Nie wiemy, jak mocno Austen Henry Layard ubarwił swoją opowieść o okolicznościach kupna portretu sułtana. W liście do przyjaciela twierdził, że pewnego jesiennego wieczoru w 1865 roku, schodził spokojnie z gondoli na weneckie nabrzeże, kiedy z mroku wyłoniła się tajemnicza postać. Nieznajomy mężczyzna mówiący mieszanką angielskiego i włoskiego zaczął wymachiwać mu przed oczami płótnem zwiniętym w rulon, które gotowy był sprzedać za marne dwanaście funtów. Layard pewnie nie był zaskoczony tą propozycją. Wenecja znajdowała się w stanie rozkładu, a potomkowie wielkich rodów, kiedyś wpisywani do Złotej Księgi, teraz wyprzedawali resztki odziedziczonych majątków, choćby i za bezcen, byle w gotówce.
Kiedy Anglik zrozumiał, że chodzi o obraz Gentile Belliniego, zaczął słuchać uważniej, a gdy rozwinięto przed nim płótno, był pewien, że musi je kupić. Za niewielką cenę stał się właścicielem Portretu Mehmeda II, dzieła, które pozostawało zaginione przez ponad trzysta lat. Bezimienny sprzedawca, gdy tylko dostał do ręki pieniądze, ulotnił się bez słowa, na zawsze odbierając nam możliwość ustalenia dokładnych losów obrazu.
W latach następujących po zdobyciu Konstantynopola, Imperium Osmańskie zaczęło coraz łapczywiej spoglądać na weneckie terytoria rozsiane po wyspach i wybrzeżach Śródziemnomorza. Trwająca piętnaście lat wojna pokazała, że flota republiki przestaje być niezwyciężona, a turecka piechota zdolna jest do prowadzenia długich oblężeń. Upokarzający traktat pokojowy odebrał Wenecji cenne przyczółki w Grecji i Albanii, zmusił ją także do płacenia trybutu w zamian za utrzymanie przywilejów handlowych.
Obrotni Wenecjanie przez stulecia używali różnych sposobów, żeby zapewnić sobie przetrwanie. Wraz z zakończeniem wojny okazało się, że będą mogli wykorzystać możliwości, jakie dawała im ich wielka duma – słynne weneckie malarstwo.
Mehmeda II, do dzisiaj nazywa się w Turcji po prostu „Fatih” – Zdobywca. Ostateczne pokonanie Bizancjum i przesuwanie granic coraz dalej na wschód zapoczątkowało złoty wiek państwa Osmanów. Sułtan swój sukces zawdzięczał utworzeniu regularnej, dobrze wyposażonej armii, którą hojnie opłacał kosztem posiadaczy ziemskich i środowisk religijnych, co z czasem doprowadziło do konfliktów wewnętrznych. Władca umacniał swój autorytet bezwzględną surowością, a często i okrucieństwem, budzącym przerażenie poddanych.
Jednocześnie Mehmed był najbardziej oświeconym ze wszystkich tureckich władców. Zbudował pałac Topkapi, do którego sprowadzał włoskich artystów i greckich uczonych. Uczył się języków, próbował być na bieżąco z osiągnięciami renesansu. Zgromadził obszerną bibliotekę i nabył kolekcję europejskich rycin, sam zresztą próbował sił w rysunku oraz pisaniu poezji. Rozumiał znaczenie przenikania się kultur. Po zdobyciu i złupieniu Konstantynopola zachęcał dawnych mieszkańców, aby wrócili do miasta. Odnowił urząd prawosławnego patriarchy, powołał zwierzchnika chrześcijan ormiańskich i ustanowił rabinat.
Istnieje przekonanie o nieuchronności współistnienia tych dwóch biegunów. Jest czas na tworzenie piękna, ale w pewnej chwili trzeba odstawić je na bok, zapomnieć o nim na czas panowania siły, bez której nie można się obejść, a która ma służyć wyłącznie naszemu przyszłemu dobru, nawet jeżeli nic na to teraz nie wskazuje. Kto uważa inaczej, jest lekkoduchem, niepotrzebnie mierzącym się z prawidłami wszechświata. Pacyfizm nieustannie powtarza ten sam cykl. Tuż po tragedii wydaje się oczywistością, moralnym obowiązkiem, wraz z upływem lat przekształca się w ciekawostkę, żeby wreszcie zostać uznanym za szkodliwy i wywrotowy.
Wkrótce po zawarciu pokoju, kiedy można było wrócić do kurtuazji i wymiany podarunków, sułtan wysłał swojego przedstawiciela przed oblicze weneckiego doży, prosząc o usługi malarza, który najlepiej zna się na sztuce wiernego odwzorowywania. Rada republiki wyznaczyła do tego zadania Gentile Belliniego, który już od lat zdobywał uznanie jako portrecista, ceniony za realizm i szczegółowość swoich dzieł.
*
Nie jest jasne, dlaczego Mehmed zapragnął portretu namalowanego przez jednego z weneckich mistrzów. Czy to chęć upodobnienia się do innych europejskich władców, pokazania, że jest im równy? Ciekawość miłośnika sztuki, chcącego posiąść wyjątkowe dzieło? A może próba zrozumienia jak wiernie można odwzorować postać, jak bardzo da się zbliżyć do procesu boskiego stworzenia?
*
Kwestia przedstawień żywych istot w sztuce islamu od zawsze wywołuje nieporozumienia. Koran nie zawiera jednoznacznego zakazu takiej twórczości, wprowadzonego dopiero przez późniejsze interpretacje, które rzeczywiście doprowadziły do niemal całkowitego zaniku wykonywania ludzkich wizerunków. Jednak kultura muzułmańska nigdy nie była monolityczna, czerpiąc obficie z lokalnych źródeł, inaczej wyglądała w Afryce, na Bliskim Wschodzie i w Azji. Na przestrzeni wieków zdarzały się odstępstwa od anikonizmu, niejednokrotnie pod patronatem władców i za przyzwoleniem autorytetów religijnych. Jakiś czas temu prywatny amerykański uniwersytet zwolnił swoją wykładowczynię, która prowadząc zajęcia z historii sztuki islamskiej, pokazała studentom dwie ilustracje przedstawiające proroka Mahometa. Jedna z nich pochodziła z kroniki Raszida ad-Dina, średniowiecznego historyka, pracującego na zlecenie dynastii Ilchanidów, mongolskich władców Iranu. Część osób obecnych na wykładzie poczuła się urażona i złożyła skargę na prowadzącą zajęcia, inni stanęli w jej obronie. Rysunek dla części muzułmanów haniebnie świętokradczy, dla innych stanowi bezcenne dziedzictwo, ślad ich wielowiekowej obecności w tym obrębie kulturowym.
O zmienności nurtów kształtujących świat islamu pisał Jack Goody w rozdziale swojej znakomitej książki Renesans. Czy tylko jeden? Zależnie od okresu, różne państwa i dynastie obejmowały rolę przewodnią, promując swoje własne przekonania i interpretacje Koranu. Po okresach religijnej ortodoksji wprowadzających nowe zakazy, zwykle następowało rozluźnienie, powrót do klasycznych wzorców, często umożliwiający rozkwit kulturalny i przywrócenie takich form jak sztuka przedstawiająca czy poezja miłosna. Bywało, że impulsem do intelektualnego fermentu stawało się wyłonienie nowego mocarstwa, które chcąc zwiększyć legitymizację władzy, albo przydać sobie znaczenia, obejmowało patronat nad artystami, naukowcami, tworzyło biblioteki i szkoły. Tak było również w przypadku Osmanów.
Książka Goody’ego, jedna z ostatnich, które napisał, była podsumowaniem wielu dziesięcioleci pracy tego wybitnego antropologa. Ogromna wiedza połączona z talentem do jasnego przedstawiania myśli, sprawiła, że jego publikacje, które stanowią już część naukowego kanonu, mogą być z powodzeniem czytane również przez laików. Przełomowe były jego prace na temat piśmienności, w których pokazywał, w jaki sposób metody przechowywania wiedzy wpływały na rozwój społeczeństw. Prowadząc badania wśród ludów Ghany, podejmował temat pokrewieństwa i zwyczajów pogrzebowych, dowiódł również, że błędem było przypisywanie tym kulturom stagnacji, odkrywając, że przekazywany ustnie mit o Bagre, dotyczący stworzenia świata, nieustannie się zmienia, nawet na przestrzeni jednego pokolenia. Pod koniec życia zainteresował się antropologią sztuki kulinarnej i kwiatów.
Warto czytać jego książki dla poznania wizji historii, za którą się opowiadał. Czerpiąc ze współczesnej nauki, jak i myśli lewicowej, która była mu bliska od wczesnej młodości, odrzucał europocentryzm oraz wywodzące się z niego fałszywe dychotomie. Nie popełniał jednak przy tym częstego grzechu nadmiernego umniejszania osiągnięć Zachodu i uwypuklania win. Do dzisiaj nieścisłe informacje, kolportowane jako nośne ciekawostki, wprowadzają zamęt w umysły osób nieznających pełnego kontekstu. Pojawia się wtedy przekonanie, skażone przecież orientalizmem, o niemal magicznej wyjątkowości, szczególnym geniuszu, zadziwiających wręcz osiągnięciach kultur bliskiego i dalekiego Wschodu. Ludziom kierowanym wyrzutami sumienia za niewybaczalne i katastrofalne w skutkach zbrodnie Zachodu, zdarza się dokonywać błędnej rewizji historii, która w ostateczności szkodzi obu stronom i odbierając podmiotowość pokrzywdzonym, uniemożliwia prawdziwe porozumienie. To myślenie, przywołując rozpowszechnioną wiedzę o osiągnięciach arabskiej nauki, indyjskiej medycyny czy chińskiej technologii, tworzy narrację, w której Europa była wyłącznie złodziejką pomysłów, sama niewiele wniosła, a wszystko zagarnęła od innych i zaczęła zacierać za sobą ślady.
Goody i inni badacze, pokazali, jak bardzo splecione ze sobą były ścieżki rozwoju różnych społeczeństw. Starożytna wymiana myśli nie ograniczała się tylko do Śródziemnomorza. Obieg idei obejmował Europę, Bliski Wschód, Indie i Chiny, sprawiając, że trudno byłoby znaleźć pomysł, któremu od początku do końca da się przypisać wyłączność jednej tylko grupy. Źródła wielu odkryć nigdy nie zostaną poznane, zatarte w historii anonimowych miast i ludów, sprzed tysięcy lat. Ta intelektualna otwartość, elastyczność, przyjmowanie wiedzy jako dobra wspólnego, nie zawsze jest oczywista, gdy patrzy się przez pryzmat przyjętych współcześnie podziałów. Sama historia postępu również nie jest jednoznaczna. Gdy mowa na przykład o doniosłości techniki Gutenberga, nieraz podnoszą się głosy, że zarówno papier, jak i druk powstały w Chinach setki lat wcześniej. Jednak na Dalekim Wschodzie nigdy nie wynaleziono prasy drukarskiej, która umożliwiała odbijanie nawet trzech tysięcy stron w ciągu jednego dnia, w porównaniu do czterdziestu jakie mógł wydrukować chiński rzemieślnik. Za to stosowanie techniki ręcznej umożliwiło dopracowanie niedoścignionego estetycznie piękna barwnych odcieni drzeworytu ukiyo-e. Współczesne próby przydzielania etykiet, aktów intelektualnej własności, tropienia kto od kogo zgapił, są zatem często jałowe i anachroniczne.
Wymiana i kontakt od zawsze były podstawą rozwoju, a ciekawość siłą napędową. To ciekawość pchała Mehmeda do czerpania europejskiej wiedzy i zbierania dzieł sztuki. Uczucie to było na tyle silne, że do jego prywatnej kolekcji trafiały również chrześcijańskie relikwie i obrazy, które traktował z szacunkiem. Zainteresowanie, być może podświadoma wiara we wspólnotę ludzkiej sztuki, przeważała nad uprzedzeniami i nakazami religijnej ortodoksji. Gentile Bellini, który spędził ponad rok na dworze tureckiego władcy, mógł swobodnie to wszystko oglądać, gdyż jako jeden z nielicznych obcokrajowców uzyskał dostęp do prywatnych komnat pałacu. Kiedy, wysłany przez wenecką republikę do Konstantynopola, po raz pierwszy spotkał sułtana, ofiarował mu album z rysunkami swojego ojca, Jacopa, który spędził długie lata na zgłębianiu teorii widzenia i perspektywy. Ten prezent doskonale trafił w zainteresowania Mehmeda i zaskarbił malarzowi przychylność władcy.
Po kilku miesiącach portret był gotowy. Bellini, zgodnie z tym, o co go poproszono, starał się jak najwierniej oddać rzeczywistość. Twarz sułtana jest dostojna, ale artysta nie maskował jej zmęczenia, władca był już wówczas schorowany i zmarł w następnym roku. Jego wzrok kieruje się w dal, omijając widza, co tylko wzmacnia poczucie obcowania z majestatem, podobnie jak szczegółowo oddane ornamenty i kamienie szlachetne otaczające postać. Zagadką pozostaje cel umieszczenia inskrypcji w języku łacińskim, zawierających standardowe formuły wychwalające zarówno portretowanego, jak i portrecistę. Czy obraz miał trafiać do krajów Europy? A może chodziło tylko o to, żeby w pełni skopiować renesansowy styl i stworzyć dzieło wyróżniające się w pałacowej kolekcji?
Wiadomo, że Mehmed był zachwycony dziełem. Kiedy po wykonaniu zadania Gentile wrócił do Wenecji, ubrany był w wytworne tureckie szaty, na szyi miał podarowany mu drogocenny medalion, a w ręku trzymał list polecający, w którym sułtan nazwał go „złotym rycerzem i przyjacielem pałacu”. Syn Mehmeda nie podzielał upodobań swojego ojca. Bajazyd II uznawał portrety za niezgodne z religią. Dzieło Belliniego zostało wkrótce wyrzucone z pałacu. Najpewniej trafiło na któryś z bazarów, gdzie wypatrzył je wenecki kupiec i sprowadził obraz do ojczyzny.
*
Ta historia przywodzi mi na myśl jeden z rozdziałów powieści Ivo Andricia, Omer Pasza-Latas, w której chorwacki malarz zostaje wezwany do Sarajewa, żeby namalować portret dowódcy tureckiego wojska. Chociaż rzecz dzieje się już w XIX wieku, to i tak po mieście krążą pełne przerażenia opowieści o szatanie, który zabiera człowiekowi duszę, żeby ją zamknąć w obrazie.
Zresztą to Mehmed II, swoim podbojem Bałkanów, doprowadził do powstania tła dla całej twórczości Andricia, która jest kroniką Bośni – wielokulturowego łącznika między Wschodem i Zachodem. Andrić pisał o przeszłości, ale nie miał ambicji bycia faktografem, naginał daty, życiorysy, zdarzenia, bo liczyło się dla niego pisanie o typach ludzkich, ich charakterach i motywacjach. Jego utwory, są jakby połączeniem wyrafinowanego psychologizmu jak z Henry’ego Jamesa i ludowych opowieści opowiadanych gdzieś w przydrożnej bałkańskiej gospodzie. Te książki, wydane w czytelnikowskiej serii „Nike”, dostępne w antykwariatach za klika złotych, od lat towarzyszą mi w różnych okolicznościach. Czytane podczas podróży pociągiem albo stania w wielotysięcznym tłumie oczekującym na rozpoczęcie koncertu, pozwalają łączyć kulturę wysoką z popularną i przez to złączenie zyskać stabilne oparcie w rzeczywistości.
*
Portret przywieziony do Wenecji prawdopodobnie jeszcze za życia swojego autora, szybko zapisał się w publicznej świadomości. Dbał o to sam Gentile, który sprytnie wykorzystał swoją misję dyplomatyczną do zbudowania sobie opinii światowca i znawcy Orientu. Jego kolejne obrazy zawierały liczne egzotyczne motywy i nawiązania do estetyki islamu. Stworzona trzysta lat później rycina z serii przedstawiającej wielkich malarzy, prezentuje Belliniego ze złotym medalionem na szyi i szkicem tureckiego sułtana w ręku. Starania artysty nie poszły na marne, jego podróż została zapamiętana.
Cóż jednak z tego, skoro oryginał obrazu przepadł na trzy wieki. Czy został zgubiony, wywieziony do innego kraju, był trzymany sekretnie w którejś z rezydencji, a może całkowicie jawnie, ale pomijany w napływie, innych, bardziej znaczących, piękniejszych dzieł weneckiego malarstwa?
Austen Henry Layard od początku był przekonany, że kupił oryginał obrazu i chociaż przez lata podawano to w wątpliwość, dzisiejsi badacze przyznają mu rację. Niestety, tylko dwadzieścia procent farby na płótnie zostało nałożonych ręką Belliniego, cała reszta to poprawki i rekonstrukcje, często niewprawne. Najwięcej pracowano na twarzy sułtana, ta część obrazu musiała zostać uszkodzona, zapewne jeszcze w Konstantynopolu, gdy dobrali się do niej przeciwnicy portretowania. Layard, który przez lata prezentował obraz w swojej weneckiej willi, zażyczył sobie, żeby po jego śmierci, wraz z resztą kolekcji, trafił do Wielkiej Brytanii. Władze wciąż młodego Królestwa Włoch próbowały uniemożliwić wywóz. Dużym problemem było rozproszenie dzieł tworzonych przez stulecia na Półwyspie Apenińskim po kolekcjach i muzeach całego świata. Nowe, zjednoczone państwo włoskie walczyło o uznanie swoich praw do dziedzictwa starożytnej i średniowiecznej Italii. Niestety, dzięki zastosowaniu luki prawnej, Portret Mehmeda II trafił do National Gallery.
Jeszcze zanim Layard kupił obraz Belliniego, zasłynął jako archeolog, odkrywca pozostałości asyryjskich miast na terenie Iraku: Niniwy i Nimrudu. Zgodnie z ówczesną, rabunkową praktyką wydobył stamtąd tak wiele rzeźb, zdobień i tablic z inskrypcjami, ile tylko zdołał i wywiózł je do kraju, tworząc trzon kolekcji British Museum. Jego działanie porównywano do sprawy marmurów Elgina, ale w tym przypadku rzeczywistość dała Layardowi rozgrzeszenie. W 2015 roku bezcenne budowle i artefakty obu odkrytych przez niego miast zostały doszczętnie zniszczone przez bojowników Państwa Islamskiego.
Portret sułtana od kilku lat zdobi wystawę w Victoria and Albert Museum, poświęconą kontaktom międzykulturowym. To dobre miejsce dla tego obrazu namalowanego przez Wenecjanina na zlecenie Turka, odrestaurowanego przez Anglika i stanowiącego część włoskiej historii, a tak naprawdę historii nas wszystkich.
ARTUR URBAN