1. Odyseję Homera Józef Wittlin tłumaczył trzykrotnie (wyd. I — 1924, II — 1931, III — 1957) i zawsze w przekonaniu, że jego przedsięwzięcie wykraczać musi poza akt czysto mechaniczny. W Słowie tłumacza do czytelnika (1922) pisał: „Homer będzie zawsze «fałszowany», ilekroć będzie dobrze tłumaczony. Dobrze tłumaczyć, znaczy — mieć indywidualność, dać siebie. A biada poecie, który siebie zapomniał! Więc zdecydujcie się — łaskawi czytelnicy i krytycy — albo chcenie koturnów starych i czcigodnej nudy — albo poezji żywej, choć «niezbadanej»?”.
Tym właśnie, żywą poezją, miała być Odyseja; tak misję swoją postrzegał Wittlin: poezję oddać poezją. Jakkolwiek z wydania na wydanie Wittlin dokonywał pewnych modyfikacji w tekście, a jego myślenie o nim podlegało głębokim nieraz przeobrażeniom, to sama istota tej fascynacji polskiego poety Homerem nie uległa nigdy zmianie — ani pod względem natężenia, ani natury. Iliada i Odyseja, na równi z Biblią, reprezentowały dla Wittlina najczystszej postaci epikę, co tłumacz ilustrował, przytaczając kilka wersetów z piątego rozdziału Księgi Rodzaju. I dowodził, że jak autor Genesis, tak i Homer, „pokazując nam człowieka za człowiekiem, stwarza kolosalną wizję wszystkości świata pierwotnego, i w tej rytmice żelaznej, która najmniejszego bytu nie opuści — czujemy całość stworzenia, równość przed obliczem pańskiem wszystkiego co żywotne i martwe”. Wittlin reprezentował dokładnie to samo myślenie o świecie i literaturze, co starszy odeń ledwie o kilka lat Stanisław Vincenz. Pogląd ten wyłożyć można następująco: Homer i Biblia stanowią nie tylko zalążek naszej, zachodniej kultury, ale też jej najprawdziwszą, bo zawsze aktualną i zawsze wszechogarniającą wykładnię. Dzieła te istnieją niejako zawsze, w przestrzeni mitu, nie tylko w sensie i na skutek tematyki, ale także samym swym istnieniem, powiedzielibyśmy: materialnym. Epos grecki, obok Biblii, jest najbliższy aktowi kosmicznej kreacji. Tam boscy są Achilles, Hektor czy Odyseusz, „ale i boski jest świniopas. I zalotnicy są boscy. Tu, już w samej technice poematu panuje owa sprawiedliwość epicka, dla której nie ma miary ludzkiej”.
Homer to pierwotne, stwarzające Słowo. To świat. To życie, los i tajemnica. To heksametr.
2. Odyseję obmyślał i cyzelował Wittlin w szkolnej ławie lwowskiego gimnazjum klasycznego, w murach uniwersytetów, na frontach I wojny, w szpitalu polskim i potem w międzywojennym Lwowie, następnie uciekając przed antysemitami, tułając się dosłownie i w przenośni po płonącej na nowo Europie, wreszcie na statku, podczas transoceanicznej przeprawy (w esejach na określenie emigranta chętnie używa słowa „rozbitek”) i na lądzie amerykańskim, na którym znalazł szczęśliwie gościnę, lękając się przy tym, że codzienne, przyziemne obowiązki i słabe zdrowie nie pozwolą mu na ukończenie pracy.
Wyjątkowość „Odysei Wittlina” bierze się z różnorakiego i równoczesnego na wielu poziomach powiązania polskiego pisarza z tym greckim eposem. Wittlin i pisał, i żył — Homerem. Tak jak bowiem jego Odyseja jest ciągłym „nadpisywaniem” siebie samej, dopasowywaniem się do realiów i do etapów, a Sól ziemi wpisywaniem w model bez wątpienia homerycki opowieści pozornie (czy: powierzchniowo) austro-węgierskiej, tak też życiem swoim Wittlin zdaje się powtarzać los tego archetypicznego tułacza, swego i Homerowego wspólnego bohatera — lecz wcale nie na zasadzie obsesji czy pozy, ale z samej natury: każdy z nas jest Odysem i każdy swoją odyseję musi przeżyć. Wittlin, uwrażliwiony z jednej strony na opowieść o itackim rozbitku, z drugiej na los rozbitków sobie współczesnych, podróżuje przez życie z wyjątkową uwagą. Odyseusz powraca u niego nie tylko tam, gdzie się go spodziewamy, ale też w dziełach o nie-homeryckiej tematyce, w listach czy notatkach, czasem z imienia, czasem nie, stając się kimś w rodzaju sobowtóra Żyda wiecznego tułacza, żołnierza cesarsko-królewskiej armii i głodującego polskiego emigranta, słowem — każdym możliwym wariantem Człowieka, zatem jego pełną realizacją.
Cel artystyczny, jaki przyświecał Wittlinowi, gdy pracował nad Odyseją I, był jasno określony i wyrastał bez wątpienia z duchowego klimatu epoki: przyświecała mu idea rozbudzenia w nowoczesnym (czyli jemu współczesnym) czytelniku tęsknoty za komunią ludzi i bogów. Był to czas hegemonii Nietzschego i Wagnera. Czas filozofowania młotem. Wybór eposu Homera, którego monumentalność — obok Biblii — najwięcej Wittlina poruszała, był więc oczywisty. Równie oczywiste było także z punktu widzenia poety-tłumacza obranie formy wiersza heroicznego, nie zaś prozy, która, jakkolwiek piękna by była, nie jest w stanie z poezją konkurować w oddaniu tego, co wielkie, wzniosłe, sakralne. Na poziomie języka wiązało się to z kolei z archaizacją, uwzniośleniem i uniezwykleniem. Różnice językowe między Odyseją I i Odyseją II, nie tak drastyczne jak między Odyseją II i Odyseją III, wiążą się przeważnie z usuwaniem elementów rustykalnych i młodopolskich, ograniczeniem archaizmów i „odretorycznieniem”. Odyseja II, późniejsza od pierwotnej wersji zaledwie o lat siedem, nosi więc już wyraźne znamiona odchodzenia od poetyki przełomu wieków, choć wciąż osadzona jest silnie w estetyce, którą Dwudziestolecie przestaje poważać, ale unicestwia dopiero II wojna światowa — jako relikt minionej epoki.
Obarczony kompleksem ocaleńca, żyjąc od 1941 roku w Nowym Jorku, Żyd Wittlin Odyseję III przygotowywał nie tylko w poczuciu konieczności „oczyszczenia” jej z nadmiaru archaizmów, ale także w głębokim przekonaniu, że losom Odyseusza, archetypicznego tułacza, nadać musi głębszy wymiar. Jego bohater nosił w sobie nie tylko już doświadczenia uczestnika pierwszej wojny, ale też ofiary wojny drugiej — Żyda, Polaka, Niemca, żołnierza, prześladowanego poety, emigranta. Język Odysei III staje się więc bardziej skondensowany, zindywidualizowany i ekspresyjny, czemu służy — zdawałoby się: paradoksalnie — obniżenie tonu, powściągnięcie emocji. Wszędzie tam, gdzie to uznaje za możliwe, poeta upraszcza, wygładza i uwspółcześnia. Znamienne jest też i to, że Odyseję III tłumacz poświęca żołnierzom i tułaczom czasu drugiej wojny — Bolesławowi Micińskiemu i Tadeuszowi Gajcemu, których obu styl przedwojennej poetyki Wittlina inspirował. Widać więc, że nowy przekład przygotowywany był z namysłem, świadomie i zupełnie na nowo, by tak rzec, został przez autora przeżyty.
Jak słusznie zauważyła Zoya Yurieff, pierwsza biografka pisarza: „Te trzy kolejne wersje Odyseiodzwierciedlają wszystkie ważniejsze przemiany polskiego stylu literackiego w tym czasie, zasadnicze etapy procesu zmierzającego stopniowo do ograniczenia przesadnej roli metaforyki oraz „poetycznego” słownictwa (Józef Wittlin)”. Z drugiej jednak strony nie można w kontekście Odysei III zapominać, że powstawała ta wersja z dala od Polski, więc i polszczyzny w jej naturalnym środowisku — a takie wykorzenienie, pisał wszak Wittlin w Blaskach i nędzach wygnania, to dla pisarza dramat, jest bowiem równoznaczne z odcięciem go od języka żywego.
3. 23 sierpnia 1957 roku Jerzy Stempowski, przez polskich tłumaczy Homera uznawany za najwytrawniejszego jego znawcę, pisał do Wittlina: „Przekłady Odysei zaczynam zawsze czytać od pieśni siódmej, nastręczającej najsubtelniejsze trudności i zagadki stylistyczne. […]. W domu [Alkinoosa] jest być może jakiś odległy prototyp willi Trimalchiona. […]. W Pańskiej nowej wersji pieśń ta posiada jakąś zadziwiającą lekkość. Przypomina pod tym względem postacie ludzkie na freskach pompejańskich, wobec których Michał Anioł i Leonardo, z ich studiami muskulatury, są tylko pedantami”.
Droga do owej „zadziwiającej lekkości” — do równowagi między powagą a groteską, między wojowaniem a pragnieniem pokoju, między zachwycającą podróżą a tęsknotą za domem, między nieszczęściem i nędzą a szczęśliwością i przepychem, między triumfem i władzą a porażką i zupełną bezsilnością, między rozpaczą a nadzieją i pogodą ducha, słowem: między tragedią a komedią — była długa i mozolna.
Kiedy przyglądamy się ewolucji Wittlinowej Odysei, biorąc za przykład właśnie wybrane fragmenty z pieśni VII — Odys staje przed Alkinoosem, którą za probierz udatności przekładu przyjmował Stempowski, widzimy całą paletę zmian, jakie dokonywały się na przestrzeni czterech dekad obcowania tłumacza z tekstem: od redukcji interpunkcji i wykrzyknień czy uaktualniania pisowni przez eksperymentowanie z szykiem wypowiedzi aż po zupełną wymianę słownictwa, a nawet tego słownictwa redukcję, skutkującą wariacjami w obrębie ilości wersów czy zmianą wydźwięku tekstu.
4. Rozbitek Odyseusz, wyrzucony na brzeg wyspy Feaków, słynnych z żeglarstwa i szczęśliwości, i uratowany tam przez księżniczkę Nauzykaę, udaje się z nadzieją otrzymania pomocy do stołecznego miasta tego ludu. Prowadzony przez wspierającą go Pallas Atenę, podziwia po drodze cuda tego nowego dla niego świata — wspaniałe przystanie i okręty oraz rynki i wysokie, imponujące mury miejskie, a kiedy znajduje się w końcu przed królewskim zamkiem, staje oniemiały:
Odyseja I:
Odyss atoli
Stał przed wysokiem dworzyszczem alkinosowem, i w sercu
Długo się z sobą borykał z nawałą myśli i wahał,
Zanim przestąpił spiżowe progi pałacu. — Patrzajcie!
Bowiem z wyniosłych przybytków wielkodusznego Alkina,
Jasność szła, niczem jasność słoneczna lub księżycowa:
Wszystkie ściany gorzały spiżem i biegły — to tędy,
To tędy szły, ode proga, aż po najgłębszy zakątek.
Górę naokrąż okałał fryz lazurowo-niebieski,
Złote wierzeje zwierały wyniosły pałac od wnętrza,
A stały hardo na srebrnych słupcach, nad progiem spiżowym.
Odyseja II:
Odyss atoli
Stał przed wysokiem dworzyszczem alkinosowem, i w sercu
Długo się z sobą borykał z nawałą myśli i wahał,
Zanim przestąpił spiżowe progi pałacu. — Patrzajcie!
Bowiem z wyniosłych przybytków wielkodusznego Alkina,
Jasność szła, niczem jasność słoneczna lub księżycowa:
Wszystkie ściany gorzały spiżem i biegły — to tędy,
To tędy szły, ode proga, aż po najgłębszy zakątek.
Górę naokrąż okalał fryz lazurowo-niebieski,
Złote wierzeje zwierały wyniosły pałac od wnętrza,
A stały hardo na srebrnych słupcach, nad progiem spiżowym.
Odyseja III:
Atoli Odysej
Stał przed wysokim pałacem Alkinojowym i w sercu
borykał się a borykał z nawałą myśli i wahał,
Zanim przestąpił spiżowe progi. Albowiem z wyniosłych
Przybytków wielkodusznego Alkinoosa szła jasność
Jak gdyby jasność słoneczna albo poświata księżyca.
Wszystkie ściany gorzały spiżem i biegły to tędy,
To tędy szły, ode proga aż po najgłębszy zakątek.
Górą obramiał te ściany fryz lazurowo-błękitny,
Złote wierzeje zwierały warowny pałac od wnętrza
I stały mocno na srebrnych słupcach, nad progiem spiżowym.
Zanim wejdzie do środka, zachwyca się widokiem tamtejszych ogrodów:
Odyseja I:
Przy zamku tuż, za podwórcem, za broną — sad był ogromny,
Czteromorgowy, opłocon z obu stron: wewnątrz atoli
Rosły tam drzewa wielgaśne, a obarczone owocem:
A oto granat, a gruszka, a jabłko z różem na licu,
A figa pełna słodkości i sokiem nabrzmiała oliwka.
Nizacz się temu sadowi — owoc nie psowa, ni zima
Mu nie zagraża, ni spieka letniej posuchy nie szkodzi.
Odyseja II:
Przy zamku tuż, za podwórcem, za bramą — sad był ogromny,
Czteromorgowy, opłocon z obu stron: wewnątrz atoli
Rosły tam drzewa olbrzymie, a obarczone owocem:
A oto granat, a gruszka, a jabłko z różem na licu,
A figa pełna słodkości i sokiem nabrzmiała oliwka.
Nigdy się temu sadowi — owoc nie psowa, ni zima
Mu nie zagraża, ni spieka letniej posuchy nie szkodzi.
Odyseja III:
Przed domem podle podworca, za bramą, sad był ogromny,
Czteromorgowy, grodzony z wszech stron, a w sadzie tym rosły
Drzewa olbrzymie, brzemienne bujnie zrodzonym owocem:
A oto gruszka, a granat, a jabłko z rumieńcem na licu,
A figa pełna słodkości, i sokiem nabrzmiała oliwka.
Nigdy onemu sadowi nie grożą nieurodzaje,
Ni zima, ani posucha letnia mu nigdy nie szkodzi.
Zgodnie z udzieloną mu instrukcją, gdy tylko otrzymuje audiencję, rzuca się pokornie do kolan królowej Arete:
Odyseja I:
A skoro tylko rękami objął kolana królowej, —
Opadła zeń w okamgnieniu mgła czarodziejska, głęboka,
A oni — aż osłupieli — uźrzawszy męża w świetlicy,
Jak stał przed nimi, i bardzo tej zjawie się dziwowali.
Odyseja II:
A skoro tylko rękami objął kolana królowej,
Opadła zeń w okamgnieniu mgła czarodziejska, głęboka,
A oni, aż osłupieli, ujrzawszy męża w świetlicy,
Jak stał przed nimi, i bardzo tej zjawie się dziwowali.
Odyseja III:
A skoro tylko rękami objął kolana królowej,
Opadła zeń czarodziejska mgła, ta powietrzna opończa,
A oni aż osłupieli, ujrzawszy gościa w swym domu,
Jak stał przed nimi, i bardzo tej zjawie się dziwowali.
Przywołując na świadka swego nieszczęścia Dzeusa — opiekuna błagalników, apeluje Odyseusz do wrażliwości i roztropności pary królewskiej. Liczy, że uszanowane zostanie pradawne prawo gościnności, które zakładało, że przyjęcie z otwartymi ramionami należy się każdemu — nim nawet zostanie ujawniona jego tożsamość czy zamiary. Król Alkinoos osobiście podnosi błagalnika z ziemi, dopuszcza przy tym, że może zjawia się oto przez nim, pod postacią człowieka, któryś z bogów olimpijskich. Temu akurat, jakoby miał być istotą boską, Odyseusz gwałtownie zaprzecza:
Odyseja I:
„O Alkinoju! Inaczej myśl w swojem sercu! — Zaprawdę
Jam nie podobien ni licem, ani postawą do bogów,
Którzy w rozległych niebiesiech dzierżą posady, — lecz jestem
Całkiem, jak ludzie śmiertelni! Nieznanyż jest wam takowy,
Co ponad wszystkich wyniesion był najhardziejszą boleścią?
Oh! Do onego człowieka doli — podobna ma dola!”.
Odyseja II:
„O Alkinoju! Inaczej myśl w swojem sercu! — Zaprawdę
Jam nie podobien ni licem, ani postawą do bogów,
Którzy w rozległych niebiesiech dzierżą posady, — lecz jestem
Całkiem, jak ludzie śmiertelni! Nieznanyż jest wam takowy,
Mąż co nad wszystkich wyniesion był najhardziejszą boleścią?
Oh! Do onego człowieka doli — podobna ma dola!”.
Odyseja III:
„O Alkinoju! Inaczej myśl w swoim sercu! Zaprawdę,
Jam nie podobien ni licem ani postawą do bogów,
Którzy w rozległych niebiesiech panują, jam jest do ludzi
Śmiertelnych, wierę, podobien! Nieznanyż jest wam takowy
Mąż, co nad wszystkich wyróżnion był przeogromną niedolą?
O, do onego człowieka losu mój los jest podobny!”.
Odyseusz opowiada swoje perypetie (choć na razie na tyle oględnie, by nie musieć wyznać swego imienia) — otóż za sprawą bogów i ku ich rozrywce, tuła się po świecie, nie mogąc powrócić do ojczyzny. Alkinoos od razu nabiera sympatii do przybysza i obiecuje przygotować dla niego statki, które bezpiecznie zabiorą go do celu. Tymczasem odsyła wyczerpanego Odyseusza na spoczynek:
Odyseja I:
Oto więc leżał i usnął boski cierpiętnik Odyssej,
Na ganku, który rozbrzmiewał echowym, a wielokrotnym
Odgłosem. Spał tam w łożnicy, mocno gurtami splecionej; —
Ale Alkinoj zasypiał, w głębi cudnego pałacu
Przy żonie swej, co królewskie mu złagodziła posłanie.
Odyseja II:
Oto więc leżał i usnął boski cierpiętnik Odyssej,
Na ganku, który rozbrzmiewał echowym, a wielokrotnym
Odgłosem. Spał tam w łożnicy, mocno gurtami splecionej; —
Ale Alkinoj zasypiał, w głębi cudnego pałacu
Przy żonie swej, co królewskie mu złagodziła posłanie.
Odyseja III:
Tako więc legnął i usnął boski cierpiętnik Odysej
W rzeźbionym łożu, w przedsionku, gdzie głos donośnie rozbrzmiewa.
Ale Ajkinoj zasypiał w głębi wielkiego pałacu
Przy żonie swej, przy władczyni, co nagodziła posłanie.
5. Pieśń VII ważna jest z kilku powodów dla percepcji Odysei. Po pierwsze, kompozycyjnie stanowi moment przełomowy w wędrówce Odyseusza: stamtąd płynie on już bez przeszkód na rodzinną Itakę. Po drugie, nosi ślady jakiejś matriarchalnej kultury przed-mykeńskiej (minojskiej?), unosi się więc nad nią cała aura fantastyczno-utopijna. Po trzecie, tchnie zarazem atmosferą „greckiej wielkiej kolonizacji”, epoki nieprzebranych bogactw i potężnych flot, więc czasów, w których hellenizm dynamicznie rozprzestrzenia się po całym basenie Morza Śródziemnego i w których, jak sądzimy, Homer komponował swoje pieśni. Po czwarte wreszcie i może najważniejsze, w pieśni tej dokonuje się „uczłowieczenie” potężnego i zaradnego herosa spod Troi, owego „boskiego Odyseusza” — to wówczas bowiem, najpierw gdy na plaży spotyka on Nauzykaę, a potem w pałacu królewskim, na skutek swej opowieści-terapii, ściąga na siebie lawinę wspomnień — wszelkich doznanych cierpień i trudów. Nigdzie indziej w Odysei szczęście i nieszczęście nie splatają się tak ściśle ze sobą; nigdzie indziej, może w całej literaturze zachodniej, nie została tak poruszająco ukazana kondycja ludzka, w całej jej ambiwalencji, w całym „zmąceniu”. Niegdyś triumfujący pod Troją, a dziś udręczony życiem Odyseusz, który pada na ziemię i błaga o pomoc, którego prześladuje przeszłość i któremu na horyzoncie, jeszcze niewyraźnie, majaczy nadzieja — to obraz doprawy poruszający do głębi. Jest więc także pieśń VII Odysei w jakimś sensie rytuałem przejścia, stanięciem twarzą w twarz z Tajemnicą.
Przekładanie Odysei było dla Wittlina także rodzajem rytuału — dochodzenia do istoty rzeczy, do tego, co ludzkie, do samego siebie. Z wersji na wersję obserwujemy niejako schodzenie z nieba na ziemię: „dworzyszcze” staje się więc „pałacem”, a do tego już nie „wyniosłym”, lecz „warownym”; drzewa z „wielgaśnych” stają się najpierw „olbrzymimi”, a w końcu tylko „brzemiennymi” w owoce; sadowi, w którym pierwotnie nic się „nie psowa”, po latach po prostu „nie grożą nieurodzaje”. O ile w dwóch pierwszych wersjach przekładu Odyseusz, stając przed feacką parą królewską, jest jeszcze „mężem w świetlicy”, o tyle w trzeciej — „gościem w domu”. Jego „dola” staje się „losem”, a sen przychodzi doń nie „na ganku”, lecz — właśnie: jak do kogoś podjętego serdeczną gościną — co prawda „w przedsionku”, ale „w rzeźbionym łożu”.
6. Kiedy 30 grudnia 1975 roku Wittlina w Nowym Jorku odwiedził jego dobry duch, Zygmunt Kubiak, i podczas rozmowy wyznał gospodarzowi, iż tęskni za niektórymi jego rozwiązaniami z Odysei II, tłumacz przyznał — jak wspominał Kubiak — „że sam sobie nieraz myśli, że w niektórych momentach trochę za bardzo uległ terrorowi wywieranemu przez kochanych i szanowanych skądinąd profesorów. I że niektórych usuniętych słów bardzo mu żal. I że przemyśliwa nad przygotowaniem czwartej Odysei, w której część owych młodzieńczych słów przywróci”. Tej edycji Wittlin nie zdążył już jednak przygotować.
JACEK HAJDUK
Fragment książki „Józef Wittlin w Ameryce. Klasycznie obcy”, która ukaże się nakładem wydawnictwa Więź.