JERZY STEMPOWSKI DO KRYSTYNY MAREK
Muri (Berne), 27 października 1945
Thunstr. 29
Kochana, droga Panno Krystyno,
Niewymownie ucieszyłem się z Pani listu, za który najserdeczniej dziękuję. Nie odzywała się Pani do mnie przez dwa lata, w ciągu których w Pani okolicach padały różne latające bomby [1], i nieraz myślałem o Pani z troską i niepokojem. Z tym większą radością widzę, że Pani jest nie tylko zdrowa, ale żwawa i myśląca jasno, zupełnie nie po londyńsku. Szkoda tylko, że Pani się tyle napracowała na próżno, bo z całego tego epizodu nic nie wyszło i gdybyśmy przez ten czas spali, sytuacja nasza nie byłaby wcale gorsza, a może nawet nierównie lepsza. Nasz tutejszy poseł, Aleksander Ładoś, w słusznym rozpoznaniu tej koniunktury mówił mi nawet wiosną tego roku, że „teraz jest najlepszy czas do tego, aby nic nie robić” [2]. Niestety i on nie utrzymał tej linii metodycznie i trafił na boczny tor, bo będąc przekonanym protagonistą rządu warszawskiego, został mimo to emigrantem. Ja okazałem więcej konsekwencji, bo w czasie zmiany warty w Bernie [3] dla uniknięcia zbytecznych rozmów ukryłem się w górach na kilka tygodni i dopiero po powrocie zastałem tu Pani miły list. Kiedy inni szarpali sobie nerwy, przeszedłem pieszo główny łańcuch Alp, robiłem studia archeologiczne na włoskiej granicy i w wyniku zdrowego życia wygrałem wreszcie cross country [4] na sześć km przeciw partnerom o piętnaście lat młodszym ode mnie. W rezultacie mam teraz dużo pracy i nadziei. Przyszły do mnie różne bardzo interesujące zagadnienia i zadania praktyczne, którym muszę dawać rady na własną rękę, nie mając nigdzie kontaktów i oparcia.
Przez całe blisko pięć lat pobytu w Muri zawsze gratulowałem sobie, że nie jestem w Londynie, który wydawał mi się najbardziej pustym i jałowym politycznie miejscem na całym świecie. Z Pani listu widzę, że Londyn stał się światową stolicą katzenjammeru, że tam jest najgorszy cafard après la fête [5]. Aby Panią trochę pocieszyć, powiem, że my tu na kontynencie nie bierzemy wcale tak na serio tego wszystkiego, co wielkie mocarstwa wyprawiają w San Francisco [6] i w Londynie. Zaledwie że roztargnionym okiem czytamy w największym streszczeniu mowy tamtejszych mężów stanu, bo czytanie ich in extenso uchodzi u nas za niepowetowaną stratę czasu. Dla charakterystyki tutejszej oceny sytuacji opowiem taką na przykład konwersację: W Genewie zasiada od roku niewielki komitet prywatny złożony z różnych ci-devant [7] mężów stanu kontynentalnych, dyplomatów i finansistów zajmujących się studiowaniem zagadnień kontynentalnych. Zgromadzenie tego komitetu kosztowało m.in. i mnie dwa lata rozmów i podróży. Jeden młody Rumun mówił mi przy tym: strzeżcie się wszystkich ludzi mających teraz jakieś stanowisko lub kandydujących na ministrów, bo za rok wszyscy będą niczym; o każdym pomyślcie naprzód, jak on będzie wyglądał, kiedy zamieszka w suterenie, i rozmawiajcie tylko z takimi, o których myślicie, że i w tej sytuacji będą mieli jakieś znaczenie. W tych okolicznościach po różnych próbach, zaczęliśmy szukać tylko ludzi wybitnie inteligentnych w nadziei, że ta właściwość zostaje po utracie stanowiska i majątku. Otóż w tym komitecie uprosiliśmy jednego byłego sędziego trybunału haskiego [8], aby przeczytał i zreferował nam pakt z San Francisco i sytuację przewidzianą tam dla mniejszych państw [9]. Nikt z nas nie decydował się czytać sam tego dokumentu, sądząc, że za rok lub dwa jego znajomość będzie już zupełnie zbyteczna. Po wysłuchaniu referatu sędziego, prezes naszego komitetu zwrócił się do najstarszego z nas, który był siedem razy ministrem w swoim kraju z taką apostrofą: Jako najdoświadczeńszy z nas wszystkich, niech pan powie, czy będąc ministrem spraw zagranicznych swego kraju, podpisałby pan taki dokument? Dodam tu, że przedtem inny członek naszego zgromadzenia, powracający z San Francisco, opowiedział, jakimi gangsterskimi sztukami zmuszono do podpisania paktu Van Kleffensa [10] i innych przedstawicieli mniejszych państw. Zapytany pomyślał chwilę i powiedział, że podpisałby. Dlaczego? Dla dwóch motywów: Podpis położony w takich okolicznościach nie pociąga za sobą żadnych zobowiązań moralnych i tego wielkie mocarstwa nie mogą od nikogo oczekiwać. Po wtóre, traktaty tego rodzaju są tylko częścią składową okupacji wojskowej i ważne są jedynie na czas jej trwania, ale ani chwili dłużej. Kiedy armia okupuje jakiś kraj, każdy oficer wydaje rozporządzenia i miejscowe władze municypalne muszą je brać na serio, ale po odejściu wojsk nikt nie zadaje sobie nawet trudu abrogowania [11] tych rozporządzeń jako siłą rzeczy już nieważnych.
Z tej rozmowy widzi Pani, jak my tu lekko to wszystko traktujemy, co w Londynie napełnia smutkiem i zgorszeniem. Wszystkie akty zwycięskich mocarstw budzą na kontynencie ten sam opór moralny co Neuordnung Hitlera. W ciągu bieżącego roku przekonaliśmy się, że wszystkie traktaty spisane na kontynencie za czasów Hitlera i Mussoliniego okazały się nuls et non avenus [12]. Nie wiem, jak po tej nauce poglądowej wielkie mocarstwa, dając mniejszym do podpisu traktaty zatknięte na końcu bagnetu, mogą spodziewać się, że traktaty te spotka los inny od wszystkich poprzednich podpisanych w podobnych warunkach.
