fbpx
HOME
Świadectwa

Barbara Kalinowska „Zaczepić oko na Nachcie”

„To ma być wielkie, a wygląda jakby dziecko malowało”. „Nie chciałabym, by Nacht namalował mój portret”. „O co właściwie chodzi w tych obrazach”. Ważne słowa dla kuratora.

Wigilia wernisażu w Muzeum Kultury Kurpiowskiej w Ostrołęce. Obrazy wiszą na ścianach, akceptujemy ich układ, umieszczamy podpisy, sprawdzamy czystość muzealnych sal. Jeszcze tylko najważniejsze: oświetlenie. Zobaczyć Nachta we właściwym świetle, to najlepsze, co można zrobić dla jego obrazów. Pytam oświetleniowca, stojącego na drabinie, co myśli o Nachtowych płótnach. Słyszę w odpowiedzi: „Z tymi obrazami to trochę tak jak z muzyką. Jazzman gra milion dźwięków dla kilku osób, a rockman kilka dźwięków dla miliona osób”. Oddycham. Uroczyście wynosimy drabinę.

Ta wystawa powstała w dużym stopniu dzięki nieżyjącemu od dziewięciu lat ostrołęczaninowi Stanisławowi Skolimowskiemu – uczniowi Nachta-Samborskiego, studiującemu w latach 1957–1963 w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, który obronił dyplom w pracowni profesora. On jeden w naszym lokalnym świecie wiedział, czym w istocie było malarstwo Nachta. Godziny spędzane w pracowni, podczas korekt, gdy Nacht „słuchał jak ksiądz w konfesjonale” były dla Skolimowskiego szkołą na całe życie. Jego brat Marian kilka dni przed wernisażem przysłał mi zeszyt zapisany ręką Stanisława, a w nim „wyniesione z pracowni” nieznane anegdoty o Nachcie. Choćby ta: „Kiedyś opowiadał nam o cierpieniu, którego tyle jest w świecie. Proponował, malujcie tak miasto, żeby się czuło, że przekroił je jakiś potężny nóż i widać rozkrojone domy, a w nich tyle odmienności, tyle dramatów, a na pozór spokój. Chodzi o to przecież co wewnątrz, czego nie widać od razu”.

Barbara Szubińska – dyplomantka Nachta-Samborskiego z 1958 roku, w niedawnej rozmowie, opowiadała, że profesor przychodził pod koniec zajęć, mówił cicho, nie mówił – jak. Jego korekty poszerzone były o ogólną wizję sztuki. Często dotyczyły życia wewnętrznego obrazu. Nacht nie narzucał własnego spojrzenia, starał się natchnąć studenta, tak, aby jego droga była własna. Wskazywał błędy, ale nie narzucał interpretacji tematu. Szanował wizję studenta. Pozwalał wyzwalać własny instynkt, czekał aż student dojrzeje. Nacht słuchał inaczej. Trafiali do niego inni ludzie niż do Eibischa. Nie lubił błyszczeć, był kameralny z wyboru i z konieczności. Wolał pozostać w cieniu. Jego prace na wystawie zbiorowej mogą zginąć, ale jeśli już ktoś zaczepi oko na płótnie Nachta, ten nie opuści go na dłużej, będzie drążył myśli, zaglądał głębiej.

Na ostrołęckiej wystawie, opatrzonej tytułem „Artur Nacht-Samborski. Wejrzenia” są prace z różnych okresów twórczości artysty, od tych powstałych w latach 20. po lata 70. XX wieku. Są martwe natury z naczyniami, taboretem, kwiatami, liśćmi, krzyżówką przezwaną bażantem, ich frontalne kompozycje. Proste przedmioty, które Nacht podsuwa nam najbliżej jak to możliwe, przedmioty, których liryczność odczuje każdy wrażliwy odbiorca. Są portrety przedziwne z uchami niczym filiżanki, uproszczone, zawoalowane, zabazgrane, z niezwykłymi plamkami oczu, świdrujących i przyciągających nasze spojrzenia, niepokojących, bądź niepokojąco-czułych, przenikliwych, pociągających nas mimowolnie. Portrety zrodzone w Nachtowej głowie. Są akty kobiet, nieliczne pejzaże, scena rodzajowa, prace abstrakcyjne. Są introwertyczne dzbany i rozwichrzono-skupione kompozycje kwietne, listne, bohomazy, jak chce (nie)jeden odbiorca wystawy, czyli formalne, czysto malarskie rozstrzygnięcia Nachta, kompozycje z natury, inaczej kadrowanej, nieanemizowane kontrastowe zestawienia, ulubione kontury, tła wyjątkowo funkcjonalne w dość płaskich przestrzeniach-nie wnętrzach. Są płótna, w których Nacht próbuje osiągnąć głębię, nieliczne, tak, jakby podejmował i zarzucał problem. Jest plan najbliższy i nieobojętne tło, geometryczne funkcjonalno-dynamiczne podziały, rytmizowane niekiedy przypadkowymi i nieprzypadkowymi chlapnięciami farby. Konsekwentne rozstrzygnięcia płótna. Jest gra kolorów, pionów, poziomów, skosów, płaszczyzn monochromatycznych i wieloelementowych, cała batalia barwnych pułków, malarstwo bez anegdoty, z miękko spływającą strużkami słoneczną barwą, obrazy domknięte, niezamknięte, pozwalające wnikać w Nachtowy świat. Są płótna, w których Nacht spogląda w stronę berlińskiej bohemy lat 20. oraz takie, w których pędzel kładzie drobniejsze plamy, nie poddając się jednak czysto kapistowsko-cybisowemu tworzeniu, są i takie, prowadzące ku Wenecjanom. Jest powojenna lekcja abstrakcji oraz to, co nastąpiło po niej i wspólnie z nią, czyli Nacht, jakiego znamy z portretów twarzy-nie-twarzy i fikusów, które z niechęcią wkładamy do przedziału martwych.

Na wystawie możemy poczuć się gośćmi, na których patrzą Eliza, różowy kwiat, niby-motyl, komedianci, urocza elegantka w różowym płaszczu i w boa, którą Joanna Pollakówna czule nazwała larwą, dziewczyna w żółtej czapeczce, pan o białej twarzy, twarz-maska, kobieta siedząca za stołem z okiem faraona czy sam malarz zerkający z autoportretu. Ta wystawa pomaga odnaleźć w sobie wrażliwość na sztukę, na chwilę wstrzymać oddech. Słowa, które „spadły” z drabiny rezonują. Nacht kameralny z wyboru. Nienatrętny, nienarzucający się. Ciągle jazzman. I niech tak zostanie.

BARBARA KALINOWSKA

Warto również przeczytać...