie antysemickie jady, które zatruły Europę w latach czterdziestych, lecz przede wszystkim dlatego, że jest jedną z setek religii, które istnieją na Ziemi i po jakimś czasie na mocy wiecznego prawa „obracają się” w nic.

Pytanie, przed którym Miłosz staje w swoim wierszu, brzmi: Jak tu wierzyć w religię, o której z góry wiadomo, że za jakiś czas „umrze”, tak jak „umierają” wszystkie religie w odwiecznym „kręgu ludzkiego losu”? Skylesowi było łatwiej, bo nie wiedział, czy nie chciał wiedzieć, że tak się dzieje na Ziemi, ufając, że wierząc w swoich ukochanych greckich bogów, wierzy w niezmienną, ponadczasową Prawdę, której nic nie naruszy. Ale człowiek XX wieku? Więc jak tu w takiej sytuacji trzymać się chrześcijaństwa jako mocnego fundamentu wiecznie płynącego życia, wiedząc, że i ono przeminie?

Tym bardziej, że ocena chrześcijaństwa w wierszu Miłosza wypada druzgocząco. Okazuje się, że i „ta religia” dogorywa nie tylko na mocy powszechnego prawa, ale także dlatego, że kryje w sobie zło. Bo odwieczny „krąg ludzkiego losu” na tym polega, że każda religia powstaje na trupie innej religii. Aby powstało chrześcijaństwo, musiało ono – jak to Miłosz przedstawia – zamordować religię wcześniejszą. I nie kryje brutalności tego faktu. Więcej nawet: posuwa się do sugestii drastycznych, sugeruje bowiem, że pod pewnymi względami chrześcijanie niczym nie różnili się od nazistów. Zachowywali się tak samo jak oni – tu przywołuje znamienny przykład: palili książki na placach, tak jak na dziedzińcach niemieckich uniwersytetów palono książki w latach trzydziestych. Ten właśnie szczegół – palenie książek przez chrześcijan – zostaje wysunięty przez Miłosza na pierwszy plan, co zaostrza tonację wiersza. Żeby zbudować katolickie katedry „spalono księgi” święte i mądrościowe dawnej religii, którą bezwzględnie zmazano z powierzchni ziemi po to, żeby zająć jej miejsce. To właśnie zrobili chrześcijanie. Więcej: chodzi nie tylko o samo zniszczenie dawnej religii, bo Miłosz dodaje tu następny drastyczny szczegół: „złupiono świątynie”. Chrześcijanie więc w takim ujęciu nie tylko niszczyli ślady dawnej religii, by na jej miejsce wprowadzić własną, ale też rabowali dziedzictwo ludzi innej wiary, wzbogacając się na cudzej krzywdzie. Byli wśród nich „prorocy”, ale – co Miłosz podkreśla – w znamiennym towarzystwie „natchnionych kłamców”, którzy religię wykorzystywali do niecnych celów. Właśnie taki obraz chrześcijaństwa Miłosz maluje w latach czterdziestych w okupowanej Warszawie, wyraźnie się od niego dystansując.

Ale w wierszu Miłosza chodzi nie tylko o chrześcijaństwo, lecz przede wszystkim o to, że tylko „raz jeszcze obrócił się krąg ludzkiego losu”, który wcześniej zmielił na popiół ukochaną przez Skylesa religię grecką jako jedną z wielu następujących po sobie religii. Bo na sto procent pewne jest, że – na co wskazuje użyta w wierszu mocna historiozoficzna metafora wiecznie obracającego się, zamkniętego „kręgu” ludzkiego przeznaczenia – każda religia umierając „oczekuje nowej”, żeby znowu za jakiś czas zostać – tak jak ona – zmielona na popiół i zastąpiona przez inną.