Czy pamięta Pani, w jakich warunkach Trocki [13] podpisywał traktat brzeski? [14] W pierwszej fazie rokowań Trocki godził się tylko na podpisanie rozejmu, wobec czego państwa tzw. centralne rozpoczęły na nowo wojnę, posuwając się – przy braku oporu strony przeciwnej – o 200 km w głąb Rosji. Kiedy wojska ich doszły do Petersburga, Trocki zgodził się na nowe rokowania. W Brześciu powitali go już nie cywile, Czernin i Kühlmann, ale generał Hoffmann, oświadczając, że państwa centralne przygotowały projekt traktatu i proszą o zajęcie doń stanowiska w ciągu 48 godzin. Na to Trocki porywczo zapytał: gdzie jest miejsce na podpis? I wśród ogólnej ciszy powtórzył: gdzie jest miejsce na podpis? Pierwszy zorientował się Hoffmann i najsłodszym głosem zaczął tłumaczyć, że projekt nie ma bynajmniej charakteru ultimatum, że wręcz przeciwnie państwa centralne pragną pokoju opartego na wspólnym porozumieniu itd. Trocki czekał tylko, aż Hoffmann skończy mówić, i z właściwym sobie nachalstwem oświadczył, że Rosja zdemobilizowała [swoją armię – przyp. edytorów], nie jest więc w stanie stawić oporu i ulegając przemocy musi przyjąć wszelkie warunki. Dlatego, powiada, nie mam potrzeby czytać waszych projektów i przyślę tu mego sekretarza Sokolnikowa [15], który, opatrzony należytymi pełnomocnictwami, przyjmie do wiadomości i podpisze wasze propozycje. Podpisany w takich warunkach traktat ten jest ważny tylko tak długo, jak [długo – przyp. edytorów] trwają warunki, w których został podpisany. Z tymi słowy Trocki wyszedł [16]. Oficer austriacki, który jako świadek tej sceny opowiadał mi jej przebieg, mówił, że konsternacja dyplomatów i generałów państw centralnych nie miała granic. Tego dnia stało się dla wszystkich jasne, że wojna została przegrana. W całym brzeskim towarzystwie Trocki jeden był wykształconym człowiekiem, czytał Liwiusza i Makiawela i wiedział, że nawet kraj pobity i zmuszony do kapitulacji może grozić, jeżeli ma świadomość swej sytuacji [17].
Pośród współczesnej dewaluacji słów największe może przesunięcie semantyczne wykazuje słowo REALIZM. W obecnej terminologii angielskiej wyraz ten oznacza zazwyczaj fantasmagorie najbardziej oddalające się od wszelkiej trzeźwej oceny faktów. W naszej Europie wschodniej przez tyle wieków przeżuwaliśmy myśli Zachodu, że przeoczyliśmy moment, kiedy po dwóch pokoleniach pragmatystów i bergsonistów pogardzających inteligencją myśl stała się najsłabszą częścią cywilizacji zachodniej, znacznie mniej udaną np. od techniki, sportu, malarstwa, sztuki kulinarnej itd. Myśl jest dziś tak źle dopasowana do tej cywilizacji, że dla ludzi Zachodu myślenie stało się zajęciem niezdrowym, jak dla przysłowiowego indyka, który myślał, myślał i zdechł. Po co np. mieszkańcy Londynu i New Yorku mieliby teraz myśleć, że po Hiroshimie i Nagasaki następne bomby atomowe muszą w nieunikniony niemal sposób spaść na ich miasta, kiedy z wiadomości tej nie potrafią wyciągnąć żadnej korzyści? Co najwyżej mogliby stracić humor i apetyt. W czerwcu 1940 – według ówczesnej relacji moich niemieckich znajomych – sztab niemiecki przyszedł do niezłomnego przekonania, że o ile nie rozstrzela niezwłocznie Hitlera, zostanie powieszony przez Himlera. W przewidywaniach tych trudno się było mylić, skoro już Machiavelli radził w ustroju dyktatorialnym generałom natychmiast po zwycięstwie uciekać za granicę. Ale co przyszło generałom niemieckim z myślenia? Nie więcej niż sławnemu indykowi. Przez cztery lata topili się niepotrzebnie w najczarniejszych myślach. Jak pisał Felicjan Faleński [18]:
Czemuż nie jedli owsa albo siana,
Mogli być całkiem szczęśliwi.
Jak Pani widzi z tej improwizacji na maszynie do pisania, wydaje się, że w naszym położeniu najważniejszą dziś rzeczą jest otrząsnąć się z tego koszmaru słów, odsunąć od siebie haszysz mów, deklaracji, konferencji, paktów i publicystyki zmierzającej do zamroczenia ofiar przemocy. Wszystko to tak się ma do rzeczywistości jak np. opis słowny piorunu do piorunu samego, przy czym nie należy zapominać, że taki opis może istnieć bez rzeczy lub odnosić się do przedmiotu, który nigdy nie istniał. Na kontynencie po okresie strachu przyszło wreszcie do odróżnienia tych zjawisk. Wracamy powoli do normalnego stanu z 1913, kiedy np. w Budapeszcie, Krakowie czy Belgradzie mowy angielskich i amerykańskich ministrów czytało zaledwie kilku ludzi. Wielka koniunktura na ten towar powoli mija i temu trudno się dziwić. Przez kilka lat wszyscy, w najdalszych zakątkach Bałkanów lub Karpat nawet, ryzykując karę śmierci słuchali z niepokojem mów mężów stanu Zachodu. I cóż w tych mowach usłyszeli? Weźmy np. mowę programową Bevina [19], jej ustęp poświęcony Europie wschodniej, gdzie angielski minister tłumaczy, jak mylnie byłoby stosować do tej części świata te same kryteria wolności i demokracji co do Europy zachodniej. To samo właśnie Gauleiter Greiser [20] mówił amerykańskim dziennikarzom, którzy pytali go, czemu tak źle traktuje Polaków w Warthegau [21]. Das sind nur Polen [22]. To samo odpowiedział marszałek lotniczy Milch [23], kiedy angielscy oficerowie pytali go, czemu mordowano ludzi w obozach: nie rozumiem, czemu się tak panowie przejmują tymi obozami; tam byli sami Czesi, Polacy, Żydzi, Cyganie, a nie tacy ludzie jak my i wy. Teza nazistowska w swej najbardziej drażliwej formie nierówności ras pojawiła się nagle w programowej mowie angielskiego ministra właśnie w chwili największego dyskredytu takich teorii, kiedy bieg wypadków ukazał ich nicość. Proszę sobie wyobrazić efekt tej mowy dziś w Rumunii, Jugosławii i Polsce! Ale to, zdaje się, była już ostatnia mowa, którą by czytano i komentowano.
