Cóż za przedświąteczny prezent! Nakładem wydawnictwa słowo / obraz terytoria, w serii „Biblioteki Mnemosyne” pod redakcją Piotra Kłoczowskiego, ukazała się nowa edycja poematu Czesława Miłosza Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada. Jak czytamy, przygotowano ją „w dwudziestą rocznicę śmierci Poety i z okazji pięćdziesiątego jubileuszu publikacji poematu przez Instytut Literacki w Paryżu”, przypadające w 2024 roku. Rzecz, jak zawsze w tej serii, została wydana niezwykle starannie, pieczołowicie i z estetycznym wysmakowaniem. Na obwolucie książki umieszczono reprodukcję zrobionej w grudniu 1980 roku fotografii Wojciecha Smoczyńskiego, która przedstawia na pierwszym planie potężne stare dęby na cmentarzu w Świętobrości, na drugim – pomnik na grobie rodziny Miłosza ze strony jego matki. Na okładce przytoczone zostały dwa, wyjaśniające tytuł poematu wersy Psalmu 113 w przekładzie Franciszka Karpińskiego: „Gdzie wschodzi słońca i kędy zapada / Niechay Świat Boską chwałę opowiada”. Wewnętrzne strony okładki zajmują wyklejanki fragmentów dwóch niemieckich map sztabowych z 1915 roku, na których doskonale widać miejscowości w dolinie Niewiaży dobrze znane czytelnikom Miłosza, m.in. dwór i wieś Szetejnie, Opitołoki i Świętobrość oraz dalej położone Kiejdany i Wędziagołę. Na skrzydełkach obwoluty znalazły się wypowiedzi o Miłoszu pióra Tomasa Venclovy i Seamusa Heaneya. Wyrazy ich podziwu dla poety współbrzmią z cytowanymi dalej zachwytami, które, po publikacji w 1974 roku, wyrazili Konstanty A. Jeleński, Jan Błoński, Jarosław Iwaszkiewicz i Zdzisław Łapiński. Sam tekst poematu poprzedza autokomentarz Czesława Miłosza z marca 2004, kończy zaś przytoczony fragment rozmów poety z Renatą Gorczyńską oraz obszerny komentarz autora edycji, Pawła Bema „Przywracanie rzeczy minionych”. Prolegomena do historii i edycji poematu. Całość ozdabiają reprodukcje rękopisu początku Dzwonów w zimie, które pozwalają zajrzeć do poetyckiej retorty i śledzić jak wytapia się w niej z uporem szlachetny kruszec mowy wiązanej. Jednym słowem – wydawnicze cymelium!

Komentarz Pawła Bema zawiera kilka bardzo istotnych spostrzeżeń dotyczących czasu powstania poematu, jego poprzednich wydań, form edytorskich, polemiki towarzyszącej publikacji jednego z jego rozdziałów, a co szczególnie ważne – przypomnienie usuniętej przez autora w wydaniu książkowym ósmej części Nad miastami.
W obecnej edycji poematu, na co zwraca uwagę Bem, przywrócona została pierwotna wersja tekstu, uwolniona od nadmiernie modernizujących polszczyznę Miłosza zabiegów późniejszych wydawców, wliczając w to, niestety, kanoniczne Dzieła wszystkie. Z kolei przytoczona korespondencja pozwala skorygować błędne przekonanie autora, że poemat powstał w 1974 roku. Tymczasem Pamiętnik naturalisty Miłosz przesłał Jerzemu Giedroyciowi już w liście z grudnia 1971. Wzbudził zresztą prawdziwy zachwyt Redaktora, który pisał: „Myślę, że to jest jedna z najlepszych Twoich rzeczy i bardzo gratuluję. Bardzo często doprowadzasz mnie do cichej furii (jakże słusznej), ale takie poematy są związane z paruset latami odpustu”. Tekst ukazał się w styczniowo-lutowym numerze „Kultury” w 1972 roku. W liście ze stycznia 1972 Miłosz zaznacza, że „Pamiętnik stanowi drugą część większego utworu w tej mniej więcej formie, który mam nadzieję powoli napisać”. Dodaje, że waha się, czy posłać do druku część pierwszą, stwierdzając, że woli z tym zaczekać. Innymi słowy, poemat być może nie przyjął ostatecznie formy, jaką znamy z wersji publikowanej, ale w zamyśle był od razu pomyślany jako większą całość. Toteż dalsze jego fragmenty ukazywały się w „Kulturze” do listopada 1972 roku. Z wyjątkiem Laudy, której publikacja wywołała gorący spór pomiędzy Poetą i Redaktorem.
W liście z kwietnia 1972 Miłosz uprzedza Giedroycia, że napisał „coś większego i dzikiego”, a „rzecz ma nieco drastyczne aspekty”, obawia czy ją wysłać i sam nie wie, „co o tym sądzić”. Zakładając nawet, że tekst się redaktorowi spodoba, dodaje: „Tzn. nie sądzę, że jest nie do druku, ale możliwe, że inny jej wydźwięk [sic], kiedy ukaże się jako część większej całości. Jest to w moim zamierzeniu rozdział III tego, czego Pamiętnik naturalisty jest rozdziałem II-im”. Uwaga ważna podwójnie. Wpierw dlatego, że świadczy, iż pierwsze części poematu układały się w już uporządkowaną całość, a ich następstwo było dla autora wyraźnie określone. Po drugie, poeta nie tylko zakłada, że Lauda nabiera odmiennego znaczenia w sąsiedztwie innych części, ale obawia się również, że jej osobna publikacja prowadzić może do błędnej lektury. Giedroyc nalegał na druk z powodów, które Miłosz odgadł od razu – „patriotycznych”. Jak powiada: „No cóż, sam jestem patriotą tej przeszłości, jakbym nie był, to bym tego nie napisał. A może i jednym z bodźców była przekora wobec dzisiejszego polskiego nacjonalizmu”. Dodaje, że chciał się „opierać powtarzalności emigracyjnego losu”, jeśli zaś uda mu się „prowadzić w wierszach dalej to drążenie autobiograficzne, Lauda, czyli Litwa jeszcze raz przywołana, zmieni swój wydźwięk przez sąsiedztwo z inną tematyką”. Giedroyc poza sentymentem uznaje publikację Laudy za użyteczny argument w grze politycznej, zwłaszcza, że ówczesna Polska stawała się, jego zdaniem, coraz bardziej „piastowska” i „chłopska”. Miłosz tymczasem z całą stanowczością sprzeciwia się drukowi, nie godząc się na polityczną instrumentalizację swojego tekstu. Jak pisze: „Jest to utwór, który dla wielu czytelników byłby przykry, bolesny, a nie jest moją intencją naigrawać się z patriotycznych uczuć”. Obawia się „nacjonalistycznej hecy”. Argumentuje: „Miło mi, że chciałbyś drukować Laudę, ale nie zgadzam się z Tobą, bo to byłoby niewczesne i co dla mnie jest tylko historyczną perspektywą, zostałoby inaczej pojęte”.
Bez wątpienia, wyrwana z kontekstu Lauda mogłaby zostać odczytana przez polskich nacjonalistów jako prowokacja i wyparcie się przez autora przynależności do kultury narodowej. Co więcej, przypominanie o żmudzkich korzeniach Norwida i Gombrowicza mogłoby zostać uznane za pomniejszenie rangi polskiej literatury. Że te obawy nie były bezpodstawne świadczyć mogą ataki środowisk prawicowych na Miłosza, które trwały do końca jego życia: za krytyczny stosunek do Polaków i polskości oraz konsekwentne uchylanie się samoidentyfikacji w kategoriach etnicznych. Byłem świadkiem, jak podczas spotkania w Wilnie, ku wyraźnemu niezadowoleniu miejscowych słuchaczy, Miłosz stanowczo stwierdził: „Nie jestem litewskim poetą piszącym po polsku, lecz polskim poetą urodzonym na Litwie”.
Ostatecznie, ku zadowoleniu Giedroycia, Lauda znalazła się w przekazanym do druku poemacie Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada. Jednakże pominięta w nim została część ósma Nad miastami, którą zawierała jeszcze wersja tego rozdziału ogłoszona drukiem w listopadowym numerze „Kultury” w 1972 roku. Fakt ten umknął uwadze miłoszologów, mnie nie wyłączając, a przecież jest ważny i przynajmniej zastanawiający. Tym bardziej, że jak dowodzi przytoczony maszynopis, poeta do końca pracował nad tekstem. Dlaczego zatem tę część ostatecznie pominął? Przed próbą odpowiedzi na to pytanie warto ją przypomnieć, bo jest piękna i mało dotychczas znana:
Mgła tutaj opada późno i zbiera się wcześnie pod wieczór.
