fbpx
HOME
Joanna Olczak-Ronikier

Zaświaty

Wierzę, że w Zaświatach będzie tak, jakbym chciała. Myślę o tej krainie często, zaglądam tam i sprawdzam, czy wszystko w porządku. Moi najbliżsi: matka i babka czekają na mnie. Ale nie popędzają. Wieczność nauczyła je cierpliwości. Choć, kiedy czują moją niewidzialną obecność, odrywają się od najbardziej pasjonującej rozmowy z panią Żeromską, o Stefanie, naturalnie, albo z Marią Paczowską o Gombrowiczu i zaczynają się o mnie martwić.

– Może ma depresję. Nic nie robi całymi dniami. Czyta w kółko Noce i dnie albo Dzienniki Nałkowskiej.

– Jaka depresja – złości się babka. – Brak rygorów. Lenistwo. Wykapany Obłomow. Zawsze to mówiłam.

– Mamo – łagodzi moja mama. – Źle się czuje. Martwi się sytuacją. No i przecież ma swoje lata…

– Nie zawracaj głowy Haniu – przerywa jej babka. – Sytuacja zawsze była taka jaka była. Przypomnij sobie cośmy przeżyły. Bez opuszczania rąk. Wojna. Powojenne czasy. Ja w jej wieku…

– Wybacz, mamo, ale Ty w jej wieku dawno już nie żyłaś – przeciwstawia się moja mama. – A ja umarłam, kiedy byłam od niej znacznie młodsza.

– To też nie masz nic do gadania – podnosi głos babka.

Wycofuję się na palcach.

Moje Zaświaty to kraj po drugiej stronie imaginacyjnej kurtyny. Przedwieczna, czerwona, aksamitna, usiana dziurkami po molach dzieli Tu od Tam. Tam nie panuje żaden ustalony ład. Nie ma rzędów, nie ma foteli, ani numerków na oparciach. Wolna okolica. Zielono. Pogodnie. Rajski ogród jak z obrazów naiwnych malarzy. Białe stoliki, białe krzesełka, gięte ławeczki, podobne do tych starych na Plantach.

Umarli, kiedy ich nie podglądam istnieją własnym, niejasnym dla mnie bytem. Mogę sobie tylko wyobrażać, że kontynuują stare znajomości albo zawierają nowe; „Guten Tag, Herr Mann”, „Bon soir Monsieur Chopin”. Kiedy czują, że znowu zakradłam się do dziurki w kurtynie, porzucają swoje sprawy i zaczynają się martwić o mnie.

Chcę im tego oszczędzić, więc podglądam jak najrzadziej. Ale ostatnio zaczęłam bywać tam częściej. Może sprawił to wiek, może istotnie sytuacja, może czytanie pseudomistycznych tekstów w internecie, które zapewniają, że Oni naprawdę myślą o nas, chcą nam wskazać drogę, wysłać znak.

I oto nagle z Nowego Yorku odzywa się Eli. Eli Osnos White. Jego dziadkiem był Robert Osnos, mój ukochany kuzyn, prawie brat. Spędziłam z Robertem ostatnie lato wolności, w Skolimowie. W 1940 zdążył z rodziną uciec z Polski i po długich, dramatycznych perypetiach znalazł się w N. Y. Został lekarzem – psychiatrą, ożenił się z Naomi, miał dwie córki, wnuki. Kiedy tylko stało się to możliwe zaczął przyjeżdżać do Polski. Póki żył, pozostawaliśmy sobie bliscy jak prawdziwe rodzeństwo. Wnuk Roberta – Eli, po pierwszej wizycie w Krakowie także przylgnął całym sercem do nas, odnalezionych krewniaków.

Czyżby to Eli był posłańcem? Głosem? Parę dni temu, przeglądając rodzinne papiery znalazł rysunek zrobiony przez moją matkę, podczas którejś z jej wizyt u amerykańskiej rodziny i starannie jak widać, przechowywany. Portrecik chmurnej dziewczynki przedstawia mnie sprzed wielu, wielu lat. I oto wysłany elektronicznie wraca jako dowód, że naprawdę „Przeszłość jest i dziś, i te dziś daléj…”. Widzę moją matkę, skupioną na jak najkorzystniejszym odtwarzaniu mojego wizerunku. I słyszę tubalny głos babki:

– Smutna? Niech nie myśli tyle o sobie. Niech zrobi coś pożytecznego. Posprząta w szafie. Joasiu! weź się się w garść.

JOANNA OLCZAK-RONIKIER

Warto również przeczytać...