Aldona Mickiewicz ukończyła krakowską Akademię Sztuk Pięknych, studiując w latach 1979-84 pod opieką Tadeusza Brzozowskiego, później Stanisława Rodzińskiego i Zbyluta Grzywacza. W tamtych latach należała do licznego grona niezależnych twórców, którzy pod patronatem Kościoła starali się budować przestrzeń artystycznej wolności, nieskrępowanej postulatami płynącymi ze strony oficjalnej władzy. Tę wewnętrzną swobodę wypowiedzi malarskiej, nie wyłączając rysunków i pracach monumentalnych (chodzi o obrazy ołtarzowe namalowane wraz z Tadeuszem Borutą w byłym klasztorze benedyktynek w Monte San Savino we Włoszech), Mickiewicz zawdzięcza wspomnianej aurze kultury drugiego obiegu, jak też własnej wrażliwości religijnej i teologiczno-filozoficznej. Jako artystka doceniana i wyróżniana, prezentowała swoje obrazy na ponad czterdziestu wystawach indywidualnych w Polsce, Niemczech, Szwajcarii i we Włoszech, brała również udział w ponad 160. ekspozycjach zbiorowych.
Jej osobny, rozpoznawalny styl malarskiej ekspresji, pobudza do twórczego spojrzenia na świat i samego człowieka, w bezpośrednim nawiązaniu do tradycji europejskiego realizmu, przełamywanego barokową dbałością o fakturę i detale, gdzie przedmiotem i polem artystycznej wizualizacji pozostaje życie, chciałoby się powiedzieć, wewnętrzne życie przedmiotów między innymi tworzących rozpoznawalną rzeczywistość sacrum, czyli tego, co święte i na ogół przynależne do przestrzeni liturgicznej.
Mickiewicz patrzy z czułością na otaczające ją przedmioty, na cielesność i materialność tkanki świata i dostrzega, że pod jej warstwą zewnętrzną rozgrywa się żywy dramat istnienia. Oznacza to, że obrazy tak zwanej martwej natury, która od wieków intrygowała artystów, choć rzeczywiście w pewnych przypadkach przedstawiają momenty rozkładu, kruszenia, wręcz zaniku, wcale nie są martwe, bo w swej wewnętrznej strukturze, w szczegółach, kolorystyce, nasyceniu światłem bądź szarością odsłaniają prawdziwego ducha życia, ducha pamięci, indywidualnych i zbiorowych doświadczeń, które rozbłyskują pod skórą artefaktów, szat, poduszek, stół czy cynowych wanien.
Tak oto dochodzi do niecodziennego ocalenia w dziele „niby w prywatnym relikwiarzu” godności rzeczy, ich zmysłowej powagi i zarazem powabu. Mickiewicz poświęca wiele wysiłku, żeby utworzone przez nią przedmioty zyskiwały niepowtarzalną wyjątkowość, indywidualny stan bycia, nie tracąc przy tym swej fakturalności, czyli znaczeniowej treści. W przeciwieństwie chociażby do Leona Wyczółkowskiego, który w cyklu pastelowych martwych natur Skarbiec wawelski (1907), prezentujących ponad trzydzieści zabytków zgromadzonych w krakowskiej katedrze, nie zwracał większej uwagi na detale przedstawianych przedmiotów, próbując raczej ukazać ich przejrzystość, syntezę światła i koloru, Mickiewicz skupia swój wysiłek na cząstkach, ogniwach, fragmentach.
„Ablucje II”, olej na płótnie
Nie stara się po prawdzie wznosić materii na swoiście wysublimowany poziom duchowy, ale przekształca namalowane obiekty w symbole, a dokładniej nazywając, w symboliczny konkret, jako że odcieleśnienie zawsze wysącza ze znaczeń. Chce, żeby jej przedstawienia, niosąc określone idee, nigdy nie osadzały się w porządku pojęć ogólnych, lecz w ramach realnych własności rzeczy, które widzimy i mamy szansę kontemplować. Chce żebyśmy uchwycili te momenty „życia” materii w najprzeróżniejszych jej zmianach, w fałdach, w zmarszczeniach czy zgnieceniach, w ruchu będącym oznaką istnienia, choćby ledwie się tlącego. Mniej chodzi tutaj o nagłe wewnętrzne poruszenie, zachwyt nad doskonałością na przykład materiału dawnych ornatów jeszcze z przedsoborowej epoki, ale o krok po tym następujący, mianowicie o jak najsilniejsze skupienie uwagi (w procesie malowania bądź patrzenia) na to, co się maluje albo ogląda, co uderza w świadomość tak intensywnie, że tracimy poczucie czasu i przestrzeni, i niejako w nagłym błysku stajemy się „samym widzeniem”, przenikając pod podszewkę świata.