Taki to nihilistyczny pejzaż ludzkich dziejów rysuje przed czytelnikami wiersz o Skylesie. Miłosz daje w nim bezwzględną lekcję biednemu Skylesowi, który miał pecha, bo uwierzył w greckich bogów, czyli właściwie w nic, bo to, w co uwierzył, nie miało żadnej ponadczasowej mocy trwania, tylko zniknęło, jak para wydmuchnięta z ust. Z tego punktu widzenia jego śmierć była śmiesznie bolesnym nonsensem. Skyles tak naprawdę zginął za nic.

Narażał życie, bo zakochał się w greckich bogach, o oni – uświadamia go Miłosz uparcie – byli tylko psychologiczno-historycznym fantomem, stworzonym przez jedną z wielu „umierających” religii, z czego on sam, biedny król Scytów, nie zdawał sobie sprawy. Teraz Miłosz go stanowczo poucza: wierzyłeś w pusty fantom, nic ponadto. Po tym, w co wierzyłeś, nie został nawet ślad. Nikt już nie wierzy w to, w co wierzyłeś. Religie mnożą się i umierają, a ty uparłeś się, że twoja wiara była niezniszczalną wiarą w Prawdę, która nie przemija. Tymczasem – tak do Skylesa przemawia w wierszu nadświadomość historyczna Miłosza-poety – jest tylko wieczny Ruch, który tworzy, przeobraża i niszczy wszystko. Trudno w takim obrazie świata nie dostrzec śladów heglowskich rozmów z „diabłem” Tadeuszem Krońskim, którego osobą i myślą Miłosz był niebezpiecznie zafascynowany w latach czterdziestych.

Ale drugim, niemniej ważnym tematem wiersza Miłosza jest sprawa zdrady, która ze sprawą Krońskiego wyraźnie się łączy. Bo chodzi o króla Scytów, wspomnianego przez Herodota antycznego bohatera, który zdradził „swoich” i to jeszcze w najczulszej sferze, jaką jest sfera religijno-narodowej tożsamości. Skyles był Scytą, który brzydził się Scytami, to znaczy ich religią i ich kulturą taką, jaka ona wtedy była. Dlatego wbrew nim, a może nawet przeciw nim wybrał inną religię (i inną kulturę?), która wydała mu się lepsza? Wyższa? Mądrzejsza? Głębsza? Subtelniejsza? Znamienne, że Miłosz buduje mocne przeciwstawienie o wielu sensach. W jego wierszu Skyles porzuca prymitywny „strój skórzany” scytyjskiego wojownika na rzecz słuchania wyrafinowanych „pieśni jońskich poetów”. Przeciwstawienie to odwołuje się do stereotypu rozpowszechnionego w europejskiej literaturze, który utożsamia Scytów z „barbarzyńcami”. W jego poetyckiej opowieści scytyjski „barbarzyńca” w skórzanym stroju chce się stać wyrafinowanym „Grekiem”, bo oczarowało go „lepsze” piękno greckiej poezji i „białego” – zapewne z białych marmurów zbudowanego – greckiego miasta.

Postać Scyty, którzy brzydzi się Scytami i dlatego przemieszkuje wśród Greków, za co zostaje ukarany przez rodaków, wielorako łączy się z biograficznym doświadczeniem Miłosza. Wiersz o Skylesie mówi o człowieku, który czuł się obcy wśród swoich, dlatego tęsknił do innej duchowości niż ich duchowość i swoją religijno-kulturową obcość przed swoimi ukrywał, nie zrywając wszakże podstawowej więzi z własnym narodem. Bo Scyta Skyles, choć żył drugim życiem w greckim mieście, powracał jednak do swoich, zachowując w podwójnym życiu szczególny rodzaj wierności. Nie był Grekiem. Był Scytą, który chciał mieć grecką duszę. Swoi jednak ujrzeli w nim zdrajcę. I wymierzyli karę.

