fbpx
HOME
poczta redakcyjna

Fantazjano „Horacy na zimę”

Szanowny Panie Redaktorze,

dzień, choć styczniowy, zaczął się nader obiecująco. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro już przed śniadaniem zasiadłem do lektury „Księgi Przyjaciół”, gdzie znalazłem ujmującą opowieść Beaty Bolesławskiej-Lewandowskiej o książce Forte-piano Ewy Pobłockiej – i zdania, które natychmiast znalazły oddźwięk w mojej duszy, traktujące o tym, że działania artystów obliczone na pokazbledną w zestawieniu z «najbardziej szarą z szarych sukienek» Marii João Pires, kiedy ta siada do fortepianu i uderza w klawisze. Blichtr i błyskotki nie są bowiem potrzebne prawdziwej sztuce”. I ja, Panie Redaktorze, żywię takie przekonanie, a ugruntowują mnie w nim pieśni Kwintusa Horacjusza Flakkusa, które zaserwowałem sobie zaraz po śniadaniu.

Z wielką wyrazistością uwidoczniła się klasyczna zasada decorum, gdy w czterech ścianach mojego nader ascetycznego mieszkania czytałem nieśmiertelną strofę poety: „Nie kość słoniowa ani złoto / Błyszczy na stropach w moim domu. / Tramy z Hymetu w nim nie gniotą / Kolumn z dalekich afrykańskich łomów”. Przepełniło mnie poczucie zadowolenia, albowiem pod względem prostoty mieszkania z pewnością wyprzedziłem Horacego, który w swych pieśniach piętnował zbytek – nie dość, że nie mam marmurów z Hymetu ani niczego z kości słoniowej, to nie mam nawet drzwi w szafce kuchennej. Z lubością czytałem więc kolejne wersy: „Cześć dla mnie budzi moja sztuka: / Natchnienia zdrój, poety talent. / Choć biedny-m, bogacz sam mnie szuka. / O nic już bogów nie kuszę zuchwale”. Tu przerwałem lekturę, albowiem uprzytomniłem sobie, że nie mam również butów na zimę. Cóż było robić? Odłożyłem – o losie! – ukochany tomik i wyszedłem kupić buty.

Kupowanie butów, Panie Redaktorze, jest zajęciem do tego stopnia nieciekawym i niegodnym artysty, że nie zamierzam się na ten temat rozpisywać. Dość powiedzieć, że gdy już dotarłem do sklepu i wybrałem sobie, że tak powiem, obuwie, okazało się, że nie ma mojego numeru. No, do stu tysięcy jambów! Czyżby cała wyprawa na nic? Na szczęście, Panie Redaktorze, pojawiła się nadzieja – otóż miła sprzedawczyni zdradziła mi, że wypatrzone przeze mnie buty, w pożądanym rozmiarze, znajdują się w innym sklepie tejże firmy – mianowicie w centrum handlowym na drugim końcu miasta. Wspaniała ta wiadomość (acz nie tak wspaniała jak rymy Horacego) sprawiła, że – poświęciwszy bezcenne dwie godziny – dotarłem wreszcie i tam. Owszem, znalazłem poszukiwany model, ale cóż z tego, skoro para butów w moim rozmiarze właśnie przed chwilą opuściła sklep. Opuściłem go więc i ja, a ponieważ od tego biegania po mieście nielicho zgłodniałem, postanowiłem coś zjeść. Mając do wyboru wszystko, co tylko można sobie wyobrazić w dziedzinie kulinariów (knajpek i barów było tam ze czterdzieści), zdecydowałem się na pierogi, albowiem jeśli chodzi o obiady, stosuję prostą zasadę: jem to, co jadłem wczoraj. Tym sposobem od niepamiętnych czasów jadam na obiad pierogi, dzięki czemu posiadłem rozległą eksperiencję w dziedzinie smaku pierogów i z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że te, którymi uraczono mnie w centrum handlowym, były najohydniejsze ze wszystkich.

Wróciłem, Panie Redaktorze, głodny i bez butów. W tej sytuacji pozostawał już tylko Horacy. Sięgnąłem po odę, którą tak lekkomyślnie porzuciłem dziś rano, i wzrok mój padł na przedostatnią strofę: „I ziemia, czy to król, czy biedak, / Jednako przyjmie nas. A złotem / Prometeuszowi wziąć się nie dał / Charon, by stamtąd przewieźć go z powrotem”. Zrozumiałem, Panie Redaktorze, że większy pożytek bym odniósł, nie wychodząc dziś wcale z domu i słuchając Mozarta w wykonaniu Marii João Pires. Ale nic straconego! Tę nowo nabytą mądrość będę mógł zastosować, gdy spadnie śnieg.

FANTAZJANO, gotowy na zimę

Warto również przeczytać...