HOME
Jan Zieliński

Spod powieki (H)

Poniedziałek, 24 lutego

Nad ranem pojawiło się nazwisko Gordzikowski. Mało znany poeta pierwszej połowy XX wieku, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej. Szukałem w nocnej Wikipedii, w sieci, gdzieś tam pojawił się przymiotnik „patriotyczny”, pewnie z powodu tej wojny. Rano sprawdzam w dziennej Wikipedii i w sieci – obecność śladowa. Jako pierwsza pozycja pojawia się rosyjska bibliografia nowości książkowych:

Wklejam tu nagłówek, ponieważ jest ciekawym przykładem przemożnej roli niektórych dat historycznych: rok 1812 tak mocno wrył się w pamięć zecera, że w ostatnim wersie tytułu przebił aktualny, zaczynający się dopiero rok 1912.

W spisie nazwisk numeru 12 w tymże roczniku znajdujemy pozycję: „Gordzikowski W., Osajda I., Iskra – 8597”. Iskra to poniekąd naturalny tytuł debiutanckiego tomiku. Niestety, porównanie z pełnym zapisem bibliograficznym pokazuje, że współautor owej Iskry nazywał się nieco inaczej. Oto pełniejszy zapis w warszawskiej „Książce” (1912 nr 9, s. 430 [1]):

Nie iskra natchnienia poetyckiego zatem, tylko iskra pod patelnią. I nie Gordzikowski tylko Goździkowski.

Na nadreńskim portalu genealogicznym znaleźć można dokument, wystawiony w Düsseldorfie 26 kwietna 1918 roku, zezwalający panu Paulowi Friedrichowi Gordzikowskiemu, jego małżonce z domu Grimm, dwojgu dzieciom tudzież dwóm niezamężnym siostrom na posługiwanie się odtąd nazwiskiem Godhof. I ten trop zatem nie nadaje się dla polskiego poety. Równie mało obiecujący jest grób Marlene Kerz (nazwisko panieńskie: Gordzikowski) w Kolonii.

A może mój poeta jest tożsamy z inżynierem Wacławem Gordzikowskim, o którym wspomina przedwojenny premier Janusz Jędrzejewicz? Do jego książki mam tu, w Addis Abebie, tylko częściowy dostęp, ale nazwisko inżyniera pojawia się w ciekawym towarzystwie członków kółka myśliwskiego na Polesiu wołyńskim: „Do kółka tego należeli wojewoda i b. minister Henryk Józewski, poseł i również b. minister Bogusław Miedziński, prezes Banku Rolnego Maurycy Jaroszyński, emerytowany nadleśniczy Campioni, kapitan w stanie spoczynku Kuncewicz i pewien Rosjanin, lekarz z Kowla tak jakoś cichy, skromny i małomówny, że nawet nazwisko jego wyleciało mi z pamięci” [2].

O samym Gordzikowskim, który był duszą owego kółka łowieckiego, Jędrzejewicz pisze:

„[…] inżynier Gordzikowski, myśliwy poważnego znaku, mający na rozkładzie niewiarygodne ilości wilków, strzelanych przede wszystkim w jego rodzinnej Mińszczyźnie i w lasach północnej Rosji. Ogromnego wzrostu, potężnej budowy ciała, niespożytych sił, potrafił przemierzać fantastycznymi krokami dziesiątki kilometrów w śniegu po kolana, odcyfrowując wilcze tropy nawet w najmniej pomyślnych warunkach atmosferycznych i wyduszając niemal ostatni dech z Kondrata z trudem nadążającego drobnym truchcikiem krótkich nóg za wielkim Gordziałem […]. Jestem głęboko przekonany, że istniała nić tajemnej łączności między inżynierem a życiem wilczym w leśnych ostępach. Umiał widocznie wczuwać się w wilcze obyczaje i wilczą psychologię i tą drogą niezawodnie odgadywać, jak szły, jak potrafiły kluczyć, gdzie mogły zapaść – i nie pamiętam wypadku, żeby się w swoich przewidywaniach pomylił. Poza swą pracą zawodową naczelnika wydziału drogowego w województwie wołyńskim miał, jak się zdaje, dwa głębokie uczucia: rozczulającą miłość do swej matki staruszki i pasję łowiecką w stosunku do rodzaju wilczego. Z żoną swą nie żył od dawna i nigdy o niej nie mówił, udzielał się ludziom mało i tylko przy omawianiu taktyki i strategii polowania potrafił się zapalać, głośno dyskutować i, jeśli uważał to za właściwe, narzucać swoje zawsze słuszne zdanie oponentom. Twarz miał raczej surową w niewielu płaszczyznach silnie związanych jakby wykutych w twardym, szarym materiale i tylko rzadki, niemal dziecinny uśmiech zdradzał duszę prawą i subtelną, w jakiś mało zrozumiały sposób współżyjący ze swą ciężką materialną powłoką” [3].

Prawa i subtelna dusza w ogromnym ciele, rozczulająca miłość do matki staruszki, tajemnicza łączność z wilczym plemieniem (nasuwa się skojarzenie z Mowglim Kiplinga), to cechy, które mogłyby pasować do postaci poety. Zaniepokoiło mnie jednak przezwisko „Gordział”. Niestety, premier Jędrzejewicz, jak sam przyznaje, nie miał pamięci do nazwisk. Prezesem Wołyńskiego Stowarzyszenia Techników w Łucku był w latach 1933-39 inż. Wacław Gordziałkowski.

*

Pisałem w tym dzienniku 19 października 2023 roku o amerykańskim studencie, który otrzymał pokaźną nagrodę za odczytanie jednego słowa w nadpalonym zwoju papirusu z Herkulanum. Teraz czytam, że fundatorem nagrody był Elon Musk, a ów młody człowiek, Luke Farritor, odczytał w ubiegłym roku dalszy fragment tekstu, obecnie zaś został przez Muska zatrudniony w nowym amerykańskim departamencie kontroli wydajności (DOGE). Osobliwa kariera.

