Nieduża książeczka o kremowej bieli, wytłoczone dyskretnie daty 2005–2020, czcionka zawsze przejrzysta, zdjęcia – nawet jeśli je znamy – za każdym razem chwytające za serce, wspaniale komponujące się na stronach… Są to znaki rozpoznawcze Instytutu Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską. Nic dziwnego: kształt książki jest dziełem samym w sobie i wyszedł z rąk grafika wielokrotnie nagradzanego, Janusza Górskiego. I kiedy ją otwieramy, za rysunkiem Zbigniewa Herberta i cytatem o „szerszej ojczyźnie” – Nitki pamięci: cztery esencjonalne strony wprowadzenia. Tak wyobrażam sobie wejście w materię: zaczynając od wspomnienia osobistego, w którym życie piszącego, jego młodość jest od razu zanurzona w sprawach literatury. Łączącej Polskę i świat, Polskę krajową i emigracyjną, Warszawę z Paryżem. I jeszcze z małym podparyskim miastem, którego nazwa stanie się u nas głośna: Maisons-Laffitte.
Jeśli czytelnik jeszcze nie odgadł, że chodzi o rocznicowy katalog instytucji, którą od piętnastu lat kieruje Piotr Kłoczowski, na czele małego zespołu z nieocenioną Dorotą Fortuną, to znaczy, że przespał to piętnastolecie i wymaga natychmiastowego dokształcenia. Wprowadzenie Piotra zarysowuje początek, jeszcze osadzony w Polsce Ludowej, w atmosferze oficjalnej walki z „ośrodkami wrogiej propagandy”. A zarazem to początek podróży do Francji i do Włoch, początki przyjaźni, znajomości zawiązywanych wokół książek. Wśród przyjaciół i mistrzów powstają jego pomysły redakcyjne, układanie zbiorów esejów czy wierszy, poszukiwania w archiwach. Pojawia się fenomenalny projekt, obliczony na dziesięciolecia, edycji listów i dzienników, którym (jak się spodziewamy) nie będzie końca, tak bogata jest spuścizna. Cała droga Piotra Kłoczowskiego przygotowała go do pilotowania prac Instytutu Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską. Było to naturalne podjęcie zadań, które od dawna sobie stawiał, dalszy ciąg fascynacji książką niezwykłą i uhonorowaną przez niezwykłą szatę graficzną. Instytut publikuje swoje opracowania pod własnym adresem bądź w zaprzyjaźnionej oficynie słowo / obraz terytoria. Powstała też „Biblioteka Mnemosyne”, do której są też zapraszani wielcy Europejczycy i ich ważne książki: Hannah Arendt, Nicola Chiaromonte, Wystan Hugh Auden, Rainer Maria Rilke.
Wprowadzenie Piotra Kłoczowskiego odwołuje się do dalekich wspomnień, od których wolno liczyć pierwszy impuls jego pomysłów wydawniczych: na początku było słowo. Ta sytuacja powtarzała się w życiorysach moich przyjaciół. Było to słowo „Kultura”, drukowane na górze okładki, a poniżej drobnym drukiem biegły nazwiska autorów i tytuły artykułów. Były numery miesięcznika i książki wydawane przez Instytut Literacki. Wojciech Karpiński wielokrotnie opowiadał, jak czytał zza pleców starszego brata Jakuba przeszmuglowany do Polski egzemplarz Zniewolonego umysłu. Chociaż do wydawnictw Instytutu Dokumentacji i Studiów… należą również książki innych autorów, ta firma utożsamia się nadal z jej miejscem inicjacyjnym, z kręgiem „Kultury”. Najpierw więc z zakazanymi książkami i czasopismem, potem, kiedy już można było podróżować na Zachód, ze staroświecką willą na ciągle idyllicznym przedmieściu. Pamięć podróży do Maisons-Laffitte (na co dzień i w święta, którymi z czasem były pogrzeby…) obejmowała nie tylko rozmowy. Liczyło się wnętrze domu, regały pękające od książek i teczek maszynopisów, paczki już wypełnione i czekające na wysłanie, portrety Czapskiego zawieszone skośnie na rampie schodów; liczyły się twarze wysuwające się z różnych pokojów, w które lubiłam wpisywać wyobrażenia o innej Polsce, dla mnie nieuchwytnej. W tym domu właśnie Wojciech Karpiński odnajdywał ciągłość, zerwaną we wrześniu 1939 roku. Willa w Laffittach nie tylko ofiarowywała poziom świadomości politycznej, której moje pokolenie dopiero miało się uczyć. Również stosunek do kultury humanistycznej, do twórczości był tu jedyny w swoim rodzaju – chociaż nierzadko konkurowała ona z pasjami politycznymi, co mogło powodować prawdziwe kryzysy… Szerokie pojmowanie kultury okazywało się cenną pedagogiką dla młodszych gości, którzy odchodzili obdarowani tomami nowych publikacji.