Wszystko to łączy się ze światopoglądowymi kłopotami Miłosza, który wiele razy dawał do zrozumienia, że czuje się obcym wśród swoich. Jeśli Skyles był Scytą, który brzydził się Scytami, sam Miłosz był Polakiem, który brzydził się i to mocno „Lechitami”. Dlatego szukał dla siebie innej „wiary” niż religia „Lechitów”, których miał niewątpliwie za nację o światopoglądzie prymitywnym. Identyfikacja Miłosza z polskością w jej kształcie z lat trzydziestych i czterdziestych, która to polskość jawiła mu się jako dość „barbarzyńska”, była dla niego doświadczeniem trudnym, o czym możemy czytać w wielu jego tekstach, choćby w Rodzinnej Europie czy w Prywatnych obowiązkach.

W samym wierszu Miłosz zachowuje wobec Skylesa dystans człowieka wtajemniczonego w sekret wiecznego Ruchu, ale równocześnie silnie się z nim identyfikuje. Mówi: Widzę rzeczy świata tego inaczej niż ty, więcej niż ty rozumiem, mam historyczną nadświadomość, której ty nie posiadłeś, ale jestem podobny do ciebie. Jeśli mówi o podobieństwie, które ich łączy, to jest to podobieństwo światopoglądowej „zdrady”, której istotą jest wybór „szlaku dalekiego postępu”. Bo Skyles zdradzający Scytów światopoglądowo, przechodząc przez uchyloną bramę do greckiego miasta, przechodził od „barbarzyństwa”, które symbolizuje obraz Scyty odzianego w skóry, do relatywnie bardziej „postępowej” kultury greckiej, podobnie jak Miłosz zdradzając „Lechitów” podczas rozmów z Krońskim, przechodził na stronę znienawidzonego przez „Lechitów” „dalekiego postępu”.

„Jestem z tobą” – mówi Miłosz do Skylesa i mówi to dwukrotnie. Czuje się – czy może raczej chce się czuć – kimś podobnym do Skylesa, Scyty, który „zdradziecko” przemykał się przez uchyloną „bramę białego miasta” na stronę obcego jego ziomkom greckiego świata, która była w owych czasach obiektywnie – jak to Miłosz widzi – „szlakiem dalekiego postępu”. O tym, czym był ów „daleki” postęp, Miłosz w latach czterdziestych miał dość dokładne wyobrażenie.

Rzecz w tym, że Miłosz w wierszu o Skylesie wyraźnie ujawnia swoją świadomość, że droga „dalekiego postępu” (do którego jeszcze daleko), o której sam myśli, to „duszący” „popiół zniszczenia” i „rozpacz”, nie ma więc żadnych złudzeń co do ceny, jaką się za postęp płaci. Podobnego braku złudzeń możemy szukać w heglowskich rozważaniach Krońskiego, który wiedział, że naprawy świata nie robi się w białych rękawiczkach. Nie powstrzymuje to jednak Miłosza przed samym wyborem drogi. Skyles był naiwny i nic nie rozumiał z sytuacji, w jakiej się znalazł, ale było w nim coś, co Miłosz chciałby mieć w sobie, właśnie dlatego o nim napisał swój wiersz. Wybierając „szlak dalekiego postępu” żadnych złudzeń nie ma co do natury tego „szlaku”, zdaje sobie sprawę, że „nowa wiara” jest „gorzka”, mimo to duchowo przechodzi na jej stronę, bo wie, że jednak jest ona lepsza od wielu „wiar”, przede wszystkim od prymitywizmu Scytów-„Lechitów”, których w latach czterdziestych miał już powyżej uszu, z ich nacjonalistycznymi fantazjami, które polską duszę zamulały światopoglądowym brudem, niszcząc jej przyrodzony blask.

