HOME
Joanna Ugniewska

Navigare necesse est?

Przed podróżą jest się spokojnym,

lecz się podejrzewa,

że człowiek mądry nie rusza się z miejsca,

a przyjemność powrotu kosztuje zbyt wiele.

Eugenio Montale (tłum. R. Wojdan)

 

Jak to zwykle bywa ze słynnymi maksymami, przeczą one sobie nawzajem; obok tej, która przedkłada żeglowanie ponad życie, wypowiedzianej wprawdzie w obliczu trudnych warunków na morzu, a więc niepretendującej do stania się uniwersalną zasadą, mamy inną, którą sformułował Horacy: „Caelum non animum mutant qui trans mare currunt” i która mówi nam, że daremnie byśmy przenosili się z miejsca na miejsce, pozostaniemy bowiem wciąż jedynie sobą. Nie da się zliczyć przykładów utożsamiania życia z podróżą: od Odyseusza i homo viator Augustyna, średniowiecznych kupców przemierzających handlowe szlaki, pielgrzymów udających się do miejsc świętych, studentów wybierających się po naukę w starych europejskich uniwersytetach aż do uczestników Grand Tour, pierwszych podróżnych z baedekerami w ręce i wreszcie dzisiejszych turystów. Zygmunt Bauman dostrzegł w postaci turysty jeden z wzorców postawy ponowoczesnej; opuszcza on dom – pisze – w poszukiwaniu wrażeń, nowych doświadczeń. Może to być oswojona egzotyka, lecz także kontakt ze sztuką, pozostaje nam się zatem upierać, że rozróżnienie turysty z aparatem fotograficznym i podróżnego z notesem w ręce ma wciąż jeszcze sens.

Bezlitosny wobec turystów okazać się miał Roberto Calasso; w swojej Nienazwanej teraźniejszości widzi on w turyście doskonałe wcielenie człowieka świeckiego, kategorii globalnej, niezróżnicowanej; ktoś taki aspiruje jednak do „podróżowania, nie będąc turystą”, „wstydzi się, że nim jest”. O turystach „zaliczających” zabytki dość już napisano krytycznych czy kąśliwych słów, poczynając od XIX wieku (o „hordzie dzikich Niemców” w Wenecji pisał w latach osiemdziesiątych XIX wieku Henry James), by pastwić się nad nimi dłużej.

Baudelaire, który wymyślił nowoczesność, jest też autorem najradykalniejszej krytyki „gorączki podróżowania”; w Paryskim spleenie pisał: „To życie jest szpitalem, gdzie wszystkich chorych opętało pragnienie, by zmienić łóżko. Ten chciałby cierpieć naprzeciwko pieca, ów sądzi, że wyzdrowiałby obok okna. Wydaje mi się zawsze, że dobrze byłoby mi tam, gdzie mnie nie ma” (tłum. J. Guze). Jest jeszcze choćby bohater Na wspak Huysmansa, rezygnujący z wyprawy do Londynu, bo wie, że nie znajdzie tam nic, czego nie przedstawi mu jego wyobraźnia: „Po kiego licha się ruszać, skoro można tak wspaniale wojażować na krześle!” (tłum. J. Rogoziński). Podróżnego zastępuje u Baudelaire’a spacerowicz mający znaleźć niezliczone wcielenia aż do naszych dni, kiedy spacer po mieście oznacza również czytanie miasta i własnej biografii. Współcześni spacerowicze, między innymi w polskiej literaturze (na przykład Michał Cichy, Marek Bieńczyk, Paweł Sołtys) mogliby mieć na uwadze książki Georges’a Pereca, nie tylko Człowieka, który śpi, lecz przede wszystkim Podzwyczajność; zamiast tego, co niezwykłe, znaczące, należałoby, powiada Perec, zgłębić ową podzwyczajność, stworzyć rodzaj dotyczącej nas antropologii: „Nie będzie to już egzotyczne, a wręcz przeciwnie: powszechne, normalne” (tłum. M. Ławniczak). I tego poszukuje na paryskich ulicach depresyjny narrator Człowieka, który śpi, zanurzony w anonimowym tłumie niczym Baudelaire’owski flâneur: „Niczego nie chcieć. Czekać, aby nie było już na co czekać. Włóczyć się, spać. Pozwalać, aby tłum cię unosił i aby unosiła cię ulica. Wędrować wzdłuż rynsztoków, ogrodzeń, kanałów, Iść nabrzeżem, skradać się pod ścianami. Tracić czas” (tłum. A. Wasilewska).