Biała książeczka ma w nagłówku: Wśród mistrzów i przyjaciół – to również aluzja do tytułu książki Krzysztofa Pomiana. A zarazem do najbardziej płodnej zasady rządzącej ciągłością kultury. Związek z mistrzem (choćby wyobrażony, wyczytany z dzieł), grono przyjaciół, wśród których przekazujemy sobie książki dla nas ważne, odpowiadające na potrzebę wiedzy, potrzebę rozumienia – tak rozszerza się obejmowany przez każdego z nas obszar historii. Dodane do siebie lata życia Czapskiego oraz nowych jego przyjaciół z Warszawy i Krakowa dawały liczbę, którą można było określić właściwą rozpiętość naszych biografii. Przecież dzieciństwo „Józia” to lata, gdy Polacy z Galicji, patrząc zazdrośnie na Węgrów, marzyli o Monarchii Trójgłowej jak o prowizorycznym choćby rozwiązaniu… Na podobnej zasadzie Czesław Miłosz mówił o swojej obecności w historii sięgającej daleko poza datę urodzenia. Ta biografia obejmowała połowę XIX stulecia, a gdy popatrzeć bliżej – odpowiadała pewnej całości liczonej od początku czasu rozbiorów. Jako współczesna Giedroycia, Miłosza mogłam dysponować ich punktem widzenia, kształtującymi ich – historycznie, geograficznie – przesłankami. Dla gościa z kraju warunki ich działania, szczupłość środków, mała liczba osób wykonujących tak odpowiedzialne zadania – i w tle konflikt z olbrzymem, bo za władzami polskimi stała Rosja i podporządkowane przez nią połacie świata – wszystko na tle spokojnego, pracowitego nastroju w willi – mogło przyprawiać o zawrót głowy, poczucie nierealności. Zwłaszcza jeśli kilka dni wcześniej odbierało się paszport w Polsce, na komendzie milicji obywatelskiej. Eksterytorialna redakcja „Kultury”, poza światem oficjalnym, żyła w atmosferze, która na mnie sprawiała wrażenie przede wszystkim intensywności intelektualnej i wagi ludzkich więzi; aż do konfliktów już w schyłkowej fazie „Kultury”, które zapowiadały koniec epoki i o których rozmawialiśmy przyciszonymi głosami.
Przeciwnicy polityczni (w złej czy dobrej wierze) oskarżali ich o konserwatyzm – o jakie zresztą występki nie byli oskarżani. Wydawało się zbyteczne bronić „Kulturę” przez takim zarzutem. W kraju, któremu odebrano przeszłość, lub ją prymitywnie skłamano, posiadanie przeszłości było atutem fenomenalnym – tylko trzeba było wiedzieć co z tym fantem zrobić. Częściową odpowiedzią była świadomość płodnej konfrontacji z dziejami Zachodu. To spotkanie, po części zgodne, po części konfliktowe, dawało fascynujące rezultaty w twórczości Gombrowicza, Stempowskiego, Jeleńskiego. Myśl polityczna Redaktora była oparta, z jednej strony, na przemyśleniu związków z Europą i miejsca w Europie, z drugiej na wysuwaniu na pierwszy plan specyfiki sytuacji kraju nad Wisłą. Pewien element konserwatyzmu wydawał mi się naturalny u osób urodzonych, wychowanych przed katastrofą – inny świat wspomnień, nawyków, poczucia przynależności. Świat brutalnie utracony, powroty do miejsc pamięci wykluczone…
Sama myśl wydaje się podniecająca: zastanowić się nad politycznym stosunkiem Giedroycia do konserwatyzmu – czy był zdecydowanie negatywny? Nad osobistym stosunkiem (wcale nie prostym) Konstantego Jeleńskiego, beniaminka, który uchodził za lewicowca. A Józefa Czapskiego, najstarszego, spadkobiercy kilku rodzin arystokratycznych Europy Środkowej – i żywiołowo otwartego na nowość? Może warto namówić kuratora Instytutu Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską do jakiejś sesji na temat laffickiej specyfiki rozumienia ideologii. Było ono ściśle związane z osobowościami i pokrywało całą paletę postaw: od stosunku instrumentalnego (dla Redaktora idee były narzędziami do walki o przyszły kształt Polski) – do ich związku z uczuciami moralnymi i estetycznymi (jak to widzę u Czapskiego i Jeleńskiego…). Z rozmaitych przyczyn ukształtowało się tutaj poczucie poszerzonej historii osobistej i zbiorowej; kategorie ciągłości, nawiązania, zerwania, przetwarzania – w polityce i w kulturze – organizowały się inaczej niż w kraju i na Zachodzie. Widzę, że długo nie powinno nam zabraknąć tematów do prywatnych i nie tylko prywatnych rozmów, z podparyską willą w górnym prawym rogu obrazu.
Otwierając książkę rocznicową zdajemy sobie sprawę z ogromnej pracy dokonanej w Instytucie Dokumentacji i Studiów…, do której należy dołączyć zapowiedzi, będące kontynuacją zadania, zarazem oczywistą, a w pewnych wypadkach niemal niemożliwą, szaloną. O ile dają się objąć racjonalnym projektem publikacje związane z większością współpracowników „Kultury”, o tyle bez porównania trudniej jest z odczytywaniem i edycją dzienników Józefa Czapskiego – monumentu zawartego w paruset zeszytach. I o niesamowitej zawartości: są tam dzienne zapisy, rysunki, wypisywane cytaty z wielojęzycznej poezji, wklejane cudze listy czy artykuły, zdjęcia, wycinki z gazet. A przede wszystkim pisanego charakterem pisma przekraczającym wyobrażenia o tym, czym może być pismo trudne… Dostaliśmy niedawno pierwszą części zachowanej partii dziennika dzięki wysiłkom Mikołaja Nowaka-Rogozińskiego.
Struktura tomiku rocznicowego jest przemyślna. Przy każdej z osób wymienianych są wybrane z jej pism czy listów zdania malujące nastrój czasu czy rodzaj spraw zajmujących piszącego. Są fotografie, zawsze fascynujące, kilka szkiców Czapskiego, reprodukcja obrazu Lebensteina, bliskiego środowisku. Do „ludzi «Kultury»” dołączeni są ci, którzy się z nimi przyjaźnili, którzy w tym opiekuńczym cieniu rozpostarli skrzydła, a zarazem sami dodali splendoru willi w Maisons-Laffitte. Jeśli sobie uprzytomnimy, że wokół jądra tworzonego przez Redaktora, Zofię i Zygmunta Hertzów, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego (partenopejczyka), spotykamy gości i sprzymierzeńców takich jak Jeleński, Miłosz (przez pewien czas trudny domownik), Gombrowicz, Zbigniew Herbert, Leszek Kołakowski, Krzysztof Pomian, Jan Józef Lipski… Cała połać kultury polskiej od połowy XX stulecia dała sobie spotkanie pod numerem 91 na avenue de Poissy.
Przeglądanie białego tomiku prowadzi do obrazu formowania się kół na powierzchni wody, rozchodzących się od tej pierwszej zuchwałej decyzji w 1946 roku, by po demobilizacji Armii Andersa założyć niezależne pismo, najpierw w Rzymie, potem w Paryżu, gdzie sytuację widziano bardziej sprzyjającą. „Kultura” i jej twórcy, pisarze z nią związani, wyklęci w Polsce, z czasem staną się celem pielgrzymek, hasłem wywoławczym, przedmiotem snobizmu. Najbardziej oczywiście ciekawią nas dzisiaj ci, którzy pozostawili ślad w języku; ślad, w którym widzimy przekraczanie granicy w sztucznie narzuconym obrazie Polski dzielonej na kraj i emigrację. Jak odległe wydają się dzisiaj tamte walki, jak dziwnie się czułam tłumacząc je niedawno jeszcze młodym. I myślę sobie, że odpowiedź na pytania o tamte sprawy może korzystnie zastąpić – po prostu wręczenie rocznicowego tomu. W publikacjach wydawanych od roku 2005, w publikacjach zapowiedzianych utrwaliło się pewne nastawienie: wolnościowe, pełne wyobraźni, które pozostanie żywotne tak długo, jak będzie trwał ten język. Ale nie da się policzyć nieodnotowanych nigdzie czytelników, dla których książki z szeroko pojętego „kręgu «Kultury»” stanowiły składnik samokształcenia, kształtowania poglądów na świat. Ta kategoria, najliczniejsza, stanowiła rzeczywisty cel działalności wspólnoty z Maisons-Laffitte. Do tego rozwijanego w czasie zadania, którego pierwszy etap zamknął się ze śmiercią Redaktora, dołączają autorzy opracowań, badań archiwalnych, spisywacze biblio- i biografii i mam nadzieję, słowa mojego komentarza, który ma tylko jeden sens: przypominać.
EWA BIEŃKOWSKA
„Wśród mistrzów i przyjaciół. 15 lat Instytutu Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską. Opracowanie edytorskie i wybór tekstów Dorota Fortuna i Piotr Kłoczowski. Redaktor prowadzący Dorota Fortuna. Warszawa 2021.