Szanowny Panie Redaktorze,
nie wiem dlaczego, ale zupełnie nie potrafię określić czyjegoś wieku. Dzieci od starców, owszem, odróżniam, ale – że tak powiem – instynktownie, bez zaglądania do metryki. To jest jedyne rozróżnienie, do jakiego jestem zdolny, toteż gdy mnie pytają, ile ktoś ma lat, odpowiadam sprytnie: „Jak to ile? Tyle co wszyscy”.
Okazuje się jednak, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, co uświadomił mi profesor geriatrii, Hipolit Alzheimer. Zapewne jest Pan ciekaw, w jaki sposób zawarłem tę niecodzienną znajomość. Otóż, niech Pan sobie wyobrazi, nie tak dawno brałem udział w międzydyscyplinarnej konferencji poświęconej starzeniu się społeczeństw, na którą zostałem zaproszony, by wygłosić referat o starości w literaturze. Kiedy niemal w natchnieniu zaznajamiałem uczone grono z powieścią Mircei Eliadego Młodość stulatka, rysując za rumuńskim indologiem i religioznawcą kwestię zagadkowości ludzkiej natury, kątem oka zauważyłem, jak pewien osobnik w pierwszym rzędzie (w wieku nieokreślonym) wierci się niespokojnie: marszczył brwi, wydymał usta i co chwila wzruszał ramionami (szczególnie wtedy, gdy nawiązywałem do metafizycznych aspektów ludzkiego istnienia). W końcu nie wytrzymał i zerwał się na równe nogi.
– Jaka metafizyka? Tu nie ma żadnej metafizyki! – zawołał piskliwym głosikiem. – Jesteśmy częścią natury i naszym je-dy-nym zadaniem jest przekazanie życia. Można wręcz powiedzieć, że jesteśmy opakowaniem dla komórek jajowych i plemników – dodał jakże obrazowo. – Nasza przydatność wyczerpuje się z chwilą odchowania potomstwa. Bo co dzieje się dalej? – zapytał retorycznie, unosząc palec w profesorskim geście. – Około czterdziestego roku życia wchodzimy w wiek przedstarczy – oświadczył z mocą, a przez salę przeszedł jęk zgrozy (zapewne jęk przedstarców), ale profesor był jak w transie: – Natura przestaje się nami interesować. Zaczynamy chorować, wypadają nam zęby i włosy, łamią się kości…
– Ale przecież można opóźnić te niemiłe objawy – wtrąciłem nieśmiało – dieta, ruch, pozytywne myślenie…
Profesor Alzheimer spojrzał na mnie z politowaniem:
– I po co ten bunt? – zapytał. – Przecież starzenie się jest naturalne. Na-tu-ral-ne – powtórzył z naciskiem i wytoczył ostateczny argument: – Weźmy taką sytuację: kilka osób leci balonem i nagle okazuje się, że trzeba kogoś wyrzucić, by balon mógł unosić się dalej. Kogo wyrzucamy? – skierował do mnie zabójcze pytanie. Rzecz jasna, nie byłem w stanie udzielić żadnej odpowiedzi. – Oczywiście staruszka! – wykrzyknął triumfalnie. Przygwożdżony tą pointą, zdołałem jedynie wyszeptać:
– A jeśli to byłby Mahatma Gandhi?
Wyraz twarzy profesora nie pozostawiał jednak wątpliwości, że uważa on dyskusję za zakończoną, zwycięstwo natury za ostateczne, a dalsze odpowiadanie na moje pytania za bezcelowe.
Jeszcze długo po tej konferencji zastanawiałem się nad tym, co mówił uczony geriatra. I doszedłem do wniosku, Panie Redaktorze, że w myśleniu profesora tkwi pewien logiczny błąd. Otóż mówiąc o wieku „przed-starczym”, zakłada on, że każdy osiągnie wiek starczy. A przecież wcale tak nie jest… Wystarczy urodzić się nieco wcześniej niż profesor Alzheimer i nieopatrznie wsiąść z nim do balonu…
FANTAZJANO, unikający lotów balonem