Najpierw chmurka, jedna i druga, nad miastami w dole przeciągnie,
Potem półwyspy i mosty zakrywa białość, jak w górach.
Wtedy my zaczynamy. On, z purytańskich pielgrzymów,
I ja, kowieński podsędek, jeżeli pamięć nie myli.
A sączymy brunatny trunek nie powiadając ni słowa.
Albowiem zyskuje się wiedzę, i tylko, a to niewiele.
Gdzieś wysoko słyszy się miechy gramatycznie kalikujące:
On przegrał. Ona przegrała. Wy przegraliście. Oni przegrali.
Albo ta, którą wołano panienko czy może Heluniu
Zatańczy chwilę w płomyku. Ale przeważnie sentencje
Co zawstydzają nicością, jeżeli głośno wymówić.
I z każdą szklanką mój podziw. Dla niego, za to że milczy
Bo sobie zabronił skargi na utrapiony krzyk ciała.
Dla siebie także, za upór, za lata i dni na przepadłe.
Jakiż płacz w porę zamknięty. Jaki protest niemy na zawsze:
Nieprawda że słusznie ginęło wszelkie osobne istnienie.
Według Bema amputacja tego fragmentu poematu to wyraz „siły imperatywu lapidarności”, która z czasem w twórczości Miłosza narasta. Czy na pewno?

Pierwsze wersy są precyzyjnym – co mogę potwierdzić z autopsji – opisem Zatoki San Francisco oglądanej z okien domu Miłosza przy Grizzly Peak. Wspomniane „miasta w dole” to położona poniżej domu, ulokowanego na wzgórzu, wielomilionowa aglomeracja, której częścią jest Berkeley, a która obejmuje pierścieniem całe wybrzeże Zatoki – od San Francisco z jednej, po Sausalito z drugiej strony. Te dwa miasta łączy most Golden Gate. Nie wiadomo, kim jest osoba „z purytańskich pielgrzymów”, natomiast „kowieński podsędek” to zapewne przodek Miłosza z strony matki, wspomniany w wierszu Pan Syruć „Szymon Syruć / sędzia kowieński, miecznik litewski, / z tytułem witebskiego kasztelana”.
Antytetyczne zestawienie aktualnych realiów amerykańskich z ewokacją dawnej Litwy stanowi konstrukcyjną zasadę całego poematu, powracającą zresztą w całej twórczości Miłosza. Nieodmiennie wspominana z sentymentem Litwa jest dla poety synonimem zadomowienia, poczucia wspólnoty, bliskości i swojskości, natomiast Ameryka to symbol wykorzenia, samotności, obcości i alienacji. Z tego zderzenia rodzi się również w Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada refleksja m.in. o przemijaniu, dotkliwości i goryczy wygnania, potrzebie mężnego znoszenia ciężaru życia, nieraz tragicznego i wypełnionego cierpieniem wszystkich stworzeń, pozorności sławy, o doświadczeniu ulotności i przygodności wszelkich istnień, które domagają się utrwalenia choćby w kruchym słowie. Stąd zapadająca w pamięć formuła: „Albowiem zyskuje się wiedzę, i tylko, a to niewiele”. Podziw wobec pielgrzyma za to, że „zabronił skargi na utrapiony krzyk ciała” oraz dla siebie „za upór, za lata i dni na przepadłe”, wreszcie sprzeciw: „Nieprawda że słusznie ginęło wszelkie osobne istnienie”. Wszystkie te zdania doskonale rymują się z innymi podobnymi w całym poemacie. A jednak to nie wystarczyło. Autor, być może, nie zawsze jest najlepszym interpretatorem swoich utworów. Ale jeśli ma się do czynienia z twórcą tej miary i o takim stopniu samoświadomości może warto bardziej wsłuchać się w jego autokomentarz i jeszcze na nowo przeczytać cały poemat?
W marcu 2004 roku Miłosz wyjaśniał: „Utwór nie był planowany w formie, w jakiej się ukazał. Narodził się z prób ujęcia rzeczy przypomnianych, przede wszystkim mojego powiatu na Litwie. Nigdy jeszcze Litwa, tak różna od Kalifornii, nie wróciła do mnie z taką żywością i dlatego zapewne jest to utwór tak wyraziście zmysłowy. Zdarza się niekiedy, że tworzymy rzecz niezamierzenie gęstą i przez to ważną, tak też jest z tym poematem. Jest to zanurzenie się w przeszłość, bez chęci gonienia za tym, co aktualne, czyli wyłania się z tego obraz, nieco zmitologizowany, zarówno mojej biografii, jak moich okolic rodzinnych. Jest to zarazem operacja przywrócenia rzeczy minionych w ich postaci opierającej się przemijaniu, niejako oczyszczonej”.
