Użyty w tytule zwrot może wydać się uzurpatorski lub nawet bluźnierczy, jeśli się go umieści wyłącznie w kontekście religijnym i zestawi z Księgą Powtórzonego Prawa („Nie samym chlebem żyje człowiek, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych”) albo z Ewangelią św. Jana („Ja jestem chlebem żywym”). Kontekst biblijny nadaje metaforze rangę najwyższą, nadziemską. Jest jednak w biografii Iwaszkiewicza epizod, który na tę metaforę rzuca inne, ziemskie światło.
Jurij Szczerbak, ukraiński pisarz i polityk, w latach 1991–92 minister ochrony środowiska, potem ambasador Ukrainy w Izraelu i USA, a w latach siedemdziesiątych bliski przyjaciel Iwaszkiewicza, opisuje w szkicu Jarosław Iwaszkiewicz w Kijowie rozmowę z autorem Brzeziny, toczoną 8 września 1974 roku nad brzegiem Dniepru. Był upał, prawie 30 stopni w cieniu, więc Iwaszkiewicz nałożył na głowę dużą niebieską chustkę do nosa, żeby go chroniła przed słońcem. Zdawszy sobie sprawę, że wygląda komicznie, zaczął się śmiać z siebie i zachowywać jak uczeń kijowskiego gimnazjum. Wyjął z kieszeni scyzoryk i wyrył na drzewie napis, że tego dnia był w tym miejscu. Potem się zamyślił, spoważniał i opowiedział niezwykłą historię.
Podczas niemieckiej okupacji dwie Polki mieszkające niedaleko obozu w Majdanku wypiekały chleb i wkładały do niego drugi chleb, duchowy: polskie książki; po czym po kryjomu przekazywały chleby do obozu, gdyż więźniom, żeby przeżyć, potrzebne było też polskie słowo. Wśród przemycanych książek były utwory Iwaszkiewicza, głównie Czerwone tarcze – powieść historyczna o sięgającym średniowiecza konflikcie między Polską a Niemcami.
Szczerbak nie przytacza tej historii ot tak sobie. Daje do zrozumienia, że w latach komunizmu dla Ukraińców ważne były twórczość i postawa Iwaszkiewicza, który wobec Ukrainy uprawiał własną politykę kulturalną, ponad głową Wielkiego Brata, jakby zakładał na przekór rzeczywistości, że Ukraina jest suwerennym europejskim krajem, a nie republiką sowiecką. Wyraźnie to widać w jego listach do ukraińskiego pisarza, tłumacza i przewodniczącego Związku Pisarzy Ukrainy – Mykoły Bażana. Nie jest bowiem przypadkiem, że gdy Bażan charakteryzuje ukraińskiego reżysera Jurija Illenkę, o którego pyta w liście Iwaszkiewicz, to pisze o nim, że był operatorem filmu Paradżanowa Cienie zapomnianych przodków, opiewającego narodową kulturę Ukrainy, nakręconego wbrew regułom socrealizmu. Premiera filmu odbyła się w 1965 roku w Kijowie i przerodziła się w polityczną manifestację przeciw aresztowaniom młodej ukraińskiej inteligencji.
Być może Bażan bał się mniej niż inni, bo swoje już się nabał. W sierpniu 1935 roku oskarżono go o przynależność do kontrrewolucyjnej organizacji terrorystycznej. Sprawę pogarszało to, że ojciec Bażana był przed rewolucją oficerem carskiej armii, brat siedział w więzieniu, a siostra uciekła na Krym, posługując się fałszywymi dokumentami. Spodziewając się w każdej chwili NKWD, Bażan spakował rzeczy i sypiał w garniturze, żeby nie doznać upokorzenia podczas nocnego aresztowania. Lecz zamiast skazania na zesłanie, wręczono mu – ku jego największemu zdumieniu – order im. Lenina. Zagadkowy obrót rzeczy wyjaśnił Bażanowi wiele lat później Nikita Chruszczow. Na jednym z posiedzeń Biura Politycznego Stalin ni stąd, ni zowąd rzekł: „Jest taki ukraiński poeta Bażan. Mówią, że świetnie przełożył poemat gruzińskiego klasyka Rustawelego. Nagródźmy go orderem Lenina”.
Przed śmiercią uratowało Bażana słowo – Rustawelego i jego własne.
Przejdźmy w inne miejsce ukraińskiego świata. Mykoła Bażan w liście do Iwaszkiewicza z 22 kwietnia 1976 pisał: „Otrzymałem z Winnicy list od pańskiej egzaltowanej wielbicielki – Stelli Wiliańskiej. Ja ją kiedyś, dawno temu, znałem. Czuję z jej listu do mnie, jak entuzjastycznie odnosi się ona do Pana, do pańskiej twórczości. Niech w pańskim archiwum leży i jej niepoważny, dziwnie napisany list”. Nie ma tego listu w stawiskim archiwum, jest za to czterdzieści osiem innych listów i kart pocztowych Stelli Wiliańskiej do Iwaszkiewicza. W szkicu wspomnieniowym Drogocenne listy Wiliańska, bibliotekarka z Winnicy, pisze, że w styczniu 1964 roku ciężko zachorowała. Dla ulżenia w udręce, koleżanka przyniosła jej wydany w 1958 tom opowiadań Iwaszkiewicza w języku rosyjskim. Stella nie mogła się oderwać od książki, a wraz z końcem lektury wróciła do zdrowia.
By móc przeczytać wszystko, co wyszło spod pióra Iwaszkiewicza, nauczyła się polskiego. Napisała do Pana Jarosława list na warszawski adres siedziby ZLP, Iwaszkiewicz odpisał. Stopień fascynacji polskim pisarzem wyraża treść telegramu Wiliańskiej z maja 1967 roku: „W ten wiosenny wieczór, gdy kwitną kasztany, zdarzył się cud: zobaczyłam Pana na ekranie telewizora; nie byłam w stanie zapanować nad wzruszeniem, patrzyłam z zapartym tchem; Pana głos brzmi dla mnie jak wiersz; od dawna o tym marzyłam, modliłam się o to do losu i oto wiosna wręczyła mi prezent”.
Pisała do Iwaszkiewicza do jego śmierci, on przestał jej odpisywać w 1968 roku. Swój tekst zakończyła słowami: „Od tamtej pory jedynie czytam jego utwory, a paczuszkę z ośmioma listami i pocztówkami strzegę jak drogocennej relikwii”.
Zejdźmy do piekła wojny. Dzisiaj tłumaczy Iwaszkiewicza na język ukraiński znakomita poetka Natalia Belczenko, mieszkająca na zmianę w Krakowie i Kijowie, rok temu goszcząca przez kilka dni w Stawisku, kilkanaście dni temu obchodząca urodziny Iwaszkiewicza w stolicy Ukrainy, na ulicy jego imienia, przy tablicy jemu poświęconej.
Chleb Iwaszkiewicza wciąż karmi głodnych.
ROBERT PAPIESKI