Z wielką przyjemnością przeczytałem to, co Pani pisze o protestorach i potrzebie protestu, bo widzę, że zdrowy instynkt Pani nie dał się zwieść nawet w mgle londyńskiej. Postaram się w największym streszczeniu opisać Pani, jak ta sprawa wygląda na kontynencie.
Centralnym zagadnieniem wydaje się dziś być na kontynencie zagadnienie nadziei, jakkolwiek to tak dziwnie brzmi. W 1942 czytałem w zapiskach młodego włoskiego filozofa poległego w Afryce taką formułę: głównym zadaniem mego pokolenia jest przeżyć swój czas i zachować resztkę godności ludzkiej, nie mając żadnej nadziei. Jak Pani widzi, jest to pewnego rodzaju stanowisko skrajne, przypuszczające stałość i ciągłość obecnej sytuacji. Sformułowane mniej skrajnie pytanie to brzmiałoby: Czy Europejczycy, przechodząc spod jednej okupacji w drugą mają uprawnienia do nadziei na powrót do wolności? W 17 rozdziale Discorso Machiavelli stawia to pytanie tak: Czy naród, który dla jakichkolwiek przyczyn musiał pogodzić się z utratą wolności i akceptował swą servitù [24], może jeszcze kiedyś wrócić do wolności. Rozważywszy różne argumenty, Machiavelli odpowiada negatywnie. Taki naród nigdy już wolności nie odzyska. Jeżeli uprzytomnić sobie, że słowa te, napisane przed 450 laty pod adresem Włochów, przez cały ten czas były prawdziwe, zobaczymy całą powagę zagadnienia. Dlatego na kontynencie bardzo wielu ludzi prostych i skromnych sądzi, że najważniejszą dziś rzeczą jest obecnego stanu rzeczy nie uznawać za żadną cenę, że akceptowanie warunków dzisiejszych zwycięzców jest równe wyrzeczeniu się wszelkiej nadziei i powrotowi do formuły cytowanego wyżej włoskiego filozofa. We Francji widzi Pani tę linię myślenia u części degaullistów [25]. Niestety na Zachodzie ruch ten usiłowali skanalizować na swój użytek komuniści, prowadząc go na manowce. W Europie Wschodniej z problematyki tej wyrosły niezliczone „bandy zbrojne”, w których bandyci zmieszani są z tym, co Europa posiada jeszcze najlepszego, najmniej zdemoralizowanego, mianowicie młodzież, która nie chce za żadną cenę wyrzec się nadziei. Szanse jej wydają się nikłe w Londynie, gdzie widać tylko potęgę armii okupacyjnych. Ale armie te czas wykrusza szybko i koniec ich widać już bardzo niedaleko. Co będzie potem? Tego nie wiem, ale wydaje mi się pewne, że nie będzie tego, co sobie dziś zwycięzcy w swym zaślepieniu wyobrażają.
Kto chciałby zdrowo ocenić te wszystkie zjawiska, temu polecam pamiętnik Gualino [26], twórcy przemysłu sztucznego jedwabiu i firmy Snia Viscoza [27], objaśniające, czemu w owej epoce wielki majątek mogli zrobić tylko marzyciele, nie zaś trzeźwi ludzie interesu.
W ostatnich tygodniach widziałem sporo ludzi przybyłych z Polski, bądź jako nowi emigranci, bądź jako entuzjaści rządu warszawskiego. Pani też pewnie takich widziała. Jeżeli to Panią interesuje, opiszę w następnym liście, co mi mówili. Rząd warszawski wydaje mi się potrzebny jako instrument buforowy, koniunkturalny, entuzjazm natomiast ożywiający niektórych jego zwolenników wydaje mi się rodzajem mesjanizmu. Skąd oni wiedzą, co będzie? Najgorszą i najsłabszą stroną rządu warszawskiego wydaje mi się jego izolacja w świecie podsowieckim, smutny spadek po okresie niepodległości. Organizacja świata sowieckiego jest dziś w pełni kryzysu i warszawscy politycy mogą znaleźć oparcie i pomoc w opozycji sowieckiej, ale nie widzę nikogo, kto miałby do tego jakieś przygotowanie i uzdolnienie, a najmniej uzdolnieni do tego są oczywiście działacze lubelscy.
Bardzo jestem ciekawy, co w Londynie zostało z emigracji po katastrofie lipcowej. Czy wytworzyły się jakieś ośrodki zdrowej myśli? Tu nic dziś z Londynu nie dochodzi. Mam nadzieję, Pani mi coś o tym opowie, i niezmiernie cieszę się z nawiązania z Panią korespondencji. Życzę Pani zdrowia i odpoczynku. Będziemy być może musieli długo czekać, zachowując przytomność umysłu, musimy więc dbać o zdrowie fizyczne i moralne, aby przeżyć wszystkich naszych potentatów. Najserdeczniejsze pozdrowienia przesyła szczerze oddany, po przyjacielsku
Jerzy Stempowski

KRYSTYNA MAREK DO JERZEGO STEMPOWSKIEGO
472 Chelsea Cloisters,
Sloane Avenue,
London, S.W.3.