*

W „The New York Review of Books” (z datą 13 marca) Ingrid D. Rowland omawia dwie wystawy jednego obrazu i jedną książkę, wszystkie trzy poświęcone obrazom Caravaggia. Wystawy, które właśnie dobiegają końca – w madryckim Prado i w rzymskim Palazzo Barberini – pokazują niedawno odnalezione obrazy mistrza; książka, opublikowana przez rzymskie wydawnictwo Campisano – opowiada o zaginionym (zrabowanym) arcydziele. Najpierw zatem dwie opowieści pozytywne, potem trzecia, która wciąż czeka na happy end.

Obraz pokazany w Prado – Ecce Homo – jest zdaniem autorki niezwykły zarówno w swej warstwie teologicznej, łączącej narrację nowotestamentową z podobnym miejscem w Starym Testamencie, gdzie pojawiają się (w Wulgacie) słowa Ecce Deus vester (Iz 40,9), jak i w powiązanej z nią warstwie plastycznej: „Największą innowacją tego Ecce Homo jest ów chłopak o szeroko otwartych oczach i ustach, który unosi szkarłatną szatę z ramion Chrystusa, nie tyle odzierając nędznego więźnia z resztek ludzkiej godności, ile raczej odsłaniając nieskończoną tajemnicę”.

Obraz pokazany w Palazzo Barberini – portret Monsignore Maffeo Barberiniego, przyszłego papieża Urbana VII – uderza energią, jaką (skłonny, jak wiadomo, do gwałtowności) malarz wydobył z postaci prałata: „Prawa dłoń wymierzona w przestrzeń po naszej lewej, przebijająca powierzchnię obrazu w czasie, gdy lewa dłoń gniecie list uściskiem tak energicznym, że gruby papier zaczyna się kruszyć, zaś widoczne pod połyskliwą czarną szatą kolana pokazują, że portretowany wprost wierci się na brzegu fotela”.

Obraz zrabowany: Szopka ze św. Franciszkiem i św. Wawrzyńcem – wycięta z ram w oratorium św. Wawrzyńca w roku 1969 i dotychczas nie odnaleziona – jest dla autorki artykułu okazją do przypomnienia, po krótkiej prezentacji małej monografii włoskiego historyka sztuki, Michele Cuppone – innej książki zainspirowanej tym rabunkiem, a mianowicie ostatniej powieści Leonarda Sciascii Una storia semplice (1989), wydanej u nas w przekładzie Hanny Kralowej pt. Prosta sprawa. To komplement dla intuicji włoskiego pisarza.

*

„Guardian” podaje, że wedle ustaleń ArtTactic na liście najlepiej sprzedających się w roku 2024 artystów afrykańskich pięć pierwszych miejsc zajęły kobiety, na czele zaś znalazła się urodzona w roku 1970 w Addis Abebie Julie Mehretu. Jej obrazy wychodzą od aktualnych tematów społecznych i politycznych, deformowanych komputerowo w stronę abstrakcji, a następnie pokrywanych siecią hieroglifów, nadających im indywidualną sygnaturę pisma artystki.

*

Najnowszy numer „Sztuki Edycji” z blokiem tematycznym „Od deski do deski. Retoryka oprawy”. Przeczytałem prawie od deski do deski. Zapamiętałem sobie w komputerze Katarzyny Krzak-Weiss O bezcennych znaleziskach wydobytych z makulatury introligatorskiej (rzecz o szesnastowiecznych kartach do gry) – z powodu zeszłorocznego referatu o współpracy Peipera z Elinówną przy dramacie Szósta! Szósta! – oraz Magdaleny Bizior „Szczur motyl”. Listy Barbary Czerwijowskiej do Kazimiery Iłłakowiczówny ze względu na zawarte w jednym z listów szczegółowe i barwne wspomnienie o pobycie autorki w Szwajcarii (zwłaszcza we Fryburgu) w latach 1907-1909.

Wtorek, 25 lutego

Wizyta w etiopskiej Bibliotece Narodowej. Budynek z początków obecnego wieku, na kolumnach wyryte jedno słowo w różnych alfabetach, z których odcyfrować potrafię tylko napis grecki, łaciński i rosyjski. Mądrość / rozsądek.

Wstęp wolny. Bezpłatne Wi-Fi. Wewnątrz sale, w których siedzą dziesiątki młodych przeważnie ludzi, ze swoimi podołkowcami albo telefonami. Mało kto czyta książkę.

Zaczynamy zwiedzanie od góry: na czwartym piętrze książki stoją na nieponumerowanych regałach bez żadnego porządku ani wedle autorów, ani tematów, ani języków. Bez sygnatur! Podobno to dlatego, że w tym dziale umieszczono jeszcze nieskatalogowane dary. Na tym samym piętrze jest też dział zagraniczny, książek w językach obcych, poświęconych poszczególnym krajom. Dział polski liczy 9 tytułów, całkiem niezły zestaw nazwisk (jest Leopold Łabędź, jest autobiografia Wałęsy, jest Brumberg, Michael T. Kaufman, Staniszkis, Zamoyski, dwie książki Normana Daviesa). Dla porównania w dziale szwajcarskim – tylko jeden tytuł, szczupły tomik Visual Geography Series.

Przyglądając się sposobowi ułożenia książek w bogatym dziale rosyjskim czuje się podskórne napięcie, jakby wahanie. Lenin czy Trocki? Trocki czy Lenin. Ilościowo jednak, uwzględniwszy sąsiednie półki, zdecydowanie przeważa Lenin. Choć niekiedy postawiony „do góry nogami”.

Etiopska Biblioteka Narodowa jako instytucja została powołana przez Hajle Selasjego w roku 1944. Ciekawy artykuł o jej historii napisała Katarzyna Hryćko [4]. Okazuje się, że Etiopczycy mają inne rozumienie inkunabułu, niż Europa. U nas są to druki sprzed roku 1501, tutaj – sprzed 1936. Próba ich wywiezienia karana jest kilkuletnim więzieniem i grzywną. Pierwszym profesjonalnym doradcą cesarza do spraw bibliotecznych był Niemiec, Hans Wilhelm Lockot. Pewną rolę w porządkowaniu i bibliograficznym opracowaniu zbiorów odegrali Polacy, zwłaszcza Stanisław Chojnacki oraz prof. Stefan Strelcyn. W latach siedemdziesiątych w porozumieniu z etiopskim kościołem prawosławnym rozpoczęto akcję mikrofilmowania bezcennych rękopisów i druków religijnych, znajdujących się w świątyniach i klasztorach.