Są to jednak rzadkie doznania, najczęściej okupione trudem pokonywania własnych niedomagać, twórczych ograniczeń, zwątpień i rezygnacji. Rzadkie, choć niebywale mocne, otulone tajemną życzliwością, dlatego docierające aż do wnętrza człowieczej istoty, często prowadzące do niepohamowanego wybuchu emocji. Mimo to nie powinniśmy mieszać porządku mistycznego z artystycznym, choć znamy mistyków tworzących dzieła sztuki. Pisał Merton: „Święty Jan od Krzyża zdołał zanotować w poezji coś ze swego doświadczenia Boga w modlitwie. […] Nigdy by go nie skusiło, aby przypuszczać, że układanie wiersza jest aktem kontemplacji”. Wiesław Juszczak odwołując się do tej myśli dodawał, że „nie można z wierzchołków Parnasu zobaczyć góry Karmel. A na szczycie Karmelu nie widzi się nic”. Otóż właśnie. Terminologiczna nieostrość takich pojęć, jak „metafizyczny”, „mistyczny”, „duchowe widzenie” prowadzi do wielu nieporozumień, a mimo to stało się już oczywistością roztrząsanie kwestii metafizycznych w poezji, w malarstwie czy określanie późnych dramatów Słowackiego jako mistycznych.
Aldona Mickiewicz jest świadoma tych trudności. Jej obrazy podprowadzają jedynie pod sam próg doznań nazywanych przez nią „wejściem w jakąś Wielką Ciszę”, oczywiście w szczęśliwych sytuacjach odbioru, kiedy wrażliwość oglądających nakłada się na twórczą wrażliwość malarki, kiedy przedstawione piękno wzbudza upodobanie i tęsknotę za Pięknem Najwyższym, w języku religijnym nazywanym Bogiem. Pisze we wstępie do katalogu wystawy: „Malarz jest wyrobnikiem, a nie mistykiem. Chwile kontemplacji – wytchnienia w owej Wielkiej Ciszy, okupione są przecież latami przekopywania się przez zwały farby, walki z niedoskonałością ręki i słabnącego oka, pokonywaniem własnego lęku i zwątpienia”.
„Ornaty” z cyklu „Paramenty”, olej na płótnie
Mickiewicz włączą własną twórczość w dzieje europejskiej sztuki zafascynowanej materialnością i duchowością, starając się z całą mocą przezwyciężać to przeciwieństwo. Rozumienie samych siebie i rzeczywistości jest w każdym przypadku zapośredniczone, nie potrafimy, jak aniołowie przekazywać myśli w błysku nagiego poznania.
To ograniczenie wynikające z przygodnego charakteru naszego istnienia wyzwala w człowieku, szczególnie jeśli dysponuje wrażliwością artystyczną, siły zdolne wykraczać poza determinizmy czasu, ciała i przestrzeni, zatrzymując się wszelako na granicy niewypowiedzialnego. Jedyne co trzeba wobec powyższego uczynić to – zwiększając intensywność twórczej intuicji oraz techniki malarskiej – doprowadzić dzieło do poziomu, dzięki któremu widz wchłania we własną osobowość i doświadczenie to, co przedstawione, co nie jest żadną „martwą naturą”, ale realną cząstką życia. Oto punkt wyjścia wielu decyzji artystycznych Aldony Mickiewicz.
