Świat dobijał się do mnie od rana, teraz czuję to dosłownie, bo wypiłam kawę i serce bije mi wyraźniej, puka do drzwi. Tak jak u Stendhala, którego Henryk Brulard niewiele zobaczył z Kaplicy Sykstyńskiej po kilku filiżankach, tak go uwiodła rzymska kawa. Mnie wystarczyło cappuccino wypite z radości po rozmowie o nietypowej porze, tuż po ósmej. Chciałam kupić figi dla męża; to jego ulubione śniadanie, figi ze śmietaną, słodką trzydziestką.
Nasz fruttivendolo, Paolo – sprzedawca warzyw i owoców, chociaż w tej nazwie, wprost z belcanto, zachowały się tylko owoce, pozostawiając ostro brzmiącą resztę dla polskiego „warzywniaka” – ma stragan nad kanałem, od którego oddziela go wąski chodnik i murek o wysokości około metra (murek okazał się niewystarczająco wysoki przed kilku laty, gdy potęgowany wiatrem przypływ acqua alta całkowicie nas zalał, przedarł się na klatki schodowe i do domów). Na murku zauważyłam platonkę, tak przynajmniej mówiliśmy w Łodzi na płytką skrzynkę z cienkich drewnianych listewek; była pełna dojrzałych nadpsutych wręcz owoców, głównie brzoskwiń. Był poniedziałek, nowe zapasy jeszcze nie dotarły. „Paolo, wyrzucasz?” -zapytałam – „Chętnie je kupię”. Podarował mi wszystkie i dołożył jeżyn, malin i truskawek. W sercu lata wszystkie owoce się tu spotykają, choć i we Włoszech zanika już sezonowość.
Włosi boją się dojrzałych owoców. Kupują twarde i jedzą zanim są gotowe. Nie chcą, żeby się zepsuły, a w upale psują się szybko, zamiast dojrzewać. To osobliwa teoria czasu. Gospodynie domowe z uporem proszą na straganach o brzoskwinie, nektarynki, morele, śliwki czy nawet gruszki indietro, czyli dosłownie „do tyłu”, jak gdyby chciały je zachować na lepsze czasy, chociaż kupują codziennie. Ja mam odwrotnie: proszę o takie „na dzisiaj”, wiedząc, że w najlepszym wypadku dostanę te, które dojdą jutro. Wolałabym prosić o te „na wczoraj”, ale jeszcze nie znalazłam na to sposobu. Gdy wskazuję na skrzynki porzucone gdzieś w cieniu pod ladą albo na murku, zazwyczaj dostaję je w prezencie. Głupio mi jednak, bo muszę trzymać fason. Zazwyczaj więc wracam do domu z siatką drogich kamieni i naręczem darmowych odpadków, za które, gdyby mi pozwolono, zapłaciłabym więcej niż za te pierwsze.
Dziś miałam szczęście i ranek, jak na gimnastyce, spędziłam na zagospodarowywaniu owoców: maliny pod cukier, jeżyny na ciasto, białe brzoskwinie na przecier do koktajlu Bellini na jutrzejszą kolację dla gości i oto świat „na wczoraj” stanął na dwóch nogach gotowy do marszu „na jutro”. Droga zaś do przodu, jest drogą w tył, gdy owoce kupowane in dietro, katapultują nas w przyszłość, która nigdy nie nadchodzi, zakrzywiają się równoległe proste, łuk czasu napina sam siebie. We Włoszech teorię względności rozdaje się na straganach.
Zanim jak zawsze o jedenastej usiadłam do biurka, platonka była pusta. Już miałam ją zanieść na śmieci, gdy na krótszym boku skrzynki zobaczyłam białą naklejkę do oznakowania towaru podobną do tych, jakie nakleja się na zeszytach z linijkami na nazwę przedmiotu, klasę i nazwisko ucznia. Był na niej stempel ze znakiem jakości, u góry wytłuszczona nazwa i adres producenta, kategoria i waga produktu, a na samym środku podkreślona linijka z napisem „produkt” – na niej drukowanymi literami napisano: VISIBILE – „to, co widać” albo „widzialne”. Zatem była to skrzynka na to, co jest; było w niej to, co widzialne, widzialne podane na tacy (ponoć platonka pochodzi od francuskiego plateau). Oczywiście, mogłyby na niej leżeć choćby i ziemniaki, ale mnie trafiły się owoce. Owoce jako takie, owoce same w sobie i bez siebie samych, widzialne, widziane i bezimienne, taki dar.
Ani do tyłu, ani do przodu, tylko tu w tej jednej chwili, w której są owocami i której są owocem. Czas wzbiera. Cud w biały dzień. Widzę to na własne oczy. Przystaję u progu już nie ogrodu, tylko sadu: „Wejść tam nie można, ale jest na pewno”. Wkleiłam potem tę naklejkę – jak brakujący rozdział – do książki modnego filozofa o ideach. Znałam go zresztą dość dobrze i widywaliśmy się często. O tym później, in dietro.
Nie czytałam jeszcze wtedy Hamvasa, ale teraz nie mogę o nim nie myśleć. Niech każdy dołoży swój cytat. Każdy ma swoją godzinę owoców, napisał.
Ile masz lat? Chodzi o koniec i początek lata. Nie: od i do, tylko teraz. Jakie lubisz owoce?
EWA GÓRNIAK-MORGAN