18.1.1946
Drogi i Kochany Panie Jerzy,
jak zwykle, zaczynam pisać ten list pełna niekończących się wyrzutów sumienia. Wysyłając do Pana telegram świąteczny, napisałam w najszczerszej intencji „letter follows”, po czym wpadłam w mój częsty trans pióro- czy też maszynowstrętu i przez długie tygodnie nie mogłam z siebie wydusić słowa. (Zastanawiam się czasem, czy to nie reakcja organizmu na fakt, że o wiele za dużo wyrzuciłam z siebie w ciągu tej wojny słów mówionych i pisanych i wszystko, jak się okazuje, bez sensu i celu). A powinnam była odpisać tym rychlej, że mało co sprawia mi większą radość i ulgę niż listy od Pana. Serdecznie dziękuję za oba ostatnie. I proszę, niech Pan o mnie nadal nie zapomina, mimo wszystkich moich grzechów i omisyj [28], zarówno przeszłych, jak obecnych.
Na tle generalnej ponurości podwójnie cieszy mnie fakt, że jest Pan w tak dobrej formie. Myślałam z troską o Pana zdrowiu wielokrotnie i tym bardziej mnie cieszy, że wszystkie moje obawy były tak gruntownie niepotrzebne.
Wspomina Pan o chęci pisania i wydawania, który to projekt napawa mnie wielkim entuzjazmem. Pozwoliłam sobie wobec tego nieco zainteresować się możliwościami wydawniczymi na tutejszym terenie i z radością odkryłam, że takowe istnieją i wyglądają zupełnie poważnie. Otóż przede wszystkim jest tutaj Światpol, który należy do niewielu instytucji ocalałych z potopu. Co więcej, jest to instytucja poważna i właśnie w dziale wydawniczym posiada trochę przytomnych ludzi – objaw nieczęsty na tutejszym terenie. Mają oni zupełnie normalne możliwości wydawnicze, rynek zresztą jest nadal niesłychanie chłonny, w rezultacie czego wręcz się palą do wydawania i to do wydawania rzeczy na serio. Czy wobec tego nie chciałby Pan, abym porozmawiała z właściwymi ludźmi? Musiałabym do tego mieć chyba nie tylko Pana autoryzację, ale prawdopodobnie jakieś dane. Proszę mi napisać, czy chce Pan, abym miała taką wstępną rozmowę i jak ona mniej więcej ma wyglądać, czy też woli się Pan z nimi skomunikować wprost. Światpol wydaje mi się w tej chwili najpoważniejszy, jednak obok nich istnieje jeszcze jako firma wydawnicza Orbis, który przejął dawnego Kolina [29], oraz Grydzewski, który od czasu do czasu wypuszcza tomiki swej serii „Wczoraj i Dziś”. Mogłabym, i to jak najchętniej, porozmawiać z nimi wszystkimi, gdyby Pan sobie tego życzył.
Z czasopism wchodzących w rachubę byłaby „Nowa Polska” i „Robotnik”. O tej pierwszej napiszę trochę później, w innym kontekście. „Robotnika” mamy zamiar po przerwie wznowić jako miesięcznik, zatem o charakterze poważno-publicystycznym, nie news’owym. Wiem pozytywnie, że moi partyjnicy ustosunkowani są entuzjastycznie do możliwości drukowania Pana ewentualnych artykułów. Gdyby Panu to odpowiadało, musiałabym z nimi omówić warunki leżące w ich możliwościach. Te ostatnie bowiem, z natury rzeczy, są znacznie bardziej ograniczone niż w Światpolu.
Oczywiście i ta ostatnia sprawa wymaga uczciwego komentarza z mojej strony, gdyż w żadnym wypadku nie chciałabym, aby Pana nazwisko ukazało się w takim sosie politycznym, który by mógł Panu nie odpowiadać.
To ostatnie prowadzi mnie już wprost do próby przedstawienia Panu tutejszej sytuacji o tyle, o ile potrafię tego dokonać w ramach listu. Czysta desperacja, pisać o sprawach, które wymagałyby wielogodzinnego omawiania.
Otóż niech mi wolno będzie zacząć od stwierdzenia, że sytuacja jest więcej niż żałosna. Przeważa chaos i zupełna dżungla myślowa, co zresztą stanowi najwybitniejszą analogię z sytuacją w Kraju. Dezintegracja zaczęła się od rozbicia koalicji. Na ten temat obie strony obsypują się najwyszukańszymi oskarżeniami, przeważnie nieprawdziwymi. Najbliższe prawdy byłoby chyba stwierdzenie, że rozbicia koalicji i wyjścia ludowców z rządu chciały obie strony, zarówno ludowcy i ich wódz, którzy zrozumieli, że pozycja londyńsko-legalna jest przegrana, i chcieli stworzyć sobie swobodę manewru dla wejścia klinem w Lublin, jak i intransigeants [30], których od dawna nurtowały słuszne i niesłuszne podejrzenia pod adresem Mika [31]. Zresztą, niezależnie od chęci oswobodzenia się od partnerów, wydaje mi się, że w myśl jakichś żelaznych praw nawet Mik. nie byłby w stanie dokonać jako premier RP tych rzeczy, których dokonał później jako osoba nieomal prywatna. To, co nastąpiło potem, było straszliwe w swej wewnętrznej strukturze, ale mimo to bohaterskim zejściem ze sceny dokonało aktu, który moim skromnym zdaniem był historycznie potrzebny. Może kiedyś historia oceni, że potrzebne było zresztą jedno i drugie, Mik i Pan Tomasz [32].
Jakkolwiek było, wtedy właśnie nastąpiło to pierwsze wielkie pęknięcie i od tego czasu monolit, jaki jednak stanowiliśmy przez pięć lat, pęka bez przerwy. Za Mikiem poszło szereg ludzi ideowych, przekonanych, że poprzez wszystkie upokorzenia, poprzez przyjęcie czarnego za białe, poprzez często niebezpieczeństwa osobiste, będą „od środka” wywalczali niepodległość i demokrację. Niestety, jeszcze więcej poszło najfantastyczniejszej hołoty, karierowiczów, urzędasów, wszelkiego rodzaju pagaille [33]. Kategoria ludzi, którzy z niebywałym talentem byli już piłsudczykami, beckowcami, sikorszczykami, adlatusam [34] Mik[ołajczyka] i Arciszewskiego, a których obecna reżimowość i błagonadiożność jest zjawiskiem wręcz imponującym. Jak oni to robią! Ta species [35] jest nieśmiertelna. Ktoś określił ją tutaj jako „homo Litauer” [36].
