Szanowny Panie Redaktorze,
już od czerwca nie ma rozmowy, która nie zakończyłaby się (bądź nie zaczęła) bezceremonialnym pytaniem: „To dokąd jedziesz na wakacje?”.
Ofiarą wakacyjnego terroru padł sąsiad Wiolinowy, który – jak mi wyznał w zaufaniu – najchętniej w lipcowy dzień słuchałby Muzyki na wodzie Haendla, nie jadąc w tym celu rzecz jasna nad wodę. Jednak presja otoczenia była zbyt silna i Wiolinowy postanowił przedzierzgnąć się z muzyka w podróżnika, zapakował część dobytku i rodzinę do wysłużonego volkswagena golfa i ruszył, Panie Redaktorze, w świat, informując wszystkich wokół (nieszczerze, nieszczerze), jak bardzo pragnie obejrzeć zamki nad Loarą. Domyślam się, że Wiolinowy sam siebie musiał najpierw przekonać, że dla tak błahego celu warto porzucić srebrzysty odtwarzacz CD najnowszej generacji, który kosztem wieloletnich wyrzeczeń nabył właśnie przed miesiącem. Walka sąsiada z samym sobą musiała być zacięta, bo Wiolinowy najbardziej na świecie nie lubi prowadzić samochodu (dodam, że jest estetą i nienawidzi być przylepiony do samochodowego fotela, w mokrej od potu koszulce – z powodu oszczędzania na sprzęt CD nie ma bowiem klimatyzacji). Krótko mówiąc, bardzo byłem ciekaw, jak powiedzie się ta straceńcza wyprawa. Kiedy więc po dwóch tygodniach Wiolinowy wrócił z wojaży, w te pędy złożyłem mu wizytę.
Wiolinowy leżał jak dętka, a ze słodkobrzmiących głośników sączyła się kojąca muzyka Haendla. Na bladej, jakby steranej strasznymi przeżyciami twarzy sąsiada malowała się ulga. Gdy go zapytałem, który zamek nad Loarą najbardziej przypadł mu gustu, zerwał się na równe nogi, zmierzył mnie dzikim wzrokiem i nieomal wyrzucił za drzwi. Okazało się, że gdy po pięciu dniach podróży (volkswagen psuł się w drodze siedem razy) dotarł do pierwszego z zamków, tłok na parkingu był tak wielki, że nie było gdzie postawić samochodu; mając więc w perspektywie jeszcze kilka zamków, bez żalu pojechał dalej. Ale i do drugiego nie dotarł, gdyż pomylił drogę, trzeci akurat był w remoncie, a czwartego nie dane mu było zobaczyć, bo właśnie – traf chciał – zawalił się wiadukt. Gdy po dziesięciu dniach dotarł do piątego, z nieba lał się żar, a kolejka po bilety zawijała się w poczwórną pętelkę, i Wiolinowy stanowczo odmówił wyjścia z samochodu. Podczas gdy żona tkwiła w kolejce pod gołym niebem, a ludzie wokół padali od słońca jak muchy, nasz dzielny podróżnik wyjął stary numer „Ruchu Muzycznego” i na tej miłej lekturze upłynął mu czas nad Loarą.
Teraz, gdy ktoś pyta Wiolinowego o wakacje, ten śmieje się szyderczo i oświadcza, że dalej niż do Żelazowej Woli się nie wybiera.
FANTAZJANO na tarasie (a nie w trasie)