fbpx
HOME
Marta Wyka

Albert Cohen – niedoczytany?

W roku 1930 ukazała się we Francji pierwsza powieść Cohena Solal. Krytyka zareagowała entuzjastycznie, co o tyle wydaje się ciekawe, iż główne czyli żydowskie tematy Cohena musiały być wówczas czytane inaczej niż dziś. Polskie tłumaczenie to już inny czas – wydaje Cohena, w roku 2007, Noir sur Blanc, lecz nasze spojrzenie na świat Cohena musiało ulec zmianie. Komentarzy nie ma zbyt wiele (choć oczywiście są), nade wszystko uwagę przyciąga w nich wyobraźnia i dykcja Cohena. Ale jego eksperymenty i koncepty językowe wydają się tracić na ważności, oczekujemy dziś więcej dramatyczności, mniej kunsztu. Czy słusznie?

Albert Cohen urodził się w roku 1895, na Korfu.

Grecka wyspa to pierwsze miejsce biograficzne Solala, bohatera pierwszej powieści. Korfu ma swoją wspaniałą historię literacką: to oczywiście bracia Durrellowie, Lawrence i Gerald. Ale to inny świat i inny zapis rodzinny. Ale dzięki nim Korfu zaczyna pociągać, jako potencjalne miejsce artystów i ludzi niebanalnych.

Życie Alberta Cohena potoczyło się innym torem – powiedzielibyśmy , iż był to tor urzędniczy. Ukończył studia w Marsylii, związał się, zawodowo, z dyplomacją. Jako dyplomata pracował w Londynie i Genewie. Podpisywał traktaty, prowadził negocjacje. Zmarł w Genewie w roku 1981.

Rok przed nim odchodzi (w Paryżu) inny pisarz-francuski dyplomata, naznaczony żydowskością, urodzony w miejscu jakby nieoczywistym dla tej profesji. Ale Romain Gary, chłopak z Wilna, to już inny rocznik, 1914. Różnica pokolenia czyni więc z tych dwóch odmiennych pisarzy, choć ich korzenie tkwią w tym samym pniu – obaj zresztą napisali książki o matce, i to dziedzictwo emocjonalne zbliża ich do siebie.

Historia Solala z pozoru jest prosta. Fabuła skupia się najpierw wokół romansu młodego mężczyzny ze starszą od niego mężatką. Mąż to zwierzchnik Solala, perypetie tego związku mogą się więc okazać dość banalne. Potem jednak Solal wkracza w inne uczucie, które poszerza jego biografię. A co się dzieje w materii literackiej?

Przodkowie młodszej linii Solalów, po wielu wędrówkach, przybyli na grecką wyspę Kefalinię i tam się osiedlili. Mówili ze sobą zawsze po francusku, choć ich język czasem śmieszył rodowitych Francuzów. Ale wciąż czytali Talmud, kultywując tym samym więź z religią poprzedników. Solal różni się jednak od nich nie tylko przynależnością religijną. Ma inny wygląd – to ciekawe, że Cohen odróżnia swojego bohatera nie tylko w sferze ducha, ale również ciała. Nieszczęśliwy Solal ma zbyt czarne włosy, i to wystarcza, aby koledzy szkolni wyśmiewali go. Koncept pisarski dość zaskakujący, jeśli zważyć, iż Solal wciąż znajduje się, fizycznie, na greckiej wyspie, gdzie śródziemnomorski typ urody nikogo nie powinien zaskakiwać. Solal jest więc obciążony fatalnym dziedzictwem. Jak może mu przeciwdziałać, skoro jego twarz świadczy przeciw niemu?

Przede wszystkim: szukając miejsca stabilizacji. Cohen-autor takie miejsce znajduje. Osiedla się w nim, pisze, urzęduje. Ale nie osiąga popularności, o jaką mu zapewne chodziło. Stabilizacja okazuje się marginalizacją, choć Genewa, piękne miasto na jeziorem, emanuje spokojem i pewnością. „Piękna i zacna Genewa. Szwajcaria. Drogi kraj, krzepki ciałem, zdrowy umysłem i czysty duszą. Jest wielkość w prostocie tych ludzi gór, ludzi, którym się nie spieszy. Prawe jest ich spojrzenie i pewne jest ich słowo”. Podobne duchowe oparcie nie jest dane narodowi wybranemu. Nawet jego istnienie poddaje się w wątpliwość. Sprzeczność pomiędzy porządkiem, nieosiągalnym i rozwichrzeniem egzystencjalnym napędza fabułę powieści. W tym konflikcie racji czytelnik oczekuje od narratora więcej opanowania.

Ale jest tak: „Dość już tych historyjek z narodem wybranym. Mam wybranego narodu po uszy. Ja nie mam czasu. […] Wmówiliście dobrym chrześcjanom, że jesteście narodem wyjątkowym, a oni w dobrej wierze i swej naiwności uwierzyli wam na słowo! Nuży mnie już samo imię Izraela…”. Przyjścia Mesjasza oczekiwać więc nie należy. Świat, za wstawiennictwem Żydów, nie zostanie zbawiony. Ten katastrofizm Cohena wydaje się dziś ponurą antycypacją losu, jaki spotka Żydów już niedługo.

Tak ustawione racje powieści mogły się wydawać – w latach jej powstania – pobudzające myślowo i buntownicze. Cohen nie znalazł się jednak w kanonie literatury o żydowskiej tożsamości. Uważa się go przede wszystkim za krewnego surrealistów i językowych eksperymentatorów. Zastanawiam się więc dalej, czy Cohen jest niedoczytany, czy też opiera się lekturze? Jak myśleć o tej książce w naszych czasach, tak wrażliwych na wszelkie mutacje literatury żydowskiej i o Żydach?

Powieść Cohena ukazuje się w tych samych latach, gdy Bruno Schulz pisze w Drohobyczu Sklepy cynamonowe. W Schulzowskim świecie postacią mityczną jest Ojciec, kobiety odgrywają w nim rolę szczególną, są raczej postrachem, a nie obiektem marzeń. Ale jest też Księga czyli fundament duchowy przodków.

Schulz poza Drohobyczem, czyli w Europie, znalazł się tylko raz, w Paryżu. Wędrował natomiast śladem swoich znaczków pocztowych. Solal to klasyczne wcielenie wiecznego tułacza, co Cohen cały czas podkreśla. Wyspy greckie, Paryż, Szwajcaria, wielka Francja czyli Marsylia i prowincjonalna Francja niewielkich miejscowości.

Dyplomacja, urzędy, stanowiska, intrygi są dniem codziennym Solala. Duchem jednak okazuje się wyobraźnia. Przebiera się, zmienia kostiumy, aby opuścić świat realny, i być kimś innym, nie tylko nieszczęśliwym Żydem. Nie wiemy jednak czy te maskarady zmieniają go naprawdę.

Dykcja Cohena jest jednak nie tylko surrealistyczna, ale również barokowa. Wszystkiego wydaje się w niej za dużo, za obficie. Słowa i obrazy służą jako komentarze, aluzje autobiograficzne przebijają się z trudem przez te fajerwerki. Zapewne dlatego czytelnik, skądinąd wielbiciel słowa, czuje się osaczony tym stylistycznym bogactwem. Chciałby zdjąć z Solala jego lśniący ozdobami kostium, co niezbyt się jednak udaje.

Powieść błyszczy i mieni się konceptami – tożsamość blednie i poddaje się inwencji pisarza. To zresztą przypadek rzadki, więc i dlatego warto spróbować przebić się przez strony Solala. Nie wiem, czy mi się to udało, może tylko w niewielkim stopniu. Co by znaczyło, iż Albert Cohen należy już do przeszłości żydowskiego tematu. Ale w literaturze lat 30-tych wciąż jest niespodziewaną gwiazdą.

 MARTA WYKA

Albert Cohen, „Solal”. Tłum. Andrzej Socha. Warszawa, Noir sur Blanc, 2007.

Warto również przeczytać...