Sonet szósty cyklu pierwszego: Nietutejszy
Sonet szósty jest kontynuacją piątego. Trudno go czytać oddzielnie, osobno. Ten, o kogo poeta dopytuje w pierwszym hemistychu, cały czas próbując go pochwycić w jego niepochwytności, to Orfeusz. „Ist er ein Hiesiger?”: „Jestże tutejszy?” – pyta Mieczysław Jastrun; „Jestże on stąd?” – tak spolszcza zasadnicze pytanie Adam Pomorski; „Jest on Tutejszym?” – tak słyszy ekwiwalent tej kwestii Bernard Antochewicz. Mnie samej bliżej do intuicji Jastruna i Antochewicza (zwłaszcza jego, gdyż zachowuje majuskułę). Już w interpretacji poprzedniego wiersza – jesteśmy tu przecież w samym sercu długiego trwania myśli poetyckiej, rozpisanej na poszczególne sonety – sygnalizowałam asocjację z Prześliczną Rudowłosą Apollinaire’a. Czas rozwinąć to skojarzenie (cytuję fragment poematu francuskiego poety, w przekładzie Adama Ważyka):
Ale śmiejcie się śmiejcie się ze mnie
Ludzie zewsząd ludzie tutejsi
Bo tyle jest rzeczy których wam nie śmiem powiedzieć
Tyle jest rzeczy których nie dacie mi powiedzieć
Poeta to ktoś nie stąd, człowiek, z którego śmieją się ludzie zewsząd, ludzie tutejsi. Przychodzi skądinąd. (Kiedyś, dawno temu, nie śmiali się z niego, lecz się go bali – jak Dantego, który był w Piekle, i wrócił na ziemię.) Czasem bywa nawet – tak jak u Rilkego – więcej niż człowiekiem. I wtedy pisownia wielką literą – Nietutejszy – jest uprawniona, a nawet wskazana. Tak też brzmi, natychmiastowa odpowiedź autora sonetu: „Nein, aus beiden / Reichen erwuchs seine weite Natur”. Co przekładają: „Nie, z dwu światów sfer / jego szeroka natura wyrosła” – Antochewicz; „Nie, on się poczyna / w oboim żywiole, z rozstajnych dróg” – Pomorski; „Nie, w obu krainach / jego szeroka wzrosła istota” – Jastrun. Rilke dopowiada precyzyjnie, jeszcze w pierwszej strofie, tę szczególną dwoistość: „Kundiger böge die Zweige der Weiden, / wer die Wurzeln der Weiden erfuhr” (po polsku: u Jastruna – „Gałęzie wierzby zręczniej zgina, / kto do korzeni wierzby dotarł”; u Pomorskiego – z dość kuriozalnym rymem wewnętrznym – „Zwinniej się w rękach wierzbina wygina / temu, co wejrzeć w korzenie mógł”; u Antochewicza wreszcie, z bardzo czytelną wykładnią – „Bo świadomiej zgina gałęzie wierzb, kto korzenie wierzb zdążył już poznać”). Nie sposób nie pomyśleć o, topicznej przecież w kulturze śródziemnomorskiej, opozycji kwiatów i korzeni (słynne powiedzenie Stanisława Brzozowskiego, że romantyzm to bunt kwiatów przeciw korzeniom), pnia z gałęziami i listowiem – wobec podziemnego życia drzewa. (Z drewna robi się lirę, narzędzie czarów i instrument rozpaczy).
Nietutejszy zna sekrety przyrody, te, których nie rozpoznali tutejsi. Dlatego poeta / ktoś, kto mówi w wierszu, mówi do nas – tutejszych (celowo – jak myślę – czyniąc przerzutnię „większą”, czyli umieszczając ją między strofami, lecz wręcz spajając tym Zeilenbruch dwie zasadniczo odmienne, niełączliwe jak świat naziemny i podziemny, cząstki sonetu – tę zwaną najczęściej opisową i tę, którą określa się jako refleksyjną):
Geht ihr zu Bette, so laßt auf dem Tische
Brot nicht und Milch nicht; die Toten ziehts –.
Aber er, der Beschwörende, mische
unter der Milde des Augenlids
ihre Erscheinung in alles Geschaute;
und der Zauber von Erdrauch und Raute
sei ihn so war wie der klarste Bezug.
Jastrun próbuje odnosić spolszczenie (przepięknie zresztą) do tradycji romantycznej, do obrzędu Dziadów:
Gdy spać idziecie, na waszych stołach
niech nie zostanie chleb ani mleko;
zwabiają zmarłych. – Lecz niech przywoła
guślarz ich zjawy i pod powieką
miesza je z wszystkim widzialnym, dopóty –
aż dlań będzie czar dymnicy i ruty
jasny jak związek przyczyn i zmian.
Pomorski idzie w podobną stronę, być może naśladując poprzednika, lecz czyniąc to twórczo:
Kładąc się spać usuwajcie ze stołu
pokusę zmarłych: mleko i chleb.
Lecz ty, guślarzu, mieszaj pospołu,
w powiek miękkim ucisku lep
z widzeniem świata całego ich mary;
ziela dymnicy i ruty czary
przejrzysty związek wywiodą na jaw.
Antochewicz tłumaczy raczej współcześnie, baśniowość łącząc z eksplikacją i dokładnością przekładu:
A idąc spać, ni chleba, ni mleka
nie zostawcie na stole; wabią umarłych –.
Ale on, Zaklinacz, niechaj wam wmiesza
pod łagodnością powiek ich zjawy
we wszystko Widziane, i w każdą rzecz;
a czar dymnicy i ruty czar,
niech dlań będzie prawdziwy jak czysta więź.
Dlaczego? Dlaczego Rilke narusza tak silnym enjambement dwudzielność sonetu, jego konstytutywną cechę gatunkową? Dokonuje się tu bowiem tajemna interferencja światów: umarłych i żywych, tutejszych („mówiących prozą”) i Nietutejszego (tego, kto wyzwala poezję – Orfeusza – na dnie jego oka spoczywa Eurydyka). Dymnica i ruta („czar dymnicy i ruty czar” – jak ładnie, chiazmowo, spolszczył Antochewicz) to zioła. Dymnica lekarska / pospolita (Erdrauch), zwana też po polsku dymówką, rutką polną albo ptasią rutą, charakteryzuje się tym, że po roztarciu liścia unosi się zapach jak z dymu palonego drewna. Dzięki naparom dymnicy można się pozbyć nadmiaru żółci, dzięki okładom – wyleczyć choroby skórne; była pierwszą rośliną stosowaną w leczeniu trądu – jest niepozorna, a leczy. Jak pieśń, nawet pieśń żałobna (wysnuta z miłości) – podobną intuicję ma Czesław Miłosz w kodzie poematu Orfeusz i Eurydyka, napisanego w poetyckiej starości, po śmierci o wiele młodszej żony. Ruta jest rośliną, która nie traci jesienią zielonych listków, stąd wcześniej niż rozmarynu (twierdzi Zygmunt Gloger) używano jej do wianków ślubnych. Zatem dymnica i ruta podtrzymują wspólnie zdrowie duszy i ciała, czynią harmonię podobną do tej, którą wyzwala poezja, harmonię niemożliwą – z życia i śmierci. Tworzą też więź Nietutejszego z tutejszymi. Komentatorzy najnowszej edycji dzieł Rilkego przypominają, że dymnica jest zielem, które – podług wierzeń ludowych – czyni duchy umarłych widocznymi (dla Orfeusza, czarodzieja – guślarza poszukującego Eurydyki – to szczególnie ważne, najważniejsze), ruta bywa też nazywana zielem umarłych („Totenkraut”). Można zatem czytać zmieszanie woni ruty i dymnicy jako kadzidlaną magię – próbę ponownego przywołania do życia, jako umknięcie śmierci, jako moc miłosną.
O tej harmonii mowa w ostatniej strofie sonetu – by tak rzec – konkluzywnej, zapowiadającej, właściwą dla całego podwójnego cyklu Sonetów do Orfeusza, poetykę sławienia („Poetik des Rühmens”), wyraźnej i uroczystej afirmacji:
Nichts kann das gültige Bild ihm verschlimmern;
sei es aus Gräbern, sei es aus Zimmern,
rühme er Fingerring, Spange und Krug.
U Jastruna:
Nic mu nie zmąci kształtów zestroju,
czy będą z grobu, czy też z pokoju,
niech sławi pierścień, klamrę i dzban.
U Pomorskiego:
A spsować obrazu nie dozwól sobie;
czy w pałacowej komnacie, czy w grobie,
ty dzban i klamrę, i pierścień sław.
U Antochewicza:
Nic nie może mu zburzyć ważnego obrazu,
czy z głębi mogił, czy z żywych obszaru,
niech sławi pierścień, sprzączkę i dzban.
Sonet, ułożony przez Rilkego między 2 a 5 lutego 1922 roku w Muzot, dotyka tematu zejścia do świata umarłych i powrotu stamtąd – dla tutejszych niemożliwego; dotyka obydwu sfer, uczestniczy w nich – jak Nietutejszy, jak Orfeusz. Rekwizyty (podpowiadają autorzy przypisów do tego sonetu), wymienione w ostatniej strofie, mogą dotyczyć zarówno życia codziennego, jak i być oddane zmarłemu / zmarłej w wieczne posiadanie, gdy składa się ją / jego do grobu.
Atrybuty Orfeusza są na pozór sprzeczne: jak nie-bóg kocha do szaleństwa, do granicy życia i śmierci, poza nią; jak nie-człowiek schodzi do świata podziemnego – i stamtąd wraca. Jako poeta, wraca jednak utraciwszy ostatecznie Ukochaną – w miłosnej żałobie. Tą żałobą On – Nietutejszy – zbliża się do losu tutejszych. Nie naruszył nienaruszalnych praw rozdziału życia i śmierci, a jednak spiął je – pieśnią.
Acheron – podziemna rzeka smutku – jest wszak podobny do wierzb płaczących, do ich niepoliczalnie rozwidlających się gałęzi…
KATARZYNA KUCZYŃSKA-KOSCHANY