Artystka, tak zaaranżowała wystawę w warszawskim Muzeum Archidiecezji, żeby uwypuklić ważność dwóch tematycznych zestawów spiętych nazwą „Paramenty” oraz „Arma Christi”. Na pierwszy z nich składają się wybrane akcesoria kościelne (stuły, ornaty, bursy, welony, dekoracyjne tkaniny, blaszki wotywne) ujęte realistycznie, z podkreśleniem najdrobniejszych detali, zgrubień, pofałdowań, w różnokolorowych odcieniach, gdzie ruch przenika się ze światłem, a szarość, rzadziej ciemność, z czerwienią i żółcią. Są to przedmioty graniczne, bazujące na przecięciu tego, co materialne i tego, co duchowe, toteż nie dziwimy się, że zadomowiły się w porządku liturgicznym i paraliturgicznym. Jako paramenty (z łac. paramentum – ozdoba, przygotowanie) używa się ich w celach kultycznych. Wywołują one niepowtarzalne wrażenia sakralne, pobudzają do religijnego namysłu i odpowiednich zachowań, bo mieszczą w sobie symboliczną – często przybierającą wymiar alegoryczny – dwustopniową treść. Ich zewnętrzny wygląd (znaczenia pierwsze) sugeruje sensy przynależne już do świata transcendentnego, przekraczającego w bytowaniu i poznaniu wszystkie ludzkie możliwości (znaczenia drugie, dostępne w głębiach ducha, w czystych stanach wewnętrznego skupienia).
„Stuła” z cyklu „Paramenty”, olej na płótnie
Natomiast „Arma Christi” [łac.] to „broń Chrystusa” albo narzędzia Jego męki, których użyto podczas Golgoty: krzyż, kolumna biczowania, korona cierniowa, gwoździe, włócznia, sznury, młot, drabina, chusta Weroniki i inne. W ikonografii chrześcijańskiej stale rozszerza się paleta owych „atrybutów” drogi krzyżowej, nie wyłączając tradycji budowanych przez twórców regionalnych. Giotto di Bondone (ok. 1267–1337) w cyklu fresków znajdujących się w Kaplicy Scrovegnich w Padwie dyskretnie umieścił niektóre narzędzia Męki, wzmacniając tym samym ładunek emocjonalny, psychologiczny i narracyjny całości. Później w dziełach Hieronima Boscha, Hansa Memlinga, Albrechta Dürera czy Bernarda van Orleya motyw stał się już czymś zasadniczym, również jako wzorzec popularnych tendencji dewocyjnych. Tak bywa, chociaż niezbyt często, również w malarstwie nowożytnym i współczesnym.
U Mickiewicz nawiązania do „Arma Christi” są wyraźne. Ukazuje ona przedmioty Męki (suknia Jezusa, o którą rzucono kości, korona cierniowa, chusta Weroniki) w sposób niebywale werystyczny, precyzyjnie oddaje „napięcia” między nimi, chcąc podkreślić niewyobrażalne cierpienie Boga-człowieka, ale też bolesną czułość materii, współuczestniczącej poniekąd w zbawieniu ludzkości. Patrząc na te obrazy możemy z nimi „rozmawiać”, podobnie jak rozmawiamy nieustannie z samymi sobą. Przymuszają do rozpoczęcia takiego właśnie solilokwium. Możemy przeto wejrzeć w historie ewangeliczne, zapytać o własne ich rozumienie albo – jeżeli przyznajemy się do praktyk chrześcijańskich – postawić pytania natury egzystencjalno-moralnej: w jaki sposób realizujemy Boże ideały w osobistej codzienności, albo wreszcie zobaczyć coś po prostu intrygującego w samej warstwie formalno-estetycznej, coś dotąd nieoczywistego, zaskakującego, może wywołującego niepokój.
Dzięki obrazom, rysunkom, a nawet drobnym szkicom Mickiewicz nie tracimy z oczu, jakby to powiedział papież Franciszek, „ciała” Jezusa Chrystusa: ciała złożonego z pasji, emocji, uczuć, rąk, które dotykają i uzdrawiają, dodają odwagi, gościnności, przebaczenia, męstwa, jednym słowem miłości, jak również zauważamy świat rzeczy otaczających Mistrza z Nazaretu odzwierciedlających Jego stosunek do tradycji religijnych, ludzi, wiary. W tych malarskich dokonaniach „duchowe” i „materialne” zbliżają się do siebie na prawie niedostrzegalną bliskość. A jeżeli nawet w niektórych realizacjach artystki powyższy horyzont nieco się zaciera, liczą się przecież jej najwybitniejsze dzieła, wyrosłe nie tylko z mistrzowskiej klasy, ale i z podszeptów religijnego życia oraz pokory wobec tajemnicy.
Wasilków, wrzesień 2025
ks. JAN SOCHOŃ