 

 

Konstandinos Kawafis i Ferdinando Pessoa to dwa lustrzane odbicia zamknięcia w miejskiej przestrzeni, w prawdziwej podzwyczajności ulic, marnych lokali, wynajętych pokoi, równoważonej nieskończonym światem wyobraźni. We wspaniałym szkicu poświęconym Kawafisowi, Marguerite Yourcenar pisała o egzystencji pozornie ograniczonej do „codziennej rutyny biura i kawiarni, ulicy i podejrzanej tawerny” (tłum. J. M. Kłoczowski, K. Dolatowska), lecz nadzwyczaj swobodnej na płaszczyźnie czasu. Pokój „tani i marny / ukryty nad podejrzaną tawerną”, uliczka „brudna i ciasna”, „dom złej sławy” (tłum. Z. Kubiak) to wymiar życia sprowadzony do samego sedna. Nawet słynny wiersz Itaka, rozumiany na ogół jako pochwała podróży, jest w istocie pochwałą powrotu do domu, a doświadczenie nabyte w drodze służy jedynie zrozumieniu Itaki.

Pessoa także wędruje ulicami swojego miasta, doświadcza w nim zadomowienia i spełnienia („Lizbono, mój domu!”), i on porusza się po „labiryncie o obwodzie zamkniętym”, by użyć raz jeszcze słów Yourcenar odnoszących się do Kawafisa. Melancholia potrzebuje krzesła, twierdził narrator jednego z opowiadań Antonia Tabucchiego. Ale on sam i współcześni melancholicy wędrują bezsenni ulicami wielkich metropolii, oni również poruszają się po labiryncie, melancholia bowiem, pisze Marek Bieńczyk w swojej niezrównanej książce pod tym samym tytułem, potrzebuje struktur kolistych. „Podróż po labiryncie – twierdzi – jest oksymoronem, podróżą bez postępu, ostatecznie powstrzymaną, unieruchomioną, prowadzącą donikąd, rządzoną zasadą powtórzenia”.

Nikt lepiej od Pessoi nie uosobił takiego przeciwieństwa podróży i wędrówki po mieście, po lizbońskiej dzielnicy Baixa, ulicy Douradores, gdzie mieściło się jego biuro, powrotnej drogi do „pospolitego pokoju” na czwartym piętrze. Paradoksalnie źródłem nudy są dlań nowe doświadczenia, nie zaś to, co powtarzalne, monotonne, a przede wszystkim to, co wyobrażone. „Co mogą mi dać Chiny – pytał – czego nie dała mi własna dusza?”. I dodawał: „Nie interesuje mnie żadna z czterech stron świata i żadnej z nich nie mogę naprawdę zobaczyć, zwiedzam piątą stronę świata i ta należy do mnie” (tłum. Michał Lipszyc). Znacznie później badacze fenomenu podróży odkryli monotonię nieustannej pogoni za nowością, tego, co Pessoa nazywa „starością wiecznie nowego”. Zostawmy więc podróże dla ludzi pozbawionych wyobraźni, konkludował: „Kiedy sobie wyobrażam, widzę. Cóż więcej robię, podróżując? Tylko skrajna słabość wyobraźni mogłaby usprawiedliwić potrzebę zmiany miejsca po to, by odczuwać”.

Pomysł uczynienia życia na tyle monotonnym, by najdrobniejszy szczegół urastał do wymiaru cudu, nie wydaje się zbyt atrakcyjny, skoro setki milionów ludzi przemieszczają się dziś z miejsca na miejsce, a nomadzi i bieguni stanowią kuszący życiowy wzorzec. Możemy jednak podejrzewać, że lektura Pereca, Pessoi, Kawafisa i innych przyniesie nam chwilę wytchnienia w powszechnym pędzie.

JOANNA UGNIEWSKA

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Autorzy
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek