Na zdjęciu z krymskiej Eupatorii – teraz ta nazwa przywołuje obraz wojny – jakie zrobił dla mnie w 2003 znajomy botanik (mnie samemu, choć zawsze bardzo tego chciałem, nie udało się tam nigdy dojechać), widać ścianę domu z kilkoma oknami. Jest to budynek, w którym w roku 1825, 27 czerwca starego stylu, karaimski starosta miasteczka, Hadżi Aga Sima Babowicz, gościł Mickiewicza i jego towarzystwo. Trafili akurat w szabat, poeta musiał być rad.
Niewiele widać na tym zdjęciu, pstrykniętym po prawie dwustu latach, no – stare okna, ze skrzydłami o trzech szybkach, wąskie, bo na tatarską modłę, kreski współczesnych anten i masywne stalagmity kominów (to tylko wysoki parter i bez wysokich kominów ciąg w piecach byłby w tym domu za słaby), a pod okapem, wzdłuż ściany „gazrurka”, biegnąca dalej, ku jakiemuś sąsiedniemu budynkowi – takie rury rozprowadzające gaz, pokryte grubo żółtą farbą, to nieodłączny atrybut domów i domków po całym dawnym sowieckim imperium. Ale jest coś jeszcze – ponad połacią dachu widać stojące gęsto, jedna przy drugiej, gałęzie jakiegoś drzewa.
I tak sobie myślę, czy to drzewo, które wychynęło zza kalenicy, z małego, zamkniętego podwórka, gdzie natłok wszystkiego, co tylko dawać może cień, a krawędzie tych cieni rozsypane są w białym, rozgrzanym pyle jak stos bierek i wszystkie krzyżują się, gdy tylko w myśli przedłużać je i przedłużać „do nieskończoności”, tak jak to się robiło z „zadanymi” przez profesor Gorylukową odcinkami na lekcji geometrii w liceum, no więc te cienie padały od przybudówek i głębokiego ganku, pod którym było wejście do piwnic, od tyczek podtrzymujących sznury do bielizny, od opartych o ściany desek, a wszystko ufryzowane przez rozpięty w każdym wolnym miejscu winograd, czy więc to drzewo, które tam rosło, to była może tatarska jabłoń, jedna z kilku odmian zwanych synapkami, mianowicie kandyl synap? Mówi się na nią na Sandomierszczyźnie, gdzie ją znają, „synapka” lub „krymskie”.
Przed samą wojną oferował ją u nas tylko jeden ogrodnik, Mitrofan Diechtiarew, no – z południa już, bo z Zaleszczyk, okulizowaną na miejscu, ze „zrazów swoich”, bo była ta jabłonka powszechnie znana w tych ukrainnych stronach, i umieścił w nader skromnym, malutkim zeszyciku-cenniku, nie był przecież w stanie wydawać katalogów tak bogatych i wysmakowanych, jak w tamtejszych stronach choćby Brunicki, Dzieduszyccy, Lubomirscy czy Połoniecki. Jest bardzo inna od jabłoni znanych z sadów, bo za młodu wąziutka i strzelista jak topola włoska; z wiekiem konary rozchylają się na boki i drzewo się górą rozszerza, otwiera. Jej sylwetka przypomina z początku zarys spokojnego płomienia śródziemno- i czarnomorskich kaganków i oliwnych lampek, i stąd nazwa, bo po turecku te lampki i świeczniki to właśnie kandil. Owoce też ma niespotykanego kształtu, wąskie a długie. Drzewo ponad dachem domu Babowicza to mogła być synapka, no ale oczywiście mogło być też coś innego, na przykład morwa czarna.
Mickiewicz, tak czuły i uważny, gdy przypatrywał się zwierzętom i roślinom, chyba musiał ją dostrzec na Krymie, to stara odmiana. Ale nie wspomniał o niej nigdzie. Teraz, gdy z początkiem października zbieram owoce synapki w ogrodzie na Podlasiu – są już pyszne i soczyste, a wytrwają na werandzie i na parapetach jeszcze długo, i chodzę przy jej dwu drzewkach, jakie posadziłem kiedyś obok starej koszteli, uśmiecham się za każdym razem do myśli – iluż to już „patrzących” spoglądało przede mną, w innych ogrodach, na drzewa kandyl synapek, i czy może był wśród nich A. M.? Wszystko to może być tyle jasne, co niejasne, nieoznaczone, nieokreślone: czy w Eupatorii przy Karaimskiej 53 rośnie synapka czy jednak coś innego, czy A. M. widział jej drzewa po tatarskich wioskach nad Morzem Czarnym, czy też ich nie widział?
JAKUB DOLATOWSKI