Jak bardziej konkretnie wygląda owo „zanurzenie się w przeszłość”? Uderzające, że we wszystkich reminiscencjach, które w różnych ujęciach i przybliżeniach obejmują okres życia autora od lat najwcześniejszych (Posłuchanie, Pamiętnik naturalisty, Nad miastami) poprzez lata szkolne (Pamiętnik naturalisty, Mała pauza, Oskarżyciel), lata studenckie (Posłuchanie, Lauda, Dzwony w zimie) do okresu dojrzałości (Mała pauza) – persona Miłosza, w dużej mierze z poetą identyczna, występuje jako „ja” albo „on”, ale nigdy nie przywdziewa historycznego kostiumu! Nawet wówczas, gdy uczestniczy w imaginacyjnych dialogach z tajemniczym panem Hieronimem i Ludwikiem Adamem Jucewiczem albo patetycznie przemawia w zaświatach czy kreśli swój hipotetyczny życiorys szlacheckiego hreczkosieja. Może to pierwszy z powodów, dla których poeta ostatecznie zrezygnował w umieszczenia części ósmej? Może ten „podsędek kowieński” to za mało na ewokację zmysłowego przedstawienia „okolic rodzinnych” oraz „nieco zmitologizowanego” przywołania biografii autora?
Jest jeszcze jeden domniemany powód: kompozycyjny. Fraza: „Życie niemożliwe, ale było znoszone”, otwierająca część piątą Nad miastami, powraca z całą mocą na samym początku rozdziału Mała pauza. Co więcej: od kreślonego jako tło dialogu młodego człowieka z panem Hieronimem obrazu stron rodzinnych („Był widok na łąki, rzekę i całą dolinę/ Aż po wieże kościelne w miasteczku za borem”) jest w pewnością bliżej do obrazka ucznia, który w czasie pauzy „podjadając butersznyt z papierka” stoi „pod ścianą w pucułowatej zadumie” – niż do dialogu „purytańskiego pielgrzyma” z „kowieńskim podsędkiem” na tle Zatoki San Francisco.
To, oczywiście, jedynie przypuszczenia. Ważniejsze wydaje mi się to, że Miłosz z taką mocą podkreślał w słowie wstępnym znaczenie tematu litewskiego w całym utworze. Co więcej: „operacja przywrócenia rzeczy minionych w ich postaci opierającej się przemijaniu, niejako oczyszczonej” znajduje oparcie w wywiedzionej z pism Oskara Miłosza, nazwanego w poemacie „znamienitym alchemikiem” „pierwszej i najważniejszej z potrzeb naszego umysłu” czyli, jak to opisał autor Ziemi Ulro, w potrzebie umiejscowienia. Przy czym owo umiejscowienie uchyla podział na czas i przestrzeń zgodnie z poetycką wersją teorii względności wyznawaną przez autora Ars magna.
Pewnie dlatego na pytanie Renaty Gorczyńskiej o wiarę w ideę apokatastasis Miłosz odpowiada: „Ryzykowne to pojęcie, bardzo heretyckie. Ja nie twierdzę znowu, że tak wierzę w apokatastasis, bo można nadać temu rozmaite znaczenia. W każdym razie apokatastasis w tym poemacie spełnia swoją rolę o tyle, że oznacza nieprzepadanie szczegółów. Żadna chwila nie może przepaść. Ona jest gdzieś zmagazynowana i możliwe jest puszczenie tego kłębka czy filmu na nowo, odtworzenie jakiejś rzeczywistości, w której te wszystkie elementy będą przywrócone. […] Czyli apokatastasis nie oznacza dla mnie jakiejś formalnej wiary […] Raczej ma znaczenie przywrócenia wszystkich momentów w ich formie oczyszczonej”. Temu właśnie przede wszystkim, nie tylko w tym poemacie, ma według Czesława Miłosza służyć jego poezja. Winna poprzez pamięć i wyobraźnię przywracać ludzi, rzeczy i pojedyncze chwile „w ich formie oczyszczonej” z bólu i unicestwienia.
ALEKSANDER FIUT