fbpx
HOME
Świadectwa

Xavier Farré „Przypadek poezji”

Kiedy miałem dwadzieścia jeden lat, zmarł mój ojciec. Choć upłynęło wiele lat, w mojej pamięci zapisały się jego ostatnie chwile, półtora dnia, które spędził w szpitalu i wszyscy wiedzieliśmy, że koniec przyjdzie lada chwila. Nie wiem, czy przygotowywałem się na to mentalnie, wydawałoby się, że tak, o ile mogę mieć jakąkolwiek pewność po tylu latach i biorąc pod uwagę rysy w pamięci. Tak naprawdę było inaczej. Cios, nawet spodziewany, mimo wszystko w nas uderza. Na nic się zdają wszelkie przygotowania.

Dzień wcześniej karetka przywiozła go do szpitala. Ja uparłem się, że pojadę jego samochodem i dotrę za chwilę. Z mojej rodzinnej miejscowości, L’Espluga de Francolí do Reus nie jest daleko. Było po deszczu, a właściwie wciąż jeszcze padało. Tej trasy już nie ma; była jedną z tych krętych gminnych dróg, które wiją się na mapie Hiszpanii. Nie raz tamtędy jeździłem i od tamtej pory miałem jeździć jeszcze setki razy, aż wreszcie ta droga została zamknięta i zbudowano nową, tuż obok, prawie bez zakrętów. Tamtego dnia, na jednym z tych zakrętów, który wziąłem zbyt szybko, samochód nie zareagował na hamowanie, a właściwie wręcz przeciwnie, zareagował, blokując hamulce, ale ponieważ nawierzchnia była mokra, wóz wpadł w poślizg i zderzył się czołowo z samochodem jadącym z naprzeciwka. Oba auta nadawały się na złom, ale ani ja, ani drugi kierowca nie ponieśliśmy żadnych obrażeń. On jechał na wesele.

Długo przed wypadkiem i przed śmiercią ojca, miałem powracający sen: o samochodzie, przeskakującym na drugą stronę wąwozu. Po wypadku, sen nie wrócił. Gdyby nie tamto zderzenie, czekałaby mnie pustka, upadek w przepaść. Nie wiem, czy to wszystko tkwi w mojej podświadomości. Czy jest częścią rzeczywistości czy może wyobraźni?

Na chemioterapię jeździliśmy z ojcem do Reus i do Barcelony. Ja prowadziłem, a potem siadałem w poczekalni i czytałem. Jedną z książek, którą przeczytałem w trakcie jego chemii, było Obsługiwałem angielskiego króla Bohumila Hrabala, w przekładzie Moniki Zgustovej. Humor jako antidotum dla okropności, tu białe szpitalne ściany (ostatnio w niektórych szpitalach malują je na inne kolory), a tam bohater książki, całkowicie oderwany, amoralny karierowicz bez skrupułów, który szedł tam, skąd powiało, najpierw pod hitlerowską okupacją, potem w czasach komunistycznych: wszystko to zdawało mi się prawdziwsze niż rzeczywistość, w której się znajdowałem, tak, jakby ta druga rzeczywistość, naprawdę autentyczna, biograficzna, pozostawała w sferze snu. I tak, jakby fikcja była trwalsza, w swoim opisaniu ludzkiej natury, która mi się wymykała, jakkolwiek miałem przed sobą jej najbardziej namacalne dowody.

W pierwszych miesiącach po jego śmierci czytałem dalej, bez wytchnienia, szczególnie poezję. Było to bodaj jedyne zajęcie, któremu poświęcałem cały wolny czas. Od czasu do czasu chodziłem na uczelnię, a potem siedziałem w domu, w te zimowe dni, kiedy o piątej na wsi panuje już głucha cisza, przez mrok przebijało się tylko słabe światło latarni, jak łzy. Czas zwalniał bieg i lektury mogły trwać znacznie dłużej. Domini màgic (Magiczna moc) Joana Vinyoli i cały cykl o śmierci Salvadora Espriu, jedno z wielkich literackich arcydzieł XX wieku poświęconych śmierci: to były książki, które czytałem wielokrotnie. Poezja nie przynosiła mi ulgi, lecz refleksję, pobudzała do myślenia. Ulgę przynosiły natomiast chwile spotkania z językiem. Mogłem też sięgnąć po książki filozoficzne, ale mimo licznych prób, sens znajdowałem tylko u presokratyków. Związek poezji z filozofią, czy też poszukiwanie za pośrednictwem języka, zaczęły się kruszyć z nastaniem Platona i tu wkraczamy już w inny wymiar i otwiera się inna koncepcja poezji, wygnanej młodszej siostry, która okazuje się jeszcze bardziej bezradna niż sama filozofia. Jednak nawet dziś zdarzają się poeci-filozofowie, jak choćby Argentyńczyk Hugo Mujica, którzy o najbardziej współczesnej filozofii mówią niemal tonem kapłana, powracając do źródeł języka.

Zastanawiałem się, jak za pośrednictwem słów wyrazić ciszę, pustkę, jak choćby tę, która panowała podczas tych chemii na aseptycznej szpitalnej sali, gdzie język zmieniał kolor ścian i wszystko dokoła. Czy fikcja wyjaśnia więcej niż rzeczywistość? Gdzie jest granica tego, co jest w stanie uchwycić słowo? Czy literatura może stać się przewodnikiem ludzkiego bólu, przewodnikiem moralnym? Koncepcja moralności w sytuacji wewnętrznej sprzeczności może doprowadzić do odrzucenia literatury, wszelkiej sztuki. Czytałem wiersze, próbując przez nie rozjaśnić zaistniałą pustkę, w której ja pozostałem kaleką. Kiedy niespodziewanie znajdowałem doskonałe rozwiązanie językowe, budziło to mój podziw, olśnienie, które nie miało nic wspólnego z moją stratą. Takie, niełatwe, jest spojrzenie czytelnika: może wręcz wywołać wyrzuty sumienia. Tymczasem twórca idzie znacznie dalej, bowiem coraz trudniej stwierdzić, gdzie jest kres ludzkiego cierpienia, do którego może on czytelnika zaprowadzić.

W przypadku literatury, poezji autorów w sytuacjach granicznych – najbardziej ekstremalna jest zapewne poezja, która powstawała w obozach koncentracyjnych – czytelnik nie wie, jak się do niej odnieść. Jakość literacka nie zawsze idzie w parze z jakością moralną. Język i narzędzia poetyckie okazują się nieprzydatne w próbie zbliżenia do faktów. Nie powstał język, który w najmniejszym stopniu byłby w stanie wyrazić nawet nie Szoah, lecz kolejne eksterminacje ludności w XX wieku, w których okrucieństwo osiągało granice, przekraczające dotychczasowe zdolności ludzkiej wyobraźni. Konfrontacja z tymi straszliwymi faktami stawia język pod ścianą: wygląda jak kiepski uczeń, zawstydzony przed całą klasą.

W ciągu kilku lat nie tylko język staje się zawalidrogą, jak rupieć, którego nikt nie chce kupić w antykwariacie, ale taki sam los czeka też wyrastającą z niego twórczość, samą literaturę. Nagle znikają romantyzmy, symbolizmy, awangardy, bardziej niż kiedykolwiek wyraźne jest rozejście się z filozofią i ze społeczeństwem. Rzeczywiście, ruchy literackie poprzedzające nasze czasy, począwszy od romantyzmu, wprowadziły dystans w stosunku do czytelnika. Nikt nie czyta poezji, z wyjątkiem osób, zajmujących się literaturą i nawet tutaj nie wszyscy, bowiem ten dystans wciąż rośnie. To jest wyłom, który wciąż się poszerza, zachwiał już posadami i jest groźba, że wszystko ostatecznie się rozpadnie, z wielkim hukiem, którego jednak nikt nigdy nie usłyszy.

Dochodzimy tu do kolejnej sprzeczności, poeta bowiem, szczególnie w XX wieku, niepewny siebie, ale też pod pręgierzem historii, szukał sobie miejsca. Próbował pozostać kapłanem, przemawiać do tłumu, świadomy zarazem, że to już niemożliwe, że jego głos jest jak krzyk na pustyni. Z drugiej strony, poezja zarzuca wielkie narracje, wielkie czyny, wielkie słowa, ogólniki, aby skupić się na indywidualności, na pojedynczej historii, pozostać we własnym mikroświecie. Te dwa prądy biegną niczym proste równoległe, jak dwie opowieści, które nie mają ze sobą nic wspólnego, jakby toczyły się w dwóch różnych epokach. Ponieważ pomimo wszystko dzieją się w tym samym czasie i w tej samej osobie, wewnętrzna sprzeczność, jaką przeżywa poeta jest nierozwiązywalna.

XAVIER FARRÉ

Fragment zbioru esejów, L’auditori de Görlitz, który ukazał się w katalońskim oryginale, a także po włosku. Obecny przekład oparty jest na tekście hiszpańskim (opracowanym przez autora). Tłum. Anna Arno.

Warto również przeczytać...