Już po wizycie w bibliotece doczytałem się o muralu, namalowanym w Public Division Reading Room (dawniej Balatengéta Heruy Reading Hall) na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych przez Beatrice Playne, która inspirowała się słynnymi muralami meksykańskimi. Przedstawia on Hajle Selasjego jako ucieleśnienie Mesjasza, w apokaliptycznym krajobrazie końca świata, którego zwycięzcami będą namalowane na pierwszym planie dzieci, czytające książki. W czasach Dergu na twarzy cesarza przyklejono białą kartkę papieru. Zdaniem internautów mural istnieje do dziś – dobry powód, żeby powrócić do Addis Abeby.

*

Czytam nową biografię Ciorana, którą napisała Anca Visdei – urodzona w Bukareszcie, azylantka polityczna w Szwajcarii, gdzie studiowała kryminologię, autorka dramatyczna i biografka. Są tu co najmniej trzy polonica. Najbardziej znane to oczywiście polemika Gombrowicza z Cioranem w roku 1952 na temat literatury emigracyjnej – przedstawiona porządnie, „po bożemu”, z jedną tylko nieścisłością: autorka zdaje się wiązać czasowo z tą właśnie polemiką przeprowadzkę „Kultury” z Rzymu pod Paryż, wcześniejszą przecież o kilka lat (1947/48). Najmniej ważne to prawdziwe nazwisko Corneliu Zelea Codreanu, rumuńskiego watażki i legionisty w latach trzydziestych, którym Cioran się przez pewien czas fascynował, widząc w nim nieledwie Chrystusa (nazywał się naprawdę… Korneliusz Zieliński). I wreszcie Czapski: „Piękna korespondencja, ciągnąca się latami, łączy go z polskim pisarzem Józefem Czapskim, podobnie jak on urodzonym w monarchii Austro-Węgier. Wiekowy Czapski wyznaje mu, że odkąd przestał malować, jakby wpadł w pułapkę, że traci pamięć i jest na pół ślepy. I dorzuca to cudowne zdanie: «Żałuje Pan, że – oddawszy się językowi francuskiemu z powodu Paula Valéry – nie może Pan już krzyczeć pełnym głosem w górach, ale to przecież dzięki francuszczyźnie dosłyszałem u Pana krzyk rumuńskiego barbarzyńcy»” [5].

Kapitalne jest zakończenie tej biografii – finalny, pośmiertny psikus Ciorana. Towarzyszka ostatnich lat życia i spadkobierczyni pisarza ofiarowała jego archiwalia uniwersytetowi, który przeznaczył je do zbiorów biblioteki Jacques-Doucet. Kilkuosobowa komisja fachowców przez trzy dni przeszukiwała niewielkie mieszkanko, odrywając nawet listwy z podłogi. Zabrali wszystkie papiery. W piwnicy, gdzie nie było elektryczności, znaleźli tylko „łóżko pełne rupieci, niewartych opisu”. Pół roku później brokantystka, wezwana do ostatecznego opróżnienia lokalu, znalazła tam 37 zeszytów z zapiskami Ciorana, w tym jego dzienniki, a także gipsowe popiersie pisarza. Wystawiła rękopisy na aukcji, która została wstrzymana na żądanie kancelarii uniwersytetu. Sąd jednak, a potem sąd apelacyjny uznały, że skarb należy do jego odkrywczyni. „W chwili pisania tych słów skarb jest szacowany na ponad milion euro, a ceny wciąż rosną” [6].

28 lutego

W przedostatni dzień pobytu przeglądam książkę wieloletniego korespondenta „The Economist” w krajach afrykańskich, Toma Gardnera, poświęconą osobie premiera Etiopii i przywódcy Partii Dobrobytu. Abiy Ahmed urodził się w roku 1976, dwa lata po obaleniu Hajle Selasjego, i matka nadała mu imię Abiyot, co po amharsku znaczy „rewolucja”. Zarazem jednak była przekonana, że jej syn będzie królem, że zostanie siódmym władcą kraju, licząc od Menelika II. Istotnym elementem w biografii Ahmeda było przystąpienie do etiopskiego kościoła zielonoświątkowców.

W roku 2019 w Addis Abebie gościł Francis Fukuyama. Na koniec spotkania AA zapytał go, czy się modli. A kiedy usłyszał, że nie (choć wraz z żoną są chrześcijanami), wygłosił dłuższą mowę o znaczeniu modlitwy, wspominając też swój pobyt w Denver (Colorado), gdzie przez pewien czas mieszkała jego żona, i gdzie uczestniczył w tamtejszym życiu religijnym etiopskich zielonoświątkowców. W Etiopii AA doprowadził do pojednania i zakończenia schizmy w kościele prawosławnym, sprowadzając do Addis Abeby emigracyjnego patriarchę, Abune Merkoriosa. Podobnie miał udział w zjednoczeniu dwóch rywalizujących stronnictw muzułmańskich, a następnie nakłonił różne odłamy zielonoświątkowców do utworzenia wspólnej rady. Działania te mają związek z ważnym w ideologii AA pojęciem medemer, co oznacza synergię.

Wątek polski pojawia się w biografii Gardnera raz, przy okazji analizy wybuchu zbrojnego konfliktu z Tigrajczykami w nocy z 3 na 4 listopada 2020 roku. Wedle jednej z teorii Etiopczycy mieli sfingować atak przeciwników na swoje pozycje w Mai Kadra – „ruch podobny do incydentu gliwickiego, wykorzystanego przez Niemcy dla usprawiedliwienia inwazji na Polskę w 1939 roku” [7]. Tom Gardner sądzi wszakże, że ważniejsza od tej ewentualnej analogii historycznej była zbieżność daty z wyborami prezydenckimi w Stanach Zjednoczonych.

