Myślę w tych dniach o kimś, kto zjawił się u mnie nieoczekiwanie i poprosił – usłyszałem wyraźnie ten głos – abym sięgnął po jeden z jego przekładów. Myślę o Juliuszu Feldhornie (1901-1943), tłumaczu, poecie, nauczycielu języka polskiego w Gimnazjum Hebrajskim w Krakowie.
Jak doszło do jego wizyty? Otóż pracuję obecnie nad przekładem wierszy i próz zmarłego w ubiegłym roku Philippe’a Jaccotteta. W jednej z tych próz Jaccottet sięga po sonet Dantego adresowany do Guida Cavalcantiego – Guido, i’ vorrei che tu e Lappo ed io… Chcąc znaleźć polskie tłumaczenie sonetu, zasięgnąłem rady u Joanny Ugniewskiej, ta natomiast odesłała mnie do Piotra Salwy i nazajutrz czytałem w mailu co następuje: „Wyczerpująca i dokładna bibliografia Miszalskiej & co. odnotowuje cztery przekłady tego sonetu. J. Feldhorna (D. A. Pieśniarz, 1926) oraz Panteon lit. z 1921 r. można znaleźć w internecie; najnowsza wersja jest M. Woźniak (Przed Petrarką, Kraków 2005) – moim zdaniem b. udana. Feldhorn – postać tragiczna – niesłusznie i niesprawiedliwie zapomniany”.
Słowa „postać tragiczna” sprawiły, że szukałem dalej. I kiedy dowiedziałem się, że 11 sierpnia 1943 roku nauczyciel Gimnazjum Hebrajskiego został zastrzelony przez gestapowców w centrum Wieliczki, od razu pomyślałem o innym nauczycielu, tym, który niespełna rok wcześniej zginął „w centrum Drohobycza”…
A potem dowiedziałem się jeszcze, że Juliusz Feldhorn pisał wiersze i powieści, że przełożył Pieśń nad pieśniami, że przekładał również sonety Dantego, poezję Verlaine’a, Rimbauda, Goethego, utwory poetów serbskich i rosyjskich; pisał artykuły naukowe poświęcone motywom żydowskim w literaturze polskiej i światowej; ukończony w 1939 roku rękopis popularnego zarysu historii sztuki jego autorstwa mógł ukazać się dopiero po 1956 roku (jako Dzieła i twórcy, Wiedza Powszechna, Warszawa 1961) i dzisiaj zarys ten można kupić w internetowym sklepie Allegro… Dowiedziałem się również, że żoną Juliusza Feldhorna była Stella z domu Landy, tłumaczka m.in. Johna Galsworthy’ego. Zginęli tego samego dnia, w centrum Wieliczki, schwytani w tej samej obławie… Wyobrażam sobie, że w ostatniej chwili ich życia trzymali się za ręce…
Z książki znanego krakowskiego hematologa, prof. Aleksandra Skotnickiego (Juliusz Feldhorn. Poeta, pisarz, tłumacz, wybitny polonista Gimnazjum Hebrajskiego w Krakowie, Kraków 2011) dowiedziałem ponadto, że Feldhorn był nauczycielem niezwykle wymagającym, jednocześnie cenionym przez swych uczniów za pasję i oddanie; że brał udział w kampanii wrześniowej i w okolicach Lublina dostał się do niewoli, skąd uciekł, a następnie przedostał się do Lwowa; że po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej ukrywał się na aryjskich papierach w Wiśniczu oraz Swoszowicach. A tam, „wieczorami tłumaczył z rosyjskiego Rusłana i Ludmiłę Aleksandra Puszkina”, jak czytam we wspomnieniu jego córki Marii.
I jeszcze jedno wspomnienie, tym razem Ireny Bronner (1921-2004), jednej z uczennic Feldhorna w Gimnazjum Hebrajskim w Krakowie, która w swoich Cykadach nad Wisłą i Jordanem (Wydawnictwo Literackie, 1991 i 2004) pisze tak: „«Stary Julek», jak go nazywaliśmy między sobą, objął nauczanie w naszej klasie w 1937 roku. […] Przeobraził lekcje polskiego w wielkie święto i jedyne w swoim rodzaju przeżycie. Nie zasługiwał wcale na przezwisko «Stary» […] wyglądał młodo i był młody. Ale nazywaliśmy go tak przez przekorę, bo to przezwisko wyrażało bardzo dużo miłości i przywiązania do profesora. Feldhorn pokazał nam piękno polskiej prozy i poezji w sposób niezapomniany. […] Przerabiając materiał z danej epoki, poznawaliśmy architekturę, malarstwo, muzykę i literaturę tego okresu w świecie. […] Niezapomniane są audycje muzyczne, które organizował raz w tygodniu. Schodziliśmy się w auli, w której stał fortepian i patefon, a Feldhorn nam puszczał płyty […] według swego wyboru, najczęściej te, które odpowiadały duchowi aktualnie przerabianej epoki. […] Chyba najwspanialsze były lekcje, kiedy inscenizował z nami pewne utwory i zapraszał nas do odgrywania różnych ról. Miał też aktorskie zdolności. Na pewno nikt mi nie uwierzy, ale doprawdy, do dzisiaj cierpnie na mnie skóra na wspomnienie jednej sceny z Wesela. […] Czy jakaś piętnastolatka może sobie dzisiaj uświadomić, co to znaczyło pół wieku temu być «zakochaną do szaleństwa»? To znaczyło na przykład wyszukać w książce telefonicznej jego adres i numer telefonu, dzwonić, nakręcając drżącą ręką numer, mylić się z przejęcia. Moje koleżanki miewały szczęście, bo słyszały nie raz jego głos w słuchawce, którą natychmiast, oczywiście, odkładały. […] wystawałyśmy w deszcz i mżawkę pod jego domem – o ile mnie pamięć nie myli, było to przy Karmelickiej 28 – by patrzeć, czy może ukaże się w którymś z okien albo może akurat wyjdzie z domu, albo nadejdzie”.
Uczniem Feldhorna był również Natan Gross (1919-2005), który tak pisał o swoim ukochanym nauczycielu: „Dał nam podstawy miłości do sztuki, do poezji. Był intelektualistą, poetą, miał nadzwyczajny sposób podawania wiedzy, był świetnym aktorem i recytatorem, wiersz powiedziany przez Feldhorna był niezwykłym przeżyciem. Głos głęboki, ciepły, nieskazitelna dykcja, uczulenie na rytm i melodię wiersza. Gdy skończył recytować, uczniowie siedzieli jak skamieniali”.
Zbiegi okoliczności, łańcuszek zdarzeń, niespodziewane wizyty. Przydarzają się każdemu – jednym częściej, drugim rzadziej. Dzieląc się z przyjaciółmi wydawnictwa Próby zapisem o wizycie w Bogdanach Juliusza Feldhorna, spełniam jego cichą prośbę i zapalam symboliczny znicz na Jego grobie.
JAN MARIA KŁOCZOWSKI