Podobnie jak Skyles, Miłosz – wtajemniczony w okropność historii już w latach trzydziestych – wkracza na drogę bolesnego, „gorzkiego”, ale jednak – jak to widzi – światła. Robi to po absolutnie depresyjnym wtajemniczeniu nihilistycznym, którego zapis zajmuje całą pierwszą połowę jego wiersza. Problemem, przed jakim staje, jest pytanie, jak mając za sobą czarne, nihilistyczne rozpoznanie porządku świata, wyjść z nihilizmu, a raczej z samej nihilistycznej depresji, która obezwładnia i ściemnia duszę, skazując człowieka na – sprzeczne z wolą walki i działania – apatyczne i jałowe kontemplowanie okropnego, wiecznie obracającego się „kręgu ludzkich spraw”. Oto duchowe zadanie dla poety – fatalnie trudne – które trzeba jakoś rozwiązać. I wiersz ma taki właśnie porządek: najpierw zstąpienie w nihilistyczny mrok depresyjnego rozpoznania, potem szukanie drogi wyjścia na światło, a nawet jego odnalezienie.

Niestety, finał wiersza jest utkany z paradoksów, które nie rozwiązują niczego. Miłosz wstępuje na gorzki „szlak dalekiego postępu”, chociaż wie, że – oto pierwszy paradoks finałowego rozwiązania – że wszelkie wiary (a więc także wiara w „daleki postęp”, którą wybiera) są chwilowymi, przemijającymi przejawami wiecznego ruchu, obracającego się „kręgu ludzkiego losu”, mielącego wszystko na nic, bo nie tylko wszelkie religie, ale i wszelkie wielkie idee spotyka zawsze ten sam los – zmiana i zapomnienie – więc jak tu oddać się wierze w „daleki postęp”, która okazuje się tylko jedną z przemijających „wiar”, podobnie jak przemijająca była wiara Skylesa, którą ten naiwnie uważał za mocną prawdę?

Rozwiązanie Miłosz odnajduje nie w decyzjach światopoglądowych, lecz w ocaleniu psychologicznym, to znaczy w stanie duszy, a raczej – powiedzmy jego słowami – stanie „serca”. Wybiera rozwiązanie psychologiczne, choć pozornie chodzi o rozwiązanie ideowe. Nie przekreśla bowiem swojego, głębinowego światopoglądowego nihilizmu. Wcale nie odrzuca wcześniejszych rozpoznań. Nie mówi, że choć religia grecka znikła, choć Grecja przeminęła, choć nie ma już Zeusa, Galilaee vicisti!, bo bramy piekielne Kościoła świętego nigdy nie przemogą. Nic z tego. Żadnego takiego zapewnienia w jego wierszu nie znajdziemy. On tylko odkrywa, że tak naprawdę ważne dla człowieka jest jedno: ocalająca żarliwość serca. Chociaż wszystkie wiary są fantomem, chociaż taką samą naturę fantomiczną ma każda religia i wiara w „daleki postęp”, prawdziwe znaczenie ma tylko stan naszego serca. To, co łączy Skylesa i Miłosza najsilniej to – przytoczmy słowa poety – „moje serce gorące jak twoje”.

Gorące serce – oto sedno podobieństwa… Chociaż wszystkie wiary są niczym, chociaż niczym jest religia i wiara w postęp, „Będę walczył i wierzył” – zapewnia Miłosz, może ze zbyt demonstracyjnym patosem jak na wcześniejszą tonację wiersza. Ale – zadajmy sobie pytanie – o jaką walkę i wiarę Miłoszowi w tym zapewnieniu chodzi? Czy mówiąc o swojej walce, ma on na myśli walkę z Niemcami, walkę z kapitalizmem, walkę o abstrakcyjne dobro i piękno? A może walkę o postęp, walkę o cześć i godność Jezusa, walkę o Polskę? Otóż Miłosz tego nie dookreśla, bo – jak uważa – nie to jest naprawdę ważne. Skyles był może i naiwny, a nawet głupi, bo nie zdawał sobie sprawy, że wierząc w Prawdę, wierzy w fantomy, za co na dodatek absurdalnie zginął od cięcia mieczem, ale miał „serce gorące”, to znaczy żarliwie wierzył w to, co wierzył. I właśnie ten stan żarliwości jego duszy jest jedyną prawdziwą wartością w świecie Wiecznego Ruchu. Cenny i ocalający jest sam żar wiary i aktywności, chociaż sam przedmiot wiary może być fatalnie „gorzki” i „duszący”, zmienny, a nawet nieistniejący. Do podobnych odkryć zbliżał się podczas wojny przyjaciel Miłosza, jego bliski powiernik i polemista, wątpiący katolik Jerzy Andrzejewski, który później napisał Bramy raju, gdzie „gorące serce” jest istotnym argumentem dla akcesu do ideologicznej Utopii.

W finale wiersza Miłosza pobrzmiewają zawłaszczone tony ewangeliczne: – Obyś był zimnym albo gorącym! Ach, tylko nie być letnim! Być gorącym, żarliwym, rozpalonym, oddanym, aktywnym, rozżarzonym, walczącym. Tak, rozżarzona dusza – oto sposób na nihilistyczną depresję, która obezwładnia i spycha człowieka na dno życia i historii. Nie ma tu mowy o żadnym racjonalnie motywowanym, ideologicznym wyborze „drogi postępu”. Skyles, oczarowany grecką „drogą dalekiego postępu”, wybrał swoją wiarę, idąc za głosem „gorącego serca”. Ale i Miłosz swój własny wybór tej drogi przedstawia jako szlachetny odruch „gorącego serca”, dążącego ku jasności, „gorzki”, ale piękny w swojej istocie. „Gorącość” serca – nie kalkulującego, nie wyważającego po aptekarsku racji ideowo-politycznych przy wyborze własnego „szlaku” – lecz kierującego porywem woli jest wartością cenniejszą niż cokolwiek, bo to ona broni nas nie tylko przed egzystencjalną depresją, którą przepełniony jest początek wiersza, ale także ukazuje „gorzki” wybór Miłosza jako wybór dobry, usprawiedliwiony, bo nawet jeśli bolesny, to dokonany „gorącym sercem”.

Wszystko to brzmi mocno dwuznacznie a nawet nieprzyjemnie. Wiersz Miłosza wygląda tak, jakby Miłosz pisząc go, szykował się do przejścia przez uchyloną „bramę białego miasta” na drugą stronę „dalekiego postępu”, może on zatem – przyjmijmy taką hipotezę – zapowiadać powojenne wybory Miłosza, a nawet prokuruje dla nich poetyckie alibi. „Gorącość” serca jako motyw wyboru „drogi dalekiego postępu” – dobrze to brzmi jako argument, kto wie, może nawet rozgrzesza. Bo pobrzmiewającą tonami ewangelicznymi żarliwość wiary i wynikającą z niej aktywność postawy walczącej przedstawia jako wartość fundamentalną, której nie da się podważyć.

Być żarliwy jak Skyles, który zginął za nic śmiercią całkowicie absurdalną, ale miał „gorące serce”. To „gorące serce” Skylesa budzi zazdrość Miłosza, dlatego w swoim wierszu poetycko upodabnia się on do scytyjskiego zdrajcy, którego zdrada z takiej perspektywy przestaje być zdradą, tylko staje się podyktowanym przez żarliwość serca trudnym wyborem tego, co jednak słuszne.

Z jednej strony w wierszu dochodzi do głosu marzenie Miłosza, by w mrokach życia wojennego znaleźć w sobie podobny do żaru Skylesa duchowy żar wiary i aktywności, który ratuje człowieka z egzystencjalnych załamań i okupacyjnej depresji, z drugiej jednak – bo jest i druga strona tej sprawy, o której należy wspomnieć – cały wiersz wygląda na nader korzystnie wykreowany autoportret własnej duchowości, jako nie tylko ulegającej racjonalistycznemu „diabłowi” Krońskiemu, ale i zmagającej się z nim w imię niepodważalnej prawdy spontaniczności „gorących” uczuć. Bo Miłosz bardzo dbał o swój publiczny wizerunek i zawsze starannie nad nim pracował, zresztą uważnie wsłuchując się w demoniczne rady swojego heglowskiego guru, z którym zresztą nie zawsze się zgadzał. A wiersza o Skylesie nie opublikował dlatego, że mimo „jasnej” wymowy finalnych fraz, rozpoznania nihilistyczne, które dawał w pierwszej części, były zbyt miażdżące jak na historyczną chwilę, w której zostały sformułowane. Takich rzeczy, jakie napisał o„kręgu ludzkiego losu”, Polacy, do których jednak kierował swój wiersz, po prostu nie trawili – i nie trawią nadal – szczególnie polscy katolicy, o czym dobrze wiedział i co mocno brał pod uwagę. Wszelkie łagodzenie w interpretacji miażdżącej ostrości tych depresyjnych rozpoznań egzystencjalno-historiozoficznych, które zawarł w swoim wierszu, uważam za nieuzasadnione, choć rozumiem, jakie do takiego ich łagodzenia mogą skłaniać powody.

Strategię pozytywnego finału wiersza o depresyjnej wymowie stosował Miłosz i w innych wierszach, przede wszystkim w Campo di Fiori, gdzie do fatalnie depresyjnej całości dokleił fragment o jakimś poecie, który w przyszłości wzniesie bunt na Kwietnym Targu, oczywiście przeciwko podłej nieprawości świata, którą my, dobrzy ludzie, powinniśmy głośno razem z poetą potępić. A zrobił to po to, by co jakiś czas – za mądrą radą Krońskiego – wystąpić w szlachetnej roli Poety Walczącego o Wysokie Wartości Moralne, a może nawet zaprezentować się jako „pisarz narodowy”, bo w Polsce – jak mu doradzał Kroński – tylko tacy poeci mają szansę na zdobycie społecznego prestiżu, którzy głośno i wyraźnie dotykają Publicznych Spraw. Po czym, kiedy już tych spraw w swoich wierszach dotknął, wypominał sobie przez lata, że z wysokości poezji metafizycznej zniżył się do pisania „w Służbie”, co go prawdziwie mierziło, bo czuł, że mu pozytywne szlachetności moralne mogły pobrudzić metafizyczny wizerunek, na którym bardzo mu zależało.

Wiersz Miłosza odczytywany jako prokurowane alibi dla przejścia na stronę „nowej wiary” nie brzmi najlepiej, tym bardziej, że klasyczno-elegancko-ironiczną formą maskuje swoje prawdziwe intencje. Należy przypomnieć, że Miłosz już na początku lat czterdziestych, a więc długo przed napisaniem Skylesa, wiedział (przewidywał to z fatalistyczną pewnością), że „nowa wiara” nieuchronnie ogarnie pół Europy i niestety, jakoś trzeba będzie sobie poradzić w nowej sytuacji, kiedy Polska znajdzie się po drugiej stronie historii, na mocno już instytucjonalizowanej i krwawo przetartej „drodze dalekiego postępu”.

STEFAN CHWIN

[1] Aleksander Fiut, Świat i głosy niedosłyszane, Kraków – Budapeszt – Syrakuzy, Austeria, 2024.

[2] Wiersz o Skylesie Miłosz poprzedził następującą odręczną informacją dotyczącą tej postaci, którą Aleksander Fiut przytacza w swojej książce na s. 64: „Skyles, król Scytów, przejąwszy od żony religię grecką, przybywał często w tajemnicy przed swoim plemieniem do miasta greckiego u ujścia Dniepru, gdzie pędził życie wolnego obywatela, uczestnicząc w kulcie bogów. Kiedy jednak odbywał wtajemniczenia w misteria Dionizosa bachijskiego, wieść o tym przedostała się za mury miasta. Zdetronizowany, uciekł i schronił się u króla Traków. Wydany Scytom, został stracony za odstępstwo od obyczajów i religii przodków. Wieść o nim przekazał Herodot”.

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek