Odszedłem na dwa kroki, by najbliższe minuty spędzić na kontemplowaniu kwitnącego w pobliżu krzaku forsycji – i te dwa kroki, Panie Redaktorze, wystarczyły, by pomiędzy moją osobą a drzwiami powstała przestrzeń, w którą nagle chytrym wślizgiem wepchnął się pewien rozchełstany obywatel, choć jeszcze przed sekundą nie było wokół mnie żywego ducha. Ów nowy klient poczty, egzemplarz o cwaniackiej powierzchności, z ryżym wąsikiem, z miejsca przykleił się do drzwi, a wyraz twarzy, Panie Redaktorze, miał przy tym bardzo z siebie zadowolony.
Chciałbym Panu opowiedzieć swoją przygodę z innym cudem cukiernictwa. Za dziewięć lat smakosze i łakomczuchy Europy będą obchodzić dwusetną rocznicę narodzin tortu Sachera. Nie wyobrażam sobie, abyśmy nie uczcili tego święta. Mamy kilka lat na jego przygotowanie. Zgodzi się Pan chyba ze mną, że prezesem komitetu obchodów powinien zostać poeta Fantazjano.
Mogę przez dwanaście godzin, przykuty do biurka, składać wersy trzynastozgłoskowcem; mogę robić tysiąc brzuszków dziennie i do tego, a niech tam, jeszcze dwieście przysiadów z encyklopedią sportu na plecach; mogę czytać Lévinasa, a choćby i "Ulissesa" – wszystko bez mrugnięcia okiem. Ale, na Jowisza!, nie mogę – mając przed sobą pachnący, obsypany orzechami, przełożony kajmakową masą puszysty, ponętny piernik – nie wyciągnąć drżącej ręki po najbliższy kawałek i nie pochłonąć go w mgnieniu oka.
Fantazjano wymyka się wszelkim próbom identyfikacji, jest jak ów bohater powieści André Bretona, który mówi o sobie: „Pozostanę w moim szklanym domu, w którym o każdej porze widać, kto mnie odwiedza, w którym wszystko, co się znajduje na ścianach i sufitach, zdaje się trzymać tylko dzięki czarom, w którym co noc sypiam na szklanym łożu pod szklanymi prześcieradłami, w którym prędzej czy później ukaże się wyryty diamentem napis wyjaśniający mi, kim jestem”.
Słusznie się Pan domyśla, że zwiększająca się z biegiem tygodni liczba wystających metalowych części sofy nie mogłaby mnie skłonić do zmiany przyzwyczajeń (a do mojej sofy byłem wybitnie przyzwyczajony), szczególnie że wyskakiwaniu sprężyn towarzyszyło niezwykle interesujące zjawisko: otóż od pewnego momentu każda nowa sprężyna nie tylko nie dokładała mi kłopotu, ale wręcz ułatwiała mi ułożenie się na sofie – a ściśle mówiąc, na sprężynowym dywanie, jaki się w ten sposób, że tak powiem, utkał. Tak, Panie Redaktorze, ostatnie tygodnie spędziłem jako fakir!
Od kilku miesięcy zaczytuję się w dziele A. J. Lieblinga "Między posiłkami. Apetyt na Paryż" w świetnym przekładzie Anny Arno. Stało się ono moją biblią i będzie nią, aż nie pojawi się nowa. Otóż ten dowcipny autor nie ogranicza się tylko do kulinariów, lecz sporo miejsca poświęca paryskiej ars amandi.
Nie pojmuję, Panie Redaktorze, dlaczego Rosołek uparł się akurat przy wielbicielce średniowiecza. Gdy na twarzy mego przyjaciela pojawił się niecodzienny wyraz rozmarzenia, wzrok mój raz jeszcze padł na zakreślony flamastrem anons. W ostatnim zdaniu admiratorka wieków średnich informowała, iż „zawsze jest sobą”. W tym momencie, Panie Redaktorze, przeszyła mnie straszliwa myśl – bo przecież tylko Dr Jekyll i Mr Hyde mogą zgodnie z prawdą powiedzieć, że zawsze są sobą!
W przeciwieństwie do Prousta Liebling nie poszukuje straconego czasu, nie stawia sobie za cel odnalezienia jakiejś esencji życia. Nie trzeba jej szukać, zdaje się mówić Liebling, wejdź do najbliższej restauracji, przeczytaj menu i kartę win, zamów wybrane dania i zasiądź do uczty. Jeżeli uda ci się namówić piękną i błyskotliwą kobietę, aby ci towarzyszyła, twoja wygrana będzie stuprocentowa i możesz się uważać za króla życia.
Wczoraj, przechodząc obok znanej mi dobrze knajpki, zauważyłem kulfoniasty napis reklamujący danie, którego nazwa brzmiała: „Domowa owsianka z susonymi orzechami”. Jako zagorzały entuzjasta owsianki już miałem wejść do środka, kiedy znieruchomiałem, uświadomiwszy sobie ortograficzną ekstrawagancję właściciela jadłodajni, Eustachego Filecika, którego koślawy charakter pisma natychmiast rozpoznałem.
Tego roku przyjechał do Skylli tercet smyczkowy żeński. Uległem panice, prześladowała mnie myśl, że jak tylko syreny skończą grać, odstawią ostrożnie instrumenty i pożrą słuchaczy. Wśród zatroskanych spojrzeń, matka wyprowadziła mnie z sali.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.