Książka kończy się wyrazami nadziei i wiary w naród etiopski. Wymieniwszy szereg bohaterskich przypadków chronienia przedstawicieli innych plemion przed prześladowaniami, Garner mówi, dlaczego takie przykłady są ważne: „Pokazują one, że zbrojne konflikty nigdy nie są nieuniknione, że nawet dzisiaj można przerwać cykl zemsty, a również, że pomimo machinacji przywódców i wtrącania się obcych, przyszłość Etiopii może być jaśniejsza od jej przeszłości. Wbrew wszystkiemu, zawsze może być inaczej. Mam nadzieję, że będzie” [8].

*

W ramach festiwalu filmu europejskiego szwedzki Triangle of Sadness (Złota Palma w Cannes 2022). Rzecz o niemożności porozumienia się, wyjścia z narzuconych ról społecznych, wydobycia się z własnych ograniczeń i przyzwyczajeń. Świetny Zlatko Burić, znów (po filmie 2012) jako rosyjski oligarcha.

*

Z zapowiadanej koniunkcji Siedmiu Planet w Addis Abebie zobaczyliśmy dwie: Jowisza i Marsa. Do pierwszego mam sentyment, bo adres, pod jakim najdłużej w całym życiu mieszkałem to była berneńska Jupiterstrasse, ale Mars złowrogo się rymuje ze słuchaną przed chwilą transmisją z Owalnego Gabinetu.

Niedziela, 1 marca

Z biblioteki Klary „Wosk i złoto”, tytułowa metafora książki Levine’a – po amharsku sam-ennā warq – wzięła się, jak wspominałem, z poezji. Dwa człony porównania – woskowy i złoty – są połączone czasownikiem, który uruchamia obie warstwy sensu. „Ta terminologia została zaczerpnięta z pracy złotnika, który otacza gliną formę, wykonaną z wosku, po czym, wytopiwszy wosk, wlewa na jego miejsce stopione złoto” [9]. Jeśli, na przykład, poeta chce wychwalać bohatera, jakim był Menelik, tworzy woskowy model lwa, wyobrażającego na poziomie złotym właśnie Menelika: „Lew Menelik zmiażdżył wilka Włoch” [10]. (Co mi przypomina, jak przewodnik objaśniał jeden z obiektów w pałacu Hajle Selasjego: „Oto lisica, która własną krwią nakarmiła dwoje dzieci ludzkich; dar rządu włoskiego”).

Ważne, żeby poeta przez całą strofę utrzymywał tę podstawową zasadę kompozycji wosku-i-złota. Poetę, mieszającego metafory, nazywa się złośliwie „hermafrodytą”. Natomiast poprawnie zbudowany wiersz ma trzy postacie. Sens dosłowny: „Od Adama twoja warga jadła z tego drzewa / Zbawcę mego serca powieszono za ciebie”. Sens woskowy: „Ponieważ Adam jadł z Drzewa Poznania / Zbawcę Świata ukrzyżowano za ciebie”. Sens złoty: „Z powodu twoich [kuszących] warg / Moje serce pragnie być blisko ciebie”. Kluczowy jest tu czasownik tasaqala, który znaczy zarówno „został ukrzyżowany”, jak i „pragnie być blisko”.

Poezja wosku i złota jest pradawna, najstarsze zapisane przykłady pochodzą z XV wieku. Bywała używana w sytuacjach konfliktowych (wodzowie przeciwnych armii obrzucali się piętrowymi kupletami). Funkcjonuje do dziś w życiu codziennym, na przykład w barze goście wymieniają się seriami zawoalowanych obelg, ponieważ jawna zniewaga jest w tym społeczeństwie karalna. Poezja przenika w ten sposób do wszystkich sfer życia społecznego. Zaś „biegłość w tej tajemnej sztuce układania wierszy uważana jest za propedeutykę studiów nad tekstami religijnymi” [11].

Ostatniego wieczoru czytam Dziewczynkom opowieść o ludożercy, którą Levine’owi miał opowiedzieć amharski chłopiec, twierdzący, że wymyślił ją dla swojego młodszego brata: „Był sobie raz ludożerca. Mieszkał wśród ludzi. Ale nie miał w domu nic do jedzenia, bo był bardzo biedny. Zresztą nawet gdyby nie był biedny, to on po prostu lubił jeść ludzkie mięso. W jego domu była wielka dziura, przykryta dywanem. Zapraszał kogoś do siebie i kazał mu usiąść na krześle wprost nad ta dziurą. Kiedy gość siadał i wpadał do dziury, on schodził po drabinie i go zjadał. W ten sposób zjadł wszystkich ludzi z wioski, jednego po drugim – około stu osób. Kiedy już pożarł wszystkich w swej wiosce, wrócił do lasu, bo nie było już kogo zjeść” [12].

Szittaya siedziała w kąciku i słuchała. Kiedy skończyłem, powiedziała, że zna tę historię z dzieciństwa.

Poniedziałek, 3 marca

Nocny lot z AA przez Wiedeń do Warszawy spędziłem na oglądaniu dwóch filmów: trzygodzinnego Doktora Żywago(1965) i dwugodzinnego hinduskiego (tamilskiego) pt. Maharaja (2024). W pierwszym frapująca epizodyczna rola Klausa Kinsky’ego jako anarchisty Kostojeda. W drugim – niezwykle skomplikowana fabuła tonie w niewiarygodnej dozie przemocy. Obejrzałem jednak do końca, ujęty przewodnim wątkiem golibrody nazwiskiem Maharaja, który pojawia się na posterunku policji, próbując wszcząć śledztwo w sprawie kradzieży jego „Lakszmi”, przy czym tym imieniem bogini szczęścia oznacza zwykły na pozór metalowy kosz na śmieci, który stał się domowym bóstwem z chwilą, gdy uchronił dziewczynkę przed śmiercią.

Środa, 5 marca

Z opisu pierwszych dni powstania listopadowego: tłuszcza wdziera się do domu przy Świętokrzyskiej w poszukiwaniu jakiegoś rosyjskiego urzędnika; ktoś obiecuje, że ich powiedzie do domu generała Rychtera. Skutki: „Nazajutrz widziałem fortepian i stolik mahoniowe w kawałkach, a futro sobolowe na stróżu” [13]. Odwieczny los rzeczy na wojnie – albo niszczeją, albo zmieniają właściciela.

Czwartek, 6 marca

Przy poprzednich wyjazdach, na 10 dni czy 2 tygodnie, Tina boczyła się na nas przez pierwsze dni po powrocie. Tym razem nie było nas bite cztery tygodnie i nic po sobie nie dała poznać. Może już straciła nadzieję? Powitanie było ciepłe, a potem, od pierwszej nocy, okazuje nam wiele czułości: wsuwa się delikatnie pod kołdrę, albo śpi między nami, w głowach, co pewien czas wysuwając łapkę, z podwiniętym pazurkami, żeby dotknąć, a nawet jakby pogłaskać. Sama słodycz.

Piątek, 7 marca

Józefa Wilkonia recepta na ilustracje („[…] to, co w literaturze z punktu widzenia biegłości języka jest piękne, trzeba zostawić nieprzeilustrowane, niedoilustrowane, niech czytelnicy sami współtworzą tekst, zobaczą swoimi oczami to, co czytają. A jeśli ilustrator chce się popisać i wyżyć, to niech szuka w książce tych rzeczy, które są w tekście zaledwie dotknięte, niedopowiedziane, ale które świadczą o bogactwie wyobraźni poety – niech to rozwija, niech tam się pokaże”) jest też dobrą receptą dla krytyka albo historyka literatury.

*

Wiadomość z prasy berneńskiej z połowy XIX wieku: „Rosja. W Suwałkach w Polsce spalono niedawno 25 000 funtów przemyconej z Prus herbaty – czynność, wykonywana każdego roku. Trzeba tu wszak zaznaczyć, że rosyjscy celnicy umieją zazwyczaj odłożyć herbatę na bok, a do worka wpakować równą wagę bibuły, szmat i fusów herbacianych, które następnie padają pastwą płomieni” [14].

 

Sobota, 8 marca

Z Bralczykami w Radziejowicach na wystawie Wilkonia. Najbardziej podobały mi się rzeźby – Don Kichot i Sancho Pansa, zwierzęca rodzinka z małymi. Po obiedzie spacer w parku, obok niszczejącego za płotem młyna, do rzeźby króla Dawida (Zemły) i trochę dalej, do poobgryzanych przez bobry drzew nad stawem. Już po powrocie dowiedziałem się, że Hieronim Radziejowski przyjmował tu rodzinę królewską – zaś Laboureur „wspomina o marmurowej tablicy, na której się doczytał, że tam wiele królewskich odwiedzin bywało […]” [15].

Niedziela, 9 marca

Maciej Jarkowiec napisał olbrzymi esej o Burroughsie (lutowe „Książki. Magazyn Do Czytania”), żeby zamieścić to jedno zdanie: „Jego niski głos trzaskał jak drzewa pękające na mrozie”.

Poniedziałek, 10 marca

Nowy włoski serial Il Gattopardo (Netflix), według powieści di Lampedusy, ambitne zamierzenie po słynnej adaptacji Viscontiego. Sześć godzinnych odcinków, w których wszystko do siebie pasuje: fantastyczne wnętrza i architektura (rozpoznawaliśmy niektóre miejsca, jak Piazza Duomo na wyspie Ortygia, z podróży po Sycylii jesienią roku 2023), kostiumy, muzyka i tańce, obsada (zwłaszcza Benedetta Porcaroli jako Conchetta, ale też charakterystyczny Francesco Colella jako przebiegły Don Calogero Sedara), dawka historii (zjednoczenie Włoch) i dawka sycylijskiej mentalności, gorzki humor i słodka nostalgia.

Środa, 12 marca

Frida (2002), film dla mnie emblematyczny – nie tylko z powodu meksykańskiej obrzędowości teatru śmierci (kulminującej w Pod wulkanem Lowry’ego), nie tylko z powodu, nazwijmy to, paralelnych komplikacji fabularnych, nie tylko dlatego, że patrząc nań widzę przesuwającego się pod ścianami Retingera, który, przypomnę, organizował pierwszą wystawę sztuki meksykańskiej w Nowym Jorku, nie tylko dlatego, że Trocki a nie Lenin czy Stalin – dzisiaj film Julie Taylor ujawnił mi dwa nowe oblicza. Pierwsze to Frida jako zmartwychwstała Królowa Margot (a Salma Hayek jako nowa Isabelle Adjani). Taka sama biała suknia z czerwonymi plamami… A drugie oblicze – to wielce sympatyczna postać ojca malarki. Nie przypadkiem wezgłowie wędrującego łoża artystki obwieszone jest starymi fotografiami. Film przypomina, że ojciec, niemiecki Żyd, syn jubilera, Guillermo Kahlo, był ważnym w dziejach XX-wiecznej kultury meksykańskiej fotografem. Tych aspektów nie widziałem, oglądając film po raz pierwszy przed dwudziestu paru laty w kinie „Luna”. Dziś Margot rediviva.

W nocy, po filmie, zajrzałem do telefonu, a tam kilka zdjęć od Izy Barry, która jest właśnie z Michaelem w Mexico City. Kilka pt. Co czytała Frida? (Iza jest bibliotekarką). Oraz jedno, zatytułowane I na co patrzyła przed snem? Przedstawia fotografie pięciu „czerwonych idoli” (Stalin, Trocki, Lenin, Marks i Mao). Ciekawsze są lektury. Liczne polityczne (Ferdinand Fried, El Fin del Capitalismo, The Tasks of the Proletariat Lenina, China „czerwonego pastora” Hewletta-Johnsona). Jeszcze liczniejsze artystyczne (monografie Leonarda, Rembrandta, van Dycka, Velázqueza, ale też Cézanne’a czy Picassa); Deutsche Barokplastik, Ilse Schneider-Lengyel, Die Welt der Maske). Książki historyczne (Lucretia Borgia Gregoroviusa). Semantyczne (Stuart Chase, The Tyranny of Words). Czasem nawet matematyczne (H. Sonnet, Dictonnaire des mathématiques appliquées). Niekiedy ezoteryczne (Paracelsus, Obras completas). Powieść Giuseppe Garretto Sicile, terre de douleur. Biografia Whitmana. Bajki Ezopa. Poe.

Czwartek, 13 marca

Mój ojciec i dęby, wspomnieniowa książka Arkadego Fiedlera. W rozdziale Książki w czasie wojny (mowa o pierwszej światowej) kilka stron poświęca autor swej ówczesnej fascynacji dwoma autorami amerykańskim: Whitmanem i Thoreau. O ile pierwszy był wówczas w Polsce znany i ceniony (tłumaczył go m. in. Tuwim), o tyle drugie nazwisko zaskakuje. Fiedler wspomina, że na tego „amerykańskiego Rousseau” natrafił „chyba w roku 1917” [16] i zachwyca się amerykańską demokracją, która sprawiła, że Thoreau – w imię wolności słowa – nie poszedł do więzienia za opublikowanie rozprawy O nieposłuszeństwie obywatelskim. Bardzo to piękne, skłonny jestem uwierzyć, ale chętnie bym przeczytał jakiś choćby krótki artykuł o Thoreau i jego Waldenie w prasie poznańskiej w okolicach końca I wojny.

*

Sliver (1993) z Sharon Stone i Williamem Baldwinem, według powieści Iry Levina. Generalnie rozczarowujący. Ale ciekawy, jeśli nań spojrzeć jako na współczesną wersję powieści i filmu Wielki Gatsby. Rzecz o człowieku, który dysponując nieograniczonymi środkami reżyseruje życie innych. Zmieniła się orientacja w przestrzeni: tam były dwa domy, horyzontalnie rozdzielone wodą, tu jest jeden wąziutki wieżowiec, jak ostra igła wbijający się wertykalnie w niebo. Zmieniły się środki techniczne – kamery, mikrofony, komputery (dziś można sobie wyobrazić jeszcze bardziej zaawansowany i wieloaspektowy podgląd rzeczywistości). Zmieniła się motywacja – tam sentymentalna, tu mroczna i obłędna. Pozostał mit „Wielkiego Reżysera”. I rozbieżności między środkami a celem.

Sobota, 15 marca

Maria w opublikowanej w Stanach wczoraj książce Dalajlamy wyczytała, że w roku 1950 Salwador jako jedyne państwo na świecie ujął się za Tybetem na forum ONZ [17]. Rzeczywiście, „New York Times” zamieścił korespondencję z wioski Lake Success (tymczasowej siedziby ONZ) z 15 listopada, rozpoczynającą się zdaniem: „Salwador zaskoczył dziś delegacje i urzędników Narodów Zjednoczonych, żądając natychmiastowej debaty Zgromadzenia Ogólnego na temat inwazji chińskich komunistów na Tybet” [18]. Można dziś w sieci przeczytać odtajnione dokumenty amerykańskie na temat tego nieoczekiwanego ruchu; Amerykanie obawiali się, że wniosek poprą Indie, ale do tego nie doszło. Inni też nabrali wody w usta. „Londyn obawiał się, że jeśli rozdrażni Pekin, Chińczycy mogą podważyć brytyjskie prawo do Hongkongu. Paryż obawiał się, że jeśli zakwestionuje chińskie kolonialne «prawo» do Tybetu, inni zaczną się przyglądać francuskiemu «prawu» do Wietnamu czy Algierii. Kraje mniej rozwinięte chciały okazać solidarność z Chinami w ramach powstającego frontu antykolonialnego” [19]. Kwestię rezolucji, zaproponowanej przez Salwador, odroczono z powodu stanowiska Indii, że konflikt da się rozwiązać pokojowo – formalnie więc biorąc wniosek ten jest nadal aktualny. Czy już tu pisałem, że lubię małe państwa?

*

I jeszcze coś na podobny temat, choć z innego miejsca: reportaż Natalii Karageorgos w „The Athens Review of Books” (14 marca) o ukraińskim hellenizmie i o losach mniejszości greckiej z Mariupola. Warto przeczytać:

Voices of the Mariupol Greeks („The Athens Review Of Books”)

Niedziela, 16 marca

Ptaki coraz częściej widujemy w prześlicznych godowych szatach – onegdaj sikorkę w opypskim ogrodzie, wczoraj kowalika w Lesie Młochowskim. A kocica nadal śpi najchętniej w głowach łóżka. Dziś ufnie wsunęła mi ogon w lewą dłoń, a główkę wtuliła, mrucząc w kark Marii. Łuk elektrostatyczny.

Czwartek, 20 marca

Na przedłużonej wystawie Kisling. Lśnienie Montparnassu w prywatnym muzeum Villa La Fleur w Konstancinie. Pierwszy monograficzny pokaz tego artysty od czasu wystawy Kisling i jego przyjaciele ze zbiorów genewskiego Petit Palais w Muzeum Narodowym w Warszawie (1996), w której maczałem palce. Kilka prawdziwych niespodzianek, jak narkotyczny pejzaż z okolic Poronina z roku 1910, z ukrytą w sitowiu twarzą, malutka maska pośmiertna Modiglianiego, w której powstaniu Kisling miał swój udział, czy wielka mapa Europy, na której artysta zaznaczał kolejne zwycięstwa aliantów (nazwy pisane z francuska, ale niektóre po polsku, jak Wilno czy Lwów): w samym środku zielona wysepka to szwajcarski raj, dynamizuje zaś tę kompozycję wielka strzała zwycięstwa: „JOUR de la VICTOIRE Sept Mai 1945”. Wśród obiektów towarzyszących zwraca uwagę broszura André Salmona o Kislingu z serii Drogues et peintures. Ale warto też obejrzeć inne pomieszczenia muzeum, zwłaszcza sale Meli Muter (ze świetnym portretem Ravela, który siedzi w fotelu w narzuconym płaszczu, ze złożonymi błagalnie dłońmi), sferyczne obrazy rzeźbiarza Biegasa, kapitalny portret Leśmiana jako dandysa, malowany w roku 1905 przez Eugeniusza Żaka, akt w łupinie łodzi Leopolda Gottlieba, dwa śliczne Vlamincki (martwa natura i śluza), lustro Cocteau albo zakopiańską płaskorzeźbę z Madonną (według Jana Szczepkowskiego).

Piątek, 21 marca

Gdybym był dziś wieczorem w Wiedniu, poszedłbym do Albertiny, popatrzeć w oczy młodej kobiety, namalowanej przez Angielkę Jenny Saville (rocznik 1970). Odwzajemnić niewinne, skrzywdzone spojrzenie twarzy, zmasakrowanej brutalnymi chlapnięciami farby, ze skronią zmiażdżoną, wbitą w szybko malowane tło, z którego się ta głowa kiedyś wyłoniła. Pozwolić jej choć na chwilę przymknąć powieki [20].

Jenny Saville, „Gaze”. 2021-2024. Kolekcja prywatna. © Jenny Saville. Foto: Prudence Cumming Associates Ltd. Courtesy Gagosian

Sobota, 22 marca

Co łączy Mickiewicza ze Stanisławem Augustem Poniatowskim? Król zmarł 12 lutego 1798 roku, poeta urodził się dobre dziesięć miesięcy później, 24 grudnia. W liście Aleksandra do Franciszka (braci poety) z roku 1860, znaleźć można szczegóły dotyczące narodzin. Akuszerką była pani Mołodecka, która, „chcąc Adama przeznaczyć na rozumnego, użyła książki, na której ucięła nożykiem pępek dziecku. […] Był to Sądowy proces w in 8o, w skórę czarną oprawny” [21]. Aleksander Mickiewicz zabrał tę książkę na pamiątkę, wyjeżdżając z Wilna i przechowywał jak relikwię. Chodzi o dzieło Tomasza Umiastowskiego Sądowy Process…, najpewniej w wydaniu ósmym, Wilno 1787, w ósemce. Przecinając pępowinę na czarnej okładce akuszerka musiała nacisnąć nożykiem na znajdujące się pośrodku karty tytułowej imię króla:

*

Zdarzają się czasem obrazowe sformułowania, które zapadają w pamięć, zwłaszcza jeśli się je połączy z jakimś obrazem, czy – w tym wypadku – kształtem na mapie. Jan Duklan Ochocki jeden z rozdziałów swych zajmujących pamiętników kończy zdaniem: „Zawiesiwszy tymczasem dzieje prowincji naszej, wprowadzę czytelnika do Księstwa Warszawskiego, tego ogryzka i szczątka niegdyś silnego kraju, który dziwacznie bardzo i kuso wyglądał” [22]. Rzeczywiście, patrząc na mapę Księstwa i nakładając ją mentalnie na mapę Rzeczypospolitej przedrozbiorowej widać, jak daleko posunął się ten proces wgryzania w Polskę. Metaforę podejmuje współczesny pedagog, pisząc: „Księstwo Warszawskie to tylko marny ogryzek dawnej Rzeczypospolitej […]” [23]. A po upadku Napoleona proces gryzienia poszedł dalej, został już tylko „[…] ogryzek niepodległości pod postacią maleńkiej «Rzeczypospolitej Krakowskiej» […]” [24]. Ogryzek ogryzka.

*

Wspomnienie Małgorzaty Szejnert, Warszawa, ul. Wspólna: „Antykwariat był niewielki, ubogi. Książek mało, a wśród nich jakieś szczątki dzieł Lenina. Kto to jeszcze kupuje – zdziwiłam się. Proszę pani, Leniny schodziły doskonale dzięki de Gaulle’owi – powiedział antykwariusz. Okazało się, że w 1967 roku kupowali je hurtem czapnicy. Bo kiedy de Gaulle odwiedził Warszawę wywołał modę na swoje kepi. Młodzież męska i żeńska chciała nosić te okrągłe czapki ze sztywnym daszkiem. A na daszki świetna była twarda cerata z okładek Lenina”. Do napisania: historia okładek: okładki zamykane na kłódki, odkrycie Psałterza Floriańskiego, oprawy zrobione z ludzkiej skóry, dekle z Lenina…

*

W prywatnym dyskusyjnym klubie filmowym w Milanówku tym razem film Paolo Sorrentino This Must Be the Place(2011, w polskich kinach nosił tytuł Wszystkie odloty Cheyenne’a). Kunsztowny przeplataniec wątków tak odległych jak schyłek gwiazdorstwa, wieczny konflikt pokoleń, wypalenie, zemsta za upokorzenie, miłość i wierność, trudne dochodzenie do życiowej mądrości. Kapitalna scena przedostatnia, kiedy główny bohater (Sean Penn) dopada wreszcie hitlerowskiego zbrodniarza, którego ścigał całe życie jego ojciec, pragnący pomścić doznane w Auschwitz upokorzenie, i rozkazuje mu, dziewięćdziesięcioletniemu ślepcowi, wyjść nago na przypominające śnieg sołonczaki – płaskowyż z soli. Pokazane z bliska zwiotczałe ciało przypomina fakturą wychudzone sylwetki ze średniowiecznych krucyfiksów. W ten sposób zawiązuje się węzeł, spinający wszystkie niekoherentne, zdawałoby się, wątki filmu.

Niedziela, 23 marca

Poranna wizyta Jagienki i Wojtka Kassów, którzy wybrali się w nasze okolice z okazji spotkania autorskiego Kazimierza Orłosia w Stawisku. Opowiadam o przygodzie literackiej, jaka mi się przydarzyła w ostatnich dniach. W poniedziałek kończyłem felieton o dębach do „Wyspy”. Pisałem w nim m.in. o Ziemi berneńskiej Stempowskiego, o ważnym tam wątku dębu jako drzewa boskiego, ale też pechowego. Chciałem sprawdzić, skąd berneński eseista zaczerpnął łaciński cytat Quercus adspectu infausto est – znaleziony ponoć „w barokowym traktacie o drzewach”. Traktatu (póki co) nie zidentyfikowałem, ale okazało się, że ten cytat pojawia się, oprócz Stempowskiego, tylko w książce pewnego holenderskiego eseisty, wydanej w roku 1958, w szkicu, który jest krótkim omówieniem La terre bernoise. Stempowski znał tę recenzję, wspomina o niej w liście do Czapskiego, ale nikt się tym dotąd bliżej nie zainteresował. Znając tytuł książki G. V. M. van Hueta – Met en tegen de tijd, czyli Z czasem i wbrew czasowi – bez trudu znalazłem za kilka euro egzemplarz u bukinisty we fryzyjskim miasteczku Dokkum i w piątek, przed upływem czwartej doby od zamówienia, kurier wręczył mi w Opypach egzemplarz z obwolutą i okładką z motywem klepsydry – jako że podtytuł tomu głosi: Tweeënnegentig zandlopertjes, czyli Dziewięćdziesiąt dwie klepsydry. Teraz z pomocą Google Translate tłumaczę z niderlandzkiego ten krótki esej o Stempowskim.

A nasza biblioteka wzbogaciła się o dziesięć tytułów, że wymienię tylko znane czytelnikom „Księgi Przyjaciół” Listy do (nie)poznanego poety (Austeria); tomik Medytacje na 31 dni, który już miałem, pisałem o nim w dzienniku 4 marca zeszłego roku, ale teraz przeczytałem na nowo, poruszony apokryficznym snem o zmartwychwstaniu; kilka „książek do pisania” (w tej o Gałczyńskim autor Zaczarowanej dorożki siedzi „koło starej karety zrujnowanej doszczętnie jak jakaś zaginiona cywilizacja”, a za plecami ma „kościół zapomniany, zarosły zielskiem i pokrzywami aż po brzegi okien”, w nozdrzach zapach pokrzyw, „a w sercu tę karetę i ten kościół”; w tej o Praniu Wanda Wiłkomirska stoi „na pomoście w wieczorowej sukni i kontrastujących z nią gumiakach, zwrócona twarzą ku jezioru” i gra na skrzypcach); monografia Adriana Glenia Światło wiersza. Rzecz o twórczości Wojciecha Kassa; katalog wystawy mazurskiego poety Michała Kajki; dokumentacja wieczorów muzycznych w Praniu. Całkiem szczególne miejsce zajmuje w tej biblioteczce Pranie. Azyl Gałczyńskiego Jagienki i Wojciecha Kassów (Pranie 2024, Muzeum K. I. Gałczyńskiego). Nie wiem, jak to osiągnięto, ale ten barwny przewodnik po muzeum jest naj(nie)zwyczajniej w świecie trójwymiarowy. Od krokodyla z konaru drzewa po brodawkę na masce pośmiertnej Gałczyńskiego.

JAN ZIELIŃSKI

[1] Cytowana bibliografa rosyjska podaje ponadto, że książka ukazała się w drukarni W. Jasińskiego, Warecka 9, w nakładzie 2000 egz.

[2] Janusz Jędrzejewicz, W służbie idei. Fragmenty pamiętnika i pism. Oficyna Poetów i Malarzy, Londyn 1972, s. 260.

[3] Tamże, s. 262-263.

[4] Por: Katarzyna Hryćko, An Outline of The National Archives and Library of Ethiopia. „Aethiopica” 2007, s. 92-105.

[5] Anca Visdei, Cioran, ou le gai désespoir. Biographie. Paris, L’Archipel, 2025, s. 329. Listy Czapskiego do Ciorana znajdują się w Bibliothèque littéraire Jacques-Doucet.

[6] Tamże, s. 411.

[7] Tom Gardner, The Abiy Project. God, Power and War in the New Ethiopia. London, Hurst & Company, 2024, s. 256.

[8] Tamże, s. 353.

[9] Donald N. Levine, Wax and Gold. Tradition & Innovation in Ethiopian Culture. Chicago-London, The University of Chicago Press, 1972, s. 5.

[10] Tamże.

[11] Tamże, s. 8.

[12] Tamże, s. 229.

[13] Ignacy Humnicki, Pamiętniki. Podał Zygmunt Humnicki. „Sfinks” 1913 nr 3, s. 396.

[14] „Intelligenzblatt für die Stadt Bern”, 15 czerwca 1850.

[15] Linage de Vauciennes, „Kronika Wiadomości Krajowych i Zagranicznych” 1859 nr 24.

[16] Arkady Fiedler, Mój ojciec i dęby. Poznań 2006, s. 155.

[17] Por.: His Holiness the Dalai Lama, Voice for the Voiceless. New York, William Morrow, 2025, s. 2.

[18] EL SALVADOR ASKS U.N. TIBET DEBATE; Demands Quick Consideration by the General Assembly of the Attack by Chinese Reds. “New York Times”, 16 listopada 1950.

[19] Thomas Laird, The Story of Tibet. Conversations with the Dalai Lama. New York, Grove Press, 2006, s. 304.

[20] Wystawa Jenny Saville. „Spojrzenie”. Wiedeń, Albertina, do 29 czerwca 2025.

[21] Wybór listów Adama Mickiewicza. Ułożył Józef Kallenbach. Kraków 1899, s. 240.

[22] Jan Duklan Ochocki, Pamiętniki […] z pozostałych po nim rękopisów przepisane i wydane przez J. I. Kraszewskiego. T. III, Józef Zawadzki, Wilno 1857 s. 209.

[23] Tadeusz Patrzałek, Glosariusz od starożytności do pozytywizmu: materiały do kształcenia literackiego w szkole średniej. Ossolineum, Wrocław 1992 s. 133.

[24] Ignacy Chrzanowski, Historia literatury polskiej: Klasycyzm I połowy XIX wieku, Collegium Columbinum, Kraków 2003 s. 8.

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek