Nie wiemy niestety, kiedy w głowie młodego Owidiusza zrodził się pomysł, aby porwać się na ten gigantyczny temat. Może gdy był jeszcze uczniem u jednego z rzymskich retorów i dostał jako zadanie domowe sparafrazować omawiany mit. A może dopiero w Grecji, gdy któregoś wieczoru, spoglądając na wyniosły Olimp, słuchał z zachwytem, jak któryś rybak-filozof snuje opowieść o straszliwej walce bogów z gigantami, albo gdy podczas jednego z wykładów oczarowały go poznane wtedy Metamorfozy słynnego poety Nikandra, których kopię zdobył potem i nieraz traktował jak cenne źródło dla własnego dzieła. Ja stawiałbym jednak na Sycylię, którą Owidiusz też przecież odwiedził: to tam i w Kampanii – na terenach aktywnych sejsmicznie – popularne były opowieści o ogromnych przedwiecznych kreaturach, uwięzionych pod ziemią i od czasu do czasu próbujących się spod niej wydostać. (I dziś jeszcze stąpając po rozgrzanej ziemi na Polach Flegrejskich daje się poczuć nieokreślony niepokój, o czym sporo pisał Gustaw Herling-Grudziński). Czytamy natomiast, że Gigantomachia miała być jedną z pierwszych Owidiusza wprawek poetyckich. Poematu co prawda nie ukończył, ale – trzeba przyznać – karierę zaczął z wysokiego C.
Lata później, pisząc pierwszą księgę swojej carmen perpetuum, powrócił do tej wielkiej potyczki i… wydała mu się groteskowa. Czy naprawdę zamierzał kiedyś poświęcić tej dziwacznej historii dłuższy utwór? Owszem niejeden z poetów, greckich i rzymskich, adaptował ten mit. W niejednym domu straszono niejadka albo urwisa, że przedwieczne potwory powstaną spod ziemi i przyjdą po niego, jeśli zaraz się nie poprawi. Ale – bez przesady! Ani Homer, ani Hezjod nie posunęli się w swoich pieśniach aż tak daleko!
Czy jednak – z drugiej strony – jego Metamorfozy nie miały być dziełem totalnym?
Ogólny zarys przypowieści wziął zatem z owego eposu Nikandra – jednego z tych dzieł, którymi rozkoszowali się starożytni, a z których dla nas zostały tylko okruchy w postaci tytułów – ale zrobił z niej… przypowiastkę.
Oto przeciwko Jowiszowi stanęli GIGANCI:
Aby eter nie był szczęśliwszy od ziemi,
Porwać się mieli na królestwo niebieskie
Giganci, aż do gwiazd górę z górą piętrząc.
Wtedy ojciec wszechmocny piorunem strzaskał
Olimp, a Pelion strącił z Ossy.
Zaległy straszne cielska pod własnym ciężarem.
Ziemia, obficie zalana krwią synów,
Nasiąknąć miała gorącą posoką
I z niej powołać nowy ród, człowieczy,
A o tamtym zapomnieć. Lecz i to pokolenie
Gardziło bogami, było dzikie, spragnione rzezi
I gwałtowne – z krwi narodzone dzieci.
(Metamorfozy, Księga I, w. 151-162)
Ziemia wchłonęła więc to swoje nieszczęsne potomstwo i świat (ludzi i bogów) odetchnął na jakiś czas z ulgą.
Gigantów spotykamy znowu, kiedy towarzysząc Dantemu i Wergiliuszowi, jego cicerone w zaświatowej podróży, blisko już jesteśmy dziewiątego kręgu piekielnego. Przewodnik ostrzega florenckiego pielgrzyma: „Zanim my będziemy dalej, / żeby ten fakt wydał ci się mniej dziwny, / wiedz, że nie są to wieże, lecz giganci, / i są w studni wokół krawędzi / wszyscy od pępka w dół” (Piekło XXXI, przeł. J. Mikołajewski). Scenę tę zilustrował wspaniale Gustave Doré drzeworytem z 1857 roku.
Komponując ten epizod, Dante nie sięga do Owidiusza, który zresztą w Boskiej Komedii odgrywa rolę może mniej eksponowaną, ale nie mniej istotną niż Wergiliusz; idzie natomiast za jeszcze innym ze swoich rzymskich mistrzów, Lukanem i jego Farsalią. To z tamtej epopei o starciu Pompejusza z Cezarem (stąd inny jej tytuł to Wojna domowa) wziął Dante Anteusza, żywiącego się mięsem lwów giganta (i brata biblijnego Nemroda), który urodzić się miał już po tym, jak „ojciec niebieski” rozgromił jego krewniaków.
Wróćmy jednak na ziemię. O tym, że dojrzały Owidiusz nie czuł potrzeby poważniejszego opracowania tej – co by nie było – ważnej i popularnej przypowieści, świadczy nie tylko fakt, iż poświęca jej ledwie jedenaście wersów. Poeta mówi do nas także za pośrednictwem gramatyki.
Owidiusz w tym fragmencie dwukrotnie używa czasownika ferunt (tu: „opowiadają”), który wprowadza mowę zależną, realizowaną przez składnię ACI (accusativus cum infinitivo), gdzie gigantas („giganci”) jest w bierniku, a adfectasse („dążyć do”, „porwać się na coś”) w bezokoliczniku. A zatem: „Opowiadają, że giganci zaatakowali niebo” – owszem, tak by można; akurat tu broni się ta gawędowa konwencja całkiem nieźle. Ale jednak, zapytamy: kto „opowiada”? Owidiusz nie ma przecież na myśli nikogo konkretnego. Wychodząc pewnie z założenia, że jest to niepotrzebny naddatek, w swoich tłumaczeniach zarówno Bruno Kiciński, jak i ani Anna Kamieńska to „opowiadają” opuścili. A tymczasem Owidiusz wyraźnie chce zasygnalizować, że on, autor, dystansuje się od tego mitu.
Ale czy można inaczej?
Język polski ma w ogóle duży problem z przekładem konstrukcji łacińskich, takich jak ACI czy szczególnie NCI (nominativus com infinitivo), gdzie podmiotowość słowa je wywołującego jest bliżej nieokreślona, rozmyta. Uciekamy się wtedy zwykle do określeń: „podobno”, „jakoby”, „rzekomo”, co jest tylko protezą, bądź też słowa łacińskie: traditur, putatur, dicitur, tłumaczymy kolejno: „przekazuje się”, „uważa się”, „mówi się”, co jest o tyle nietrafione, że łacina nie zna strony zwrotnej. Użycie natomiast strony biernej, której język polski zasadniczo nie lubi, jest rozwiązaniem jeszcze gorszym, zwykle skutkującym nieznośną sztucznością. Bywa, że rozpędzamy się jeszcze bardziej i wstawiamy tam nieistniejące (i właściwie nie mające podstaw w tekście) frazy: „tradycja mówi, że” czy „zgodnie z przekazami”.
Łacina i polszczyzna takie kategorie gramatyczne jak strona (odnosi się do sposobu, w jaki czynność wyrażona przez czasownik jest związana z podmiotem zdania) czy modalność (charakteryzuje nastawienie mówiącego do treści wypowiedzi) czują nieco inaczej. Największe wyzwania przy tłumaczeniu to często słowa podstawowe, frazy najprostsze i najpowszechniej występujące.
Tłumaczenie to nieustannie lawirowanie między Scyllą wierności a Charybdą zdrady.
Co do Owidiusza: można np. użyć tu czasownika „mieć” w funkcji – nieistniejącego formalnie w języku polskim i chyba nieopisanego w polskiej gramatyce, choć realnie jak najbardziej obecnego i powszechnie używanego – tzw. trybu nie-świadka. Jest to konstrukcja niezwykle wygodna i wymowna. Mówimy przecież: „Do zdarzenia miało dojść nad ranem”, „Homer miał być autorem zarówno Iliady jak i Odysei”, „Przekraczając Rubikon, Cezar miał powiedzieć: alea iacta est”, „Konstantyn miał przyjąć chrzest na łożu śmierci” albo „Owidiusz miał ściągnąć na siebie gniew Augusta”, ale i – „miał umrzeć w Tomi”. Uważam, że tryb ten (jak mówię: formalnie u nas nieistniejący) znajduje w przekładzie z łaciny bardzo szerokie zastosowanie. I posiada jeszcze taki walor – choć rzecz to istotna chyba tylko dla tłumacza – że pozwala zachować bezokolicznik tam, gdzie stawia go łacina.
A zatem twierdzę, że Owidiusz chciał tu powiedzieć, iż giganci mieli się (!) porwać na królestwo niebieskie, a ziemia miała (!) nasiąknąć krwią i z niej powołać nowy ród, a o gigantach zapomnieć.
Czy tak było istotnie? Któż to wie!
JACEK HAJDUK