Kiedy się spotykamy próbuję dociec czy Maria mnie jeszcze pamięta. Witam się ostrożnie, jakbyśmy były sobie obce. Alzheimer mógł mnie zamazać lub wykasować z pamięci.
Nasza pamięć jest jak książka, powieść przygodowa albo saga rodowa. Rozdziały zaludniają postacie, a akcja rozgrywa się w rozbudowanej scenografii. Zdarzenia ciągną się w czasie, niekiedy coś się pogmatwa, coś naprawi. Nieprzerwanie pojawiają się nowi bohaterowie, pierwszego i drugiego planu. Z biegiem lat niektóre kartki żółkną, gdzieniegdzie blakną litery, więc z trudem odczytujemy zdania lub całe akapity. Nie tracimy jednak ogólnego zarysu. Znamy imiona głównych postaci, rozpoznajemy ich twarze i wiemy czym się zajmują.
Księga pamięci Marii wygląda jakby bawił się nią szczeniak. Nudził się zamknięty w mieszkaniu, więc wyszarpał kartki ze środka i rozwlókł po korytarzu. Podarł wstęp, wygryzł okładkę i stronę tytułową, zniszczył całą bibliografię i spis treści. Zmęczył się, zdrzemnął na wycieraczce i znów się zabrał za znalezisko. Przeżuł sto dwadzieścia stron. Już chciał memlać kolejne, kiedy na stole błysnęła mu torebka z zamkiem błyskawicznym.
Maria układa życie ze strzępów, tu urywek, tam skrawek, fragment o podróżach, kilka linijek o bracie. Czyj to brat? Gdzie mieszka, jak wygląda? Maria nie wie, bo ubyło kartek. Alzheimer zagrabił też wątki o koleżankach i długi ustęp o córce. Wyrwał i zmiął w kulę tysiąc trzysta stron o mężu. Zostawił tylko wątek z czasów panieńskich, dlatego kiedy Marię odwiedza syn, łudząco podobny do ojca, matka drepcze do swojego pokoju, rozczesuje włosy i układa w misterny kok. Dopiero teraz może się pokazać kawalerowi, który przyszedł w konkury.
Złośliwy Alzheimer zatrzymał natomiast cykl Krebsa i inne przemiany metaboliczne. Maria miała swoją katedrę na uczelni, zajmowała się chemią organiczną. Organicznie jej nie lubiła. Czemu choroba oszczędziła wzory sumaryczne monomerów, a odebrała operę? Maria śpiewała w kuchni Lament Ariadny Monteverdiego. Pewnego dnia przestała lamentować do obiadu.
Nigdy nie wiem czy Maria mnie jeszcze pamięta, dlatego zaczynam rozmowę jakbyśmy się nie znały. Przedstawiam się i opowiadam czym się zajmuję. Wyobraźmy sobie, że jakaś obca kobieta zagląda nam do ust. Miałam szczęście. Długo żyłam w strzępach. Aż zniknęłam.
Nie należy pytać… Usłyszałam na wykładzie o chorych na niepamięć. Pytania rodzą lęk, wstyd, zagubienie. Opowiadam więc o wiosce w lesie i o grzybach, które obrastają drzewa. „Naukowcy dowodzą, że huba leczy próchnicę” – niezdarnie kręcę się koło zębów. Maria podnosi głowę, patrzy na mnie nieufnie i zaczyna recytować: żółciak siarkowy znany jako żagiew Rostafińskiego lub huba siarkowa, miał być składową gumy do żucia. Zawiera fenole, triterpeny i beta-glukany. Te ostatnie zwalczają wirusy i działają przeciwzapalnie.
„Chyba nie będzie mnie pani leczyć hubą!?” – karci mnie jak tępą studentkę na egzaminie z chemii.
Za chwilę cichnie. Spuszcza głowę i zapada się w sobie jak fotel worek – sako.
AGNIESZKA KANIA