Nazywała się Dorota Zaurman i była bliską przyjaciółką mojej matki. Bardzo jej pomagała w trudnym i dla niej, i dla nas czasie po śmierci ojca. W 1969 roku odprowadziliśmy ją na Dworzec Gdański. Po krótkim pobycie w Austrii osiadła w Szwecji. Nie wiem, co tam robiła.
Przed Marcem ’68 była redaktorką w partyjnym wydawnictwie „Książka i Wiedza”.
A wcześniej? Wyjeżdżając ofiarowała mi pakiet papierowych „cegiełek” z początku lat pięćdziesiątych. Niby-banknoty z widokiem Domu Partii opatrzone były napisem „Budujemy Wspólny Dom”. Miały różne nominały, a sumy były ściągane z pensji. Dopiero po jakimś czasie przeczytałem na ich odwrocie sygnaturę: „Tow. Dorota Zaurman. GUKPPiW”. To była abrewiatura cenzury: Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. A więc kiedyś pracowała na Mysiej!

Skąd pochodziła i kiedy się urodziła, nie mam pojęcia. Pamiętam tylko, jak ni z tego, ni z owego opowiedziała mi o tym jak w czasie wojny z innymi żydowskimi dziećmi z Polski została zesłana na Kaukaz. Tak mówiła: „Na Kaukaz”, więc nie wiadomo, czy była to Gruzja, Armenia, czy Azerbejdżan. Po kilku dniach z rana dzieci usłyszały jakiś szum głosów. Na skraju wsi jej mieszkańcy stojąc w kręgu, modlili się: „Zdrowaś Mario, łaskiś pełna…”. Nie całkiem znali sens słów, których podobno kilkadziesiąt lat wcześniej nauczyli ich polscy zesłańcy.
– Chcecie, to was nauczymy – zaproponowali dzieciom.
Tylko tyle.
Czy jest ktoś jeszcze, kto ją wspomina?
PIOTR MITZNER