Kto został? Byłoby nieuczciwe, gdybym twierdziła, że zostali sami wspaniali mężowie kapiący od virtus [37]. Nie, tu znowu skład jest różny. A więc zostali nieustępliwi i wspaniali, Rejtany, dla których gest jest celem samym w sobie, zostali tchórze i ludzie wygodni, zostali tacy, którzy gorszą się nacjonalizacją przemysłu i ślubami cywilnymi, i zostali wreszcie tacy, którzy uważali, że mają w dalszym ciągu pewne obowiązki do spełnienia i że nie jest szczytem mądrości politycznej przerzucenie się z ekstremu jednej „jednej polityki” do drugiej „jednej polityki”.
Została olbrzymia większość (83% wojska), w tym prawie całość lotnictwa i marynarki, prawie całość Dywizji Pancernej w Niemczech i 2 Korpusu we Włoszech. 17% rekrutuje się głównie z bezczynnej, zdeprymowanej, wykończonej Szkocji.
Selekcja zresztą nie jest jeszcze skończona i linia demarkacyjna nie ustaliła się na 100%. Wielu ludzi się męczy, nie wytrzymuje, pragnie powrócić do rodzin w kraju, od których przychodzą tragiczne listy, nie widzi celu pozostania i nie chce być intruzem, na którego krzywo patrzą.
W każdym razie to, co pozostało, nie wytworzyło dotąd ani żadnego zwartego ośrodka, ani żadnej jednolitej koncepcji. Jest rozbicie na grupy i grupki i cała masa ideologii, programów, taktyk, przewidywań etc. Atmosfera staje się powoli prawdziwie emigrancka. Ośrodka kierowniczego – myślowo i organizacyjnie – nie ma i na biedne barki każdego umęczonego żołnierza, szofera, woźnego etc. przerzucony został problem moralny o wymiarach przerastających jego siły. Kazać każdemu prostemu człowiekowi decydować o prawach i obowiązkach wobec Rzeczypospolitej, o prawdzie historycznej, o słuszności i niesłuszności takiej czy innej drogi – jest czymś zupełnie okrutnym, tym trudniejszym, że wszystkie normalne i łatwe kryteria formalne zostały prawie że unicestwione.
Ciąży nad nami wszystkimi kwestia koncepcji i kwestia taktyki. Ta ostatnia staje się tym trudniejsza, im bardziej Lublin staja się prawdziwą rzeczywistością Kraju, rzeczywistością, która z czasem wciąga, zmusza do takiego czy innego współdziałania, do zajęcia takiego czy innego stanowiska, zawsze w ramach tej istniejącej rzeczywistości. Idzie o to, żeby tym ludziom tam, żyjącym i działającym pod przymusem, nie szkodzić, a jednocześnie o to, żeby nie utracić prawa głosu. Wszystko to razem trąci akrobatyką i od miesięcy mam rosnące uczucie chodzenia po linie. Osobiście działam na podstawie szeregu przesłanek zarówno negatywnych, jak i pozytywnych. Negatywnie – nie wierzę w możność realizowania tam jakiejkolwiek samodzielnej koncepcji politycznej, w żadne „odbijanie czegokolwiek od wewnątrz”. Obawiam się, że mamy dzisiaj po temu aż za wiele dowodów. (Problem wygląda oczywiście inaczej dla technika, lekarza etc.). Pozytywnie (au risque de me repeter [38], bo zdaje się już to pisałam), wydaje mi się, że jest rzeczą konieczną kontynuowanie na wolnym świecie roboty informacyjnej, utrzymującej sprawę jako tako żywą i że w żadnym wypadku nie wolno zwinąć wszystkich rezerw politycznych, jakie się jeszcze na wolności posiada.
Ja sama od niedawna zalegalizowałam mój wieloletni konkubinat z PPS-em, wstępując do partii w chwili débâcle [39]. Sytuacja nasza tutaj stała się ostatnio bardzo ciężka, na skutek wydarzeń tam, które pewno są Panu znane. Reżimowi udało się doprowadzić do rozbicia monolitu w kraju, tak jak uprzednio rozbito monolit na płaszczyźnie ogólnopaństwowej. To, co niedawna w żargonie robotniczym nazywano FPPS (Fałszywa PPS), nie jest dziś ani zupełnie fałszywe, ani nawet trochę prawdziwe. Fikcję, której istota leży w programie, tendencji i duchu, usankcjonowano szeregiem autentycznych nazwisk, prawdopodobnie również w desperacji po fiasku prób innego podjęcia działalności politycznej i w nadziei nowego „wejścia klinem”. Zaakceptować tego nie możemy, walczyć z tym trudno. Chodzenie po linie staje się coraz bardziej uciążliwe. W każdym razie dotychczas stoimy formalnie na stanowisku londyńskim i nie widzimy powodu, dla którego mielibyśmy przestać uważać się za autentyk. Zespół ludzki bardzo różny i wszystko razem ogromnie niełatwe. Nastroje wszelakie – od rejtanizmu do hamletyzmu, tego ostatniego w ogóle bardzo dużo.
W sumie, jak Pan widzi, wszystko bardzo, bardzo smutne i trudne. Na tle tego całego kramu odświeżająca jest grupa młodych ludzi „krajowych”, których nazbierało się tu całkiem sporo. Są to przeważnie kurierzy, spadochroniarze, chłopcy i dziewczęta z AK, z powstania warszawskiego, jednym słowem ludzie, którzy kładli zdrową głowę pod ewangelię. Są na ogół zupełnie niezdemoralizowani, bardzo „krajowi”, pełni wiary, uporu i świeżości i w wielu wypadkach bardzo inteligentni – niewątpliwie inteligentniejsi od wielu postaci świecznikowych. Niestety, jest to element i za mało liczny, i za młody, i za małego ciężaru gatunkowego, aby już dzisiaj był jakimś istotnym ośrodkiem kierowniczym. Ale za to są uczciwi, prawdziwi i – jak by Pan ich określił – optymiści.
Przypomniałam sobie w tej chwili, że omawiając naszą grupę „partyjną”, powinnam była właśnie powiedzieć parę słów o „Robotniku”. Otóż będzie on właśnie naszym pismem i będzie właśnie po naszemu wyglądał, zatem i dobrze, i źle, i stanowisko takie, jakie usiłowałam przedstawić, a co nie wiem, czy mi się wobec tej całej konfuzji udało.
Obraz nie byłby kompletny, gdybym – napisawszy o jadących i zostających – nie dodała paru słów o trzeciej, jednolicie obrzydliwej grupie. To są ci, którzy poszli na wiadomą służbę i zostali tutaj – na posadach, funtach, stanowiskach. Ci najgłośniej krzyczą o obowiązku powrotu. Ci są najlojalniejsi. Ci wzięli wszystko najlepsze z obu alternatyw, nie usiłując nawet znaleźć jakiegoś argumentu moralnego. Ani nie pojechali do kraju walczyć czy po prostu pomagać, ani nie zostali bez stanowisk i poza burtą tutaj. Urządzili się. Są lewicowi, radykalni, postępowi, rewolucyjni, znakomici. Bez względu na przeszłość. Do tej właśnie kategorii muszę zaliczyć p. Antoniego [Słonimskiego] i jego „Nową Polskę”. Redaktor pojechał na parę dni do kraju jako towarzysz wycieczki intelektualistów angielskich. Pobył dziesięć dni, załatwił kontakty i fundusze i wydaje w dalszym ciągu w Londynie lubelskie pismo, którego każdy artykuł jest oszustwem i ilustracją Etikettenschwindel [40] – przyznać należy, że na pewnym poziomie.
Tutaj nie mogę powstrzymać się od poruszenia tematu dla mnie szczególnie bolesnego – roli i postawy naszej inteligencji. Jest to dla mnie źródłem permanentnego wstrętu. Tych ludzi, jak się okazuje, nauczono czytać, pisać i formułować sądy tylko po to, aby umieli mniej lub więcej inteligentnymi formułkami przysłaniać własny brak kośćca i charakteru. Załganie tych ludzi przechodzi wszelkie pojęcie. Takoż elastyczność karku i poglądów. Jest coś tak obrzydliwego w ich artykułach, wypowiedziach, w tym zorganizowanym krętactwie przy pozorach pewnego wyrobienia umysłowego, że brak mi słów na właściwe określenie tego widowiska. Ludzie prości wiedzą, czego chcą, wiedzą, czym jest, a czym nie jest wolność i niepodległość. Tamci rozmazują siebie i chcieliby rozmazać sprawę w formułach, pseudo-definicjach, ad hoc budowanych tezach czy kiepskich analogiach historycznych. I z niezwykłym talentem, płynąc zawsze z prądem, wytwarzają wokół siebie atmosferę płynięcia pod prąd. Przypomina mi to okres dobrze przedwrześniowy, kiedy w epoce strzelania do robotników na ulicach miast, bicia Żydów na uniwersytetach, strajków chłopskich i zatapiania kopalni – intelektualiści polscy, postępowi, rewolucyjni i radykalni, walczyli o skrobanki jako naczelny problem życia polskiego. Dzisiaj znowu są rewolucyjni i wspaniali, walczą, a jakże, z Matką Boską Częstochowską, z Sienkiewiczem, z powstaniem styczniowym – ze wszystkim, tylko nie z reżimem. Jest w tym przerzucaniu akcentu z rzeczy ważnych na nieważne jakieś takie oszustwo, którego znieść niepodobna. I mam wrażenie, że pokazanie palcem na „Nową Polskę” i jej zespół, jako ilustrację tej roboty, nie będzie przesadne. Inna rzecz, że „Nowa Polska” nie jest w tym wzniosłym zdaniu osamotniona.
Zdaje się, że rozpisałam się potężnie, nie wyczerpując oczywiście ani części tematów. I to w chwili, kiedy mamy tutaj UNO [41], na którym wygłasza się laurkowe przemówienia w nastroju wzajemnej adoracji, nie dopuszczając do zaistnienia żadnego z problemów, które w tej chwili istotnie i naprawdę ciążą nad światem. Nonsens tego wszystkiego, zełganie uniwersalne, w którym przytomny człowiek ma uczucie fizycznej duszności, przekreślenie wszystkiego, co ex post mogłoby nadać jakiś fragment sensu rzezi lat ostatnich – to wszystko czasami przytłacza w sposób zupełnie beznadziejny. Jeżeli po pierwszej wojnie światowej Chesterton [42] mógł napisać o poległych „They died to save their country – They only saved the world” [43], to nawet tych słów nie można w żaden sposób przylepić do naszej dzisiejszej rzeczywistości. Nawet takie epitafium na grobach lotników polskich, poległych w Battle of Britain, zakrawałoby na grube kpiny i natrząsanie się z umarłych.
Nie chciałabym jednak w żadnym wypadku kończyć mego listu na taką nutę. Przypominam sobie, co mi Pan pisał już w ciągu tej wojny: „Point n’est besoin d’espérer pour entrepredre ni de réussir pour persévérer” [44]. (Nb. kto jest autorem tej wielce nadludzkiej formuły?). Myślę, że tę wojnę nerwów trzeba wytrzymać i przetrzymać. Myślę, że w gruncie rzeczy, wbrew trudnościom z zewnątrz i z wewnątrz, będziemy szamotać się dalej, uparci i increvables [45]. Z satysfakcją stwierdzam limitations [46] własnej inteligencji, które jedyne prawdopodobnie pozwalają mi na tyle uporu i jeszcze trochę siły.
Dzięki za wiadomość o Sartrze, którego nazwisko przeczytałam pierwszy raz w Pana liście, a zaraz potem tutaj w essay’u Charlesa Morgana [47]. Z pisarzy tutejszych, których bardzo warto czytać – czy dotarły na kontynent książki Artura Koestlera [48]? Polecałabym gorąco, jakkolwiek wyłącznie i par excellence [49] polityczne. Zresztą obawiam się, że jestem mocno cofnięta w rozwoju w dziedzinie belles-lettres [50]. Jest to rezultat przymusowej lektury stosów gazet, tygodników, miesięczników, digestów radiowych etc. etc. Deformacja zawodowa przy braku zawodu, jako że moje prawo leży odłogiem od sześciu lat na rzecz roli politycznej bonne à tout faire [51]. Dla wytchnienia czytuję z rozkoszą staroświecką literaturę angielską, Jane Austin [52], Trollope’a [53], Thackeraya [54] etc. No i oczywiście wiersze. Czy miał Pan w ręku wojenne wiersze Balińskiego [55]? Zaryzykowałabym twierdzenie, że jest on obecnie najlepszym polskim lirykiem. Jeśli Pan tych rzeczy nie miał, proszę mi napisać, a przyślę. Czy ewentualnie zadzwonić do p. Antoniego (we are still on speaking terms [56]) o „Nową Polskę” dla Pana? W ogóle proszę mnie obarczać wszelkimi dezyderatami i proszę koniecznie pisać.
Postaram się niedługo machnąć nowe „sprawozdanie sytuacyjne”. Staram się o maksimum obiektywizmu, ale nie umiem sama ocenić rezultatu, jak mówią Niemcy – Man sieht den Wald nicht vor lauter Bäume [57]. Boję się, czy nie zatracam perspektywy w Londynie po sześciu latach i bardzo chętnie nabrałabym jakiegoś dystansu, ale to jest niewykonalne technicznie.
Drogi Panie Jerzy, przesyłam moc najserdeczniejszych pozdrowień i życzeń i bardzo czekam nowego listu.
Krystyna Marek
[dopisek:] Na jaki adres najlepiej stale pisać?
Listy przepisali i przypisami opatrzyli Agnieszka Papieska i Andrzej Stanisław Kowalczyk
[1] Mowa o niemieckich pociskach manewrujących potocznie nazywanych latającą bombą, określanych kryptonimem V-1, oraz o rakietowych pociskach balistycznych V-2. Pierwsze bombardowania Londynu pociskami V-1 przeprowadzone zostało w połowie czerwca 1944. Odpalono wówczas około sto pocisków V-1, po kilku dniach – 500. W niszczeniu budynków pociski V-1 były, jeśli dotarły do celu, o wiele skuteczniejsze niż zwykłe bomby lotnicze o podobnej masie. Szacuje się, że w obrębie aglomeracji miejskiej Londynu wybuchło około 4000 pocisków V-1. Rakietowych pocisków balistycznych V-2 od września 1944 do marca 1945 roku wystrzelono około 5500, z których prawie trzy tysiące trafiły Londyn, a około 1600 Antwerpię.
[2] Aleksander Ładoś (1891–1963), dyplomata, urzędnik konsularny, publicysta i działacz polityczny PSL „Piast”. W okresie od maja 1940 do lipca 1945 był posłem RP w Szwajcarii w randze chargé d’affaires ad interim. Po dymisji pozostał na emigracji. Wrócił do Polski w roku 1960. W czasie wojny Stempowski był pracownikiem poselstwa polskiego w Bernie, Ładoś był więc jego przełożonym. Pisarz nawiązywał kontakty z przybyłymi z kraju Polakami i cudzoziemcami, zajmował się kurierami, organizował ich przerzut do Francji. Poselstwo opiekowało się internowanymi w 1940 roku żołnierzami polskimi z 2 Dywizji Strzelców Pieszych i zbiegami z robót przymusowych w III Rzeszy. Ładoś i inni pracownicy poselstwa od końca 1939 roku byli zaangażowani w akcję wydawania polskim (i prawdopodobnie również holenderskim) Żydom paragwajskich i honduraskich paszportów, poświadczeń obywatelstwa Boliwii i Salwadoru oraz certyfikatów umożliwiających emigrację do brytyjskiej Palestyny. Dzięki akcji polskiego poselstwa uratowano życie około 400 osobom. W roku 1949 Stempowski napisał dla Giedroycia tekst pt. Historia Ładosia w przybliżeniu. Ukazał się on w opracowaniu Andrzeja St. Kowalczyka w „Regionach” 1996 nr 2.
[3] Ładoś przekazał poselstwo przedstawicielom zdominowanego przez komunistów Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Posłem w Bernie został Jerzy Putrament, działacz komunistyczny.
[4] cross-country (ang.) – wyścig, ew. wędrówka na przełaj w naturalnych warunkach.
[5] cafard après la fête (fr.) – kac po święcie. Nawiązanie do tytułu książki Adolfa Baslera Le Cafard après La Fête ou l’esthétisme d’aujourd’hui. Paris, Editions Jean Budry, 1929.
[6] 26 kwietnia 1945 roku w San Francisco rozpoczęła się pierwsza konferencja Narodów Zjednoczonych. Podczas jej trwania podpisano Kartę Narodów Zjednoczonych regulującą działalność organizacji.
[7] ci-devant (fr.) – przedtem, niegdyś.
[8] Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości – główny organ sądowy ONZ. Został ustanowiony w roku 1945 do rozstrzygania sporów między państwami. Siedzibą Trybunału jest Haga.
[9] Mowa o Karcie Narodów Zjednoczonych, wielostronnej umowie międzynarodowej, która powołała do życia i określiła ustrój Organizacji Narodów Zjednoczonych. Została ona podpisana 26 czerwca 1945 roku w San Francisco przez 50 z 51 krajów członkowskich (Polska podpisała ją 16 października 1945) i weszła w życie 24 października 1945 roku, po ratyfikowaniu jej (wedle artykułu 110) przez pięć krajów założycielskich (Chiny, Francja, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i ZSRR) oraz większość sygnatariuszy. Kraje podpisujące Kartę zobowiązują się do przestrzegania jej postanowień jako prawa międzynarodowego. Wydaje się, że Stempowski nawiązuje do dwóch rozdziałów Karty: Rozdziału VI opisującego uprawnienia Rady Bezpieczeństwa do rozstrzygania sporów i Rozdziału VII, który opisuje uprawnienia Rady Bezpieczeństwa do wprowadzania sankcji ekonomicznych, dyplomatycznych i militarnych, jak również do użycia sił zbrojnych do rozstrzygania sporów.
[10] Eelco van Kleffens (1894–1983), holenderski polityk i dyplomata. W latach 1939–1946 był ministrem spraw zagranicznych w rządzie Królestwa Holandii.
[11] abrogowanie (od łac. abrogare) – odwołanie.
[12] nuls et non avenus (fr.) – nieobowiązujące.
[13] Lew Dawidowicz Trocki, właśc. Lew Bronstein (1879–1940), bolszewik, działacz rewolucyjny. Jeden z twórców i przywódców RFSRR, ZSRR oraz Armii Czerwonej. Kierował puczem bolszewickim w Piotrogrodzie w listopadzie 1917 roku. Członek Komitetu Centralnego RKP(b) i WKP(b) (1917–1927), członek Biura Politycznego RKP(b) i WKP(b) (1919–1926). Ludowy komisarz spraw zagranicznych RFSRR (1917/1918). Po śmierci Lenina toczył spór z Józefem Stalinem o władzę w kraju i dalsze kierunki rozwoju Związku Radzieckiego. W listopadzie 1927 usunięty z WKP(b) i z Kominternu, w styczniu 1928 roku zesłany do Ałma-Aty, rok później – pozbawiony obywatelstwa ZSRR i deportowany z kraju. Przebywał na emigracji w Europie i w Meksyku, pozostając aktywnym krytykiem stalinizmu z pozycji marksistowskich. Założyciel, redaktor i autor Biuletynu Opozycji (1929–1940). Zamordowany na emigracji na rozkaz Stalina przez agenta NKWD.
[14] Traktat brzeski – traktat pokojowy podpisany w Brześciu Litewskim (dziś: Brześć nad Bugiem) 3 marca 1918 roku między Cesarstwem Niemieckim, Austro-Węgrami oraz ich sojusznikami: Carstwem Bułgarii i Imperium Osmańskim (państwami centralnymi) a Rosją Sowiecką. Pertraktacje rozpoczęły się 20 listopada 1917 roku. Delegacja rosyjska składała się z Lwa Trockiego i Adolfa Joffego. Uzgodniono zawieszenie broni do stycznia.
[15] Grigorij Sokolnikow, właściwie Hirsz Brilliant (1888–1939), działacz partii bolszewickiej, członek Komitetu Centralnego RKP(b) i WKP(b), urzędnik państwowy ZSRR w randze komisarza ludowego, dyplomata, ambasador Rosji Sowieckiej w Wielkiej Brytanii. W lipcu 1936 został wykluczony z partii i wkrótce aresztowany przez NKWD. W styczniu 1937 oskarżony w procesie pokazowym określonym oficjalnie jako „proces alternatywnego antysowieckiego centrum trockistowskiego”. Skazany został na 10 lat więzienia. Na polecenie Ławrientija Berii funkcjonariusze NKWD zamordowali go w więzieniu. W roku 1988 został zrehabilitowany.
[16] Trocki przedłużał rozmowy, licząc na rozprzestrzenienie się rewolucji na całą Europę. 7 stycznia 1918 roku wrócił z Brześcia Litewskiego do Piotrogrodu, informując o ultimatum rządów centralnych: akceptacja przez Rosję żądań terytorialnych Niemiec (aneksja Królestwa Polskiego i innych ziem) albo wznowienie działań wojennych. Lenin wezwał delegatów do przyjęcia propozycji Niemiec. Twierdził, że straty terytorialne są dopuszczalne, jeżeli zapewnią przetrwanie rządu rewolucyjnego. Większość bolszewików odrzuciła to stanowisko w nadziei na kontynuowanie przedłużenia rozejmu. 18 lutego armia niemiecka wznowiła ofensywę, zbliżając się coraz bardziej do Piotrogrodu. 23 lutego państwa centralne wydały nowe ultimatum, w którym zażądały od Rosji uznania kontroli niemieckiej nie tylko nad Polską, Finlandią, Estonią, Litwą, Łotwą, ale także by Rosja uznała niepodległość Ukrainy. W przypadku odmowy zagrozili inwazją na samą Rosję. 3 marca delegacja bolszewicka podpisała w Twierdzy Brześć traktat pokojowy. Adolf Joffe odmówił podpisania traktatu, uchylił się również Trocki i Zinowjew. Ostatecznie traktat podpisał Grigorij Sokolnikow.
[17] W swojej autobiografii Moje życie rokowaniom w Brześciu Litewskim Lew Trocki poświęcił osobny rozdział. Nie ma w nim anegdoty opowiedzianej przez Stempowskiego.
[18] Felicjan Faleński (1825–1910), poeta, dramatopisarz, prozaik, tłumacz, kolega szkolny Cypriana Norwida. Cytowany dwuwiersz pochodzi z utworu Incitatus (zob. Zbiór poetów polskich XIX w., Księga trzecia, ułożył i opracował Paweł Hertz. Warszawa, PIW, 1959, s. 227).
[19] Ernest Bevin (1881–1951), brytyjski przywódca związkowy i polityk, w latach 1940–1945 minister pracy, w latach 1945–1951 minister spraw zagranicznych; w 1949 roku współorganizator NATO.
[20] Arthur Carl Greiser (1897–1946), niemiecki polityk nazistowski; rzecznik wcielenia Wolnego Miasta Gdańska do Rzeszy Niemieckiej; od listopada 1939 do stycznia 1945 roku namiestnik Rzeszy poznańskiego okręgu Rzeszy (od 29 I 1940 Kraj Warty); w latach 1940–1945 poseł do Reichstagu; dążył do przekształcenia Wielkopolski w ziemię niemiecką poprzez usunięcie Polaków i Żydów, zniszczenie polskiego dorobku kulturalnego i kolonizację niemiecką