Wiolinowy leżał jak dętka, a ze słodkobrzmiących głośników sączyła się kojąca muzyka Haendla. Na bladej, jakby steranej strasznymi przeżyciami twarzy sąsiada malowała się ulga. Gdy go zapytałem, który zamek nad Loarą najbardziej przypadł mu gustu, zerwał się na równe nogi, zmierzył mnie dzikim wzrokiem i nieomal wyrzucił za drzwi.
Umiejętność pisania do rzeczy nie jest specjalnie rozpowszechniona, ale chęć do poprawiania tego, co napisane, owszem. Zapewne zawsze tak było i zawsze tak będzie. Pewien Rzymianin, Aeliusz Flakkus Pagina, przybył do Aleksandrii studiować w Museionie. Dostał do czytania hymny Kallimacha z Cyreny, które, nie wiedzieć czemu, zaczął poprawiać. Upomniany przez bibliotekarza, swego procederu nie zaniechał.
Euzebiusz Pagina jako modelowy przykład redaktora technicznego (wiek trudny do określenia, grube okulary, na twarzy szyderstwo) cechuje się tym, że wie lepiej. Zwłaszcza lepiej od autora. Już krótka znajomość z Euzebiuszem Paginą wystarcza, by stwierdzić, że gdyby tylko nie musiał on tracić cennego czasu na głupie składanie książek, to mógłby je wszystkie napisać, i to o wiele udatniej. Niestety, Euzebiuszowi Paginie nie wystarcza sama świadomość intelektualnej i moralnej przewagi.
Grecy uważali, że szczyt możliwości człowieka ("akme") przypada na czterdziesty rok życia. Oczywiście, zasada ta nie stosowała się do bardzo wielu, na przykład do Sokratesa. Platon zaczął u niego terminować, kiedy filozof przekroczył sześćdziesiątkę. Był wówczas u szczytu formy intelektualnej, a i fizycznej. Po sympozjonach, na których wina sobie nie skąpiono, biesiadnicy udawali się do swoich domów, żeby odespać zarwaną noc, jeden Sokrates szedł do Likejonu, brał kąpiel i wychodził na agorę szukać rozmówców. Młodzi kochali go i podziwiali. Ksantypa mniej.
Nie wiem dlaczego, ale zupełnie nie potrafię określić czyjegoś wieku. Dzieci od starców, owszem, odróżniam, ale – że tak powiem – instynktownie, bez zaglądania do metryki. To jest jedyne rozróżnienie, do jakiego jestem zdolny, toteż gdy mnie pytają, ile ktoś ma lat, odpowiadam sprytnie: „Jak to ile? Tyle co wszyscy”.
Któż z nas nie czytał Murgera! Zanim sięgnęliśmy po Baudelaire’a i Herberta zaczytywaliśmy się przecież w "Scenach z życia cyganerii". Bohaterowie Henry Murgera walczą o siebie i płacą wysoką cenę ubóstwa, poniewierki, lekceważenia. Witając Fryderyka Piórko wśród warszawskich cyganów, przemierzających nieodmiennie od z górą dwustu lat szlak od Placu Zamkowego do Placu Trzech Krzyży, chciałbym mu wpisać do sztambucha słowa Henry Murgera o losie artysty.
Wraz z pierwszymi podmuchami wiosny pojawił się u mnie młody poeta, Fryderyk Piórko. Okazał się on nie tylko wybrańcem Muz, ale także człowiekiem o silnym charakterze. Otóż z właściwą swemu wiekowi pewnością siebie (ma lat 19) oświadczył właśnie swoim rodzicom, iż zamierza poświęcić się pracy pisarskiej. Chwalebny ten zamysł nie spotkał się jednak ze zrozumieniem szanownych rodzicieli. Tata-bankier i mama-finansistka usiłowali nakłonić Fryderyka wszelkimi sposobami, aby oddał się studiom ekonomicznym.
Poeta Fantazjano jest jedyny w swoim rodzaju, jest po grecku ascetyczny, wymagający wobec siebie, i całkiem nowocześnie obcy, to znaczy stawia światu własne warunki i nigdy nie ustępuje. [...] Myśl o władaniu światem nigdy go nie nawiedza. Kontakt poety ze światem jest zapośredniczony przez innych twórców, Horacego, Montaigne’a, Beethovena czy Hokusaia. Próby kontaktu z rzeczywistością kończą się dla Fantazjana porażką. A może trzeba to ująć inaczej – próby okiełznania poety przez ludzi i rzeczy spalają na panewce. Fantazjano, który nas zdumiewa, rozśmiesza, zaskakuje, jest odważny i bezkompromisowy. Żeby trzymać świat na dystans, nie trzeba go pożreć i wypić, nie wszystko w nim do spożycia się nadaje. Należy być wybrednym.
Ośmiornica zamiast kaczki?! Czy wyobraża mnie Pan sobie z ośmiornicą w brzuchu? Ten niedorzeczny pomysł natychmiast odrzuciłem, choć mój przyjaciel nie wydawał się równie wstrząśnięty i uznał, że owoce morza to całkiem niezły pomysł na elegancki obiad, skoro więc nie ma kaczki, a ośmiornica nie budzi mojego entuzjazmu, to może zamówimy – tu spojrzał w kartę dań – łososia z groszkiem.
Tołstoj się mylił, sztuka karmi się samotnością artysty, jest zjawiskiem kameralnym, rozmową w ścisłym gronie. Kto powołuje się na naród, społeczeństwo, ludzkość, błądzi po manowcach.
Dziś kondycja intelektualisty nie jest bynajmniej łatwiejsza niż na przełomie XIX i XX wieku. Ale wiemy przynajmniej jedno: każdy z nas musi za wszelką cenę bronić autonomii. Raczej pozostać głodnym i bosym niż służyć księciu czy jakiemukolwiek kościołowi.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.