pamięci Radana Kvĕta (1928–2023)
Azja Środkowa, Anatolia i Persja, kraje Kaukazu, nigdy tam nie byłem. Czytuję relacje podróżników i uczonych z wędrówek po tamtejszych stronach lub prace o tych ekskursjach i badaniach, z czasów jeszcze sprzed lub z samych początków wielkich przemian, które mniej lub bardziej zniszczyły tamtejszą kulturę, tryb życia, ramy codzienności. Wracam do tekstów lub postaci Bronisława Grąbczewskiego, Leona Barszczewskiego, Ludwika Młokosiewicza, Władysława Niedźwieckiego, Piotra Pallasa, Mikołaja Przewalskiego, studiując obrazy jak z klechd sezamowych – dawnych i teraźniejszych bazarów, targowisk, wąskich uliczek, tego gwaru i nagromadzenia coraz to innych barw i zapachów; zaułki z towarami okrytymi ruchomymi wielokątami blasków i cieni, jakby zarzucono je jakimś wschodnim dywanem Sierpińskiego, a to wszystko w Bucharze, Chiwie, Samarkandzie, Karagandzie, Salonikach, Smyrnie, Tyflisie, nazwy tych miast – dawne i współczesne, jak w moich lekturach. Wśród warzyw, przypraw i owoców – to mnie zawsze ciekawi szczególnie – w jakichś płaskich skrzynkach czy koszach okrągławe, lekko podłużne, brązowe owoce oliwnika wschodniego czyli wschodniego podgatunku oliwnika wąskolistnego, Elaeagnus angustifolia subspecies orientalis. Nazwa „oliwnik” – to od łudzącego podobieństwa tych drzew do prawdziwego drzewa oliwnego, zwłaszcza podobieństwa liści, bo owoce mogłyby być, od biedy, oliwkami tylko z kształtu i stąd dawne, nieco pogardliwe: „oliwka czeska” lub „rosyjska” i łacińskie olea sylvestris i oleaster (przyrostek „-aster” miał sens deprecjonujący).
Oliwniki świetnie rosną na wygrzanych, suchych równinach i płaskowyżach Azji, a owoce ich wschodniej odmiany, słodkie, choć mączyste, bardzo przypominają z kształtu, barwy, a i z twardej, podłużnej pestki – daktyle, którym oczywiście nie są w stanie dorównać słodyczą, nie są też kusząco szkliste i lśniące, nie rozpływają się w ustach. Ale tam, w środkowej Azji, handluje się nimi – są przecież u siebie, to owoce domowe – właśnie jako namiastką daktyli; potwierdzenie znajduję we wspaniałym słowniku etnobotanicznym Mikołaja Annienkowa (Botaniczeskij slovar’, 1878), gdzie frukta oliwnika wschodniego figurują jako „daktyle”: bucharskie, chińskie, kaukaskie, ormiańskie, trapezuńskie czy turkmeńskie, jedzone na surowo, jako słodka przegryzka lub dla wzmocnienia sił, dla uczestników karawan albo w kompotach czy sorbetach.
Oliwnik wąskolistny to niewysokie drzewo – korona zwykle na pniu grubym i pochylonym, jakby osznurowanym obiegającymi go i krzyżującymi się pod ostrym kątem dwiema „rodzinami” włókien kory; młode gałązki i wierzbowate, wąskie liście są srebrzystoszare. Z racji związków, jakie od lat łączą mnie z ogrodem botanicznym w warszawskich Alejach Ujazdowskich, w sercu mam stary, potężny oliwnik z pobliskiego placu Na Rozdrożu – oliwniki rosnące u nas to nie jest odmiana wschodnia i rodzą owoce o wiele drobniejsze, nie brązowe, a srebrzystoszare; teraz stoi tuż nad wykopem Trasy Łazienkowskiej, a za mojego dzieciństwa musiał rosnąć przy szarym parkanie, takim jakie spotykało się w całym kraju, ustawiane z odlewanych betonowych segmentów, górą ażurowych, z pionowymi szparami – taki płot zamykał otoczenie dawnego carskiego lazaretu.
Stefan Makowiecki (1860–1949), ogrodnik nad ogrodnikami, który połowę życia spędził na Podolu, dopóki rewolucja nie zmiotła jego rodzinnej Michałówki pod Kamieńcem Podolskim, wspominał właśnie z Kamieńca, miasta, które znał jak własną kieszeń, wielki oliwnik: „W pewnym ogrodzie wspaniały okaz tego drzewa, na 10 lub więcej metrów wysoki, o grubym, wyniosłym pniu i szerokiej koronie” (Drzewa i krzewy ozdobne 1937). Pamiętałem o tym i gdy jakieś dwadzieścia lat temu przyjechałem na krótko do tego miasta, natrafiłem, chodząc bez planu uliczkami, na oliwnik – ale właśnie we wschodniej odmianie, z gałęziami oblepionymi brązowawymi owocami! Widziałem tam to drzewo po raz pierwszy i zresztą – jedyny. Próbowałem sięgnąć owoców, ale nie dałem rady, choć wspinałem się jak tylko mogłem i czymś tam usiłowałem naddać ramieniu długości. No tak, w Kamieńcu Podolskim wpływ Wschodu widać już bardzo wyraźnie, także w napotykanych tam roślinach. Stojąc pod drzewem z „trapezuńskimi daktylami”, poczułem się tak, jakbym trafił jeszcze trochę dalej na wschód, w strony, o których tak lubię czytać.
W innych okolicach Ukrainy znajdziemy mnóstwo oliwników, tych „zwykłych”, nie zaś – wschodnich. W czasach kolektywizacji, w ramach jednego z gigantycznych przedsięwzięć „stalinowskiego planu przebudowy przyrody”, sadzono je, z innymi drzewami i krzewami, w pasach wiatrochronnych, co siatką o ogromnych oczkach miały pokryć – i z czasem pokryły – urodzajne równiny, których żyzna tkanka, wzięta pod bezwzględną, maszynową uprawę, zaczęła ulegać wiatrom, erodowała. I te oliwniki z biegiem lat uciekały z owych pasów, rozsiewając się wśród stepu piołunowego, blisko już Morza Czarnego, na Chersońszczyźnie. W zupełnie płaskim krajobrazie tysiące ich krzewów, o poruszających się na wietrze gałęziach, budowało niezwykłą scenografię. Teraz to wszystko mielą gąsienice czołgów.
JAKUB DOLATOWSKI