Nie potrafię pisać o muzyce. Czasem myślę też, że nawet nie potrafię jej porządnie słuchać. Właściwie nie słucham muzyki utworami – bo jeden utwór to dla mnie zarazem za mało i za dużo. Wolę słuchać seriami – czyli na przykład komplet symfonii Mahlera na raz (to jest cały dzień roboty) – albo zapętlonymi fragmentami (na przykład druga część Koncertu G-dur Ravela kilkadziesiąt razy z rzędu). Pojedynczy koncert, pojedyncza wzięta w całości symfonia – to są rzeczy jakoś nie na moją miarę. Jeśli więc próbuję tutaj zrobić coś, czego zrobić nie potrafię (napisać o muzyce!), to robię to tylko dlatego, że znalazłem utwór, którego potrafię słuchać jak należy – w całości, od lewej do prawej, raz dziennie, w zasadzie codziennie od ponad pół roku.
Trzeba było dziesięciu lat od napisania tego utworu, abym w ogóle dowiedział się o jego istnieniu – zupełnym zresztą przypadkiem. Ktoś gdzieś napomknął coś o „pierwszym koncercie skrzypcowym Glassa”, z czego wywnioskowałem (brawo Sherlocku!), że musi istnieć i koncert skrzypcowy drugi. Tym samym utwór z roku 1987 stał się Pierwszym koncertem skrzypcowym Glassa, przestając być jego Koncertem skrzypcowym po prostu. Trochę szkoda: można by argumentować, że kilku największych zmieściło się w jednym jedynym koncercie skrzypcowym w dorobku. Beethoven, Brahms, Sibelius, Czajkowski, Dvořák…
Drugi koncert skrzypcowy Glassa ma nieco ponad dekadę, a dwa lata temu ukazał się na płycie Naxosu w wykonaniu Piotra Pławnera. (W sieci można znaleźć też McDuffy’ego, któremu dedykowany jest koncert, ale ten jest od Pławnera bardziej pochopny i może nadmiernie rozbawiony. Jest też Kremer, który z kolei zdaje mi się nazbyt rozwlekły. Pławner absolutnie bezkonkurencyjny, nie tylko na płycie, ale i w nagraniu na żywo – w zjawiskowej koszuli – z bydgoskimi kameralistami. Słucham na przemian. Nagranie na żywo jest w porównaniu z płytą momentami mniej perfekcyjne, ale za to – uwaga pleonazm! – bardziej żywe, a przez to może celniej uchwytuje ducha tego wybitnego koncertu).
Koncert nosi podtytuł American four seasons, ale na szczęście nie jest przesadnie american. Nie słychać tu stad bizonów pędzących przez prerie, żadne się Appalachy przed oczami słuchacza nie rysują. (Można się tam dosłuchać ech koncertu skrzypcowego Barbera i jak na moje ucho to tyle tej „amerykańskości”). Cztery pory roku słychać zaś dość wyraźnie, choć nie ortodoksyjnie: podstawowa sztuczka jest taka, że nie wiadomo, która część odpowiada której porze roku. Każda z części poprzedzona jest też pieśnią, w której skrzypek gra solo (wychodzi więc nam raczej Eight seasons). Trudno rozstrzygnąć jaka jest konstrukcyjna rola tych pieśni – może taka, że stanowią one swego rodzaju rozruch, który solista nadaje orkiestrze. Są one jak zakręcenie korbą w starym automobilu, które pozwala nadać przyspieszenia całości. („Przyspieszenie” to jest zresztą słowo klucz dla całej twórczości Glassa: ma się wrażenie, że w jego – pozornie jednostajnej muzyce – żadna część nie jest ani wolna, ani szybka, a raczej „zwalniająca” lub „przyspieszająca”. To nie jest ruch jednostajny, to jest ruch jednostajnie przyspieszony).
Dużo oczywiście w tym koncercie ech Vivaldiego. Po pierwsze brzmieniowych, wywoływanych przez użycie klawesynu (czy raczej pewnie jakiejś elektroniki robionej na „klawesyn”). Po drugie w postaci cytatów i kryptocytatów. Niesamowity efekt tych zabiegów polega i na tym, że jak się potem słucha Vivaldiego (czy jakiegokolwiek baroku zresztą), to się od razu słyszy w tym zalążki repetytywizmu Glassa. Zresztą repetytywizm to jest pewnie najodpowiedniejsza technika do dźwiękowego opiewania pór roku, czy w ogóle jakichkolwiek zjawisk przyrodniczych.
Nie wiadomo, która część odpowiada której porze roku. Może takie są „cztery pory roku” na nasz czas. Może to jest utwór doby katastrofy klimatycznej, kiedy pory roku tracą swój tradycyjny charakter i przestają być łatwo odróżnialne? Pewnie gdyby słuchać tego koncertu w trybie losowym, to nie zaburzyłoby to przesadnie ducha całości. I może właśnie dlatego tak bardzo mi ten koncert odpowiada, że zawarte są w nim oba moje ulubione tryby słuchania. Słuchając muzyki Glassa, słuchamy bowiem zarazem seriami, jak i zapętlonymi fragmentami.
MACIEJ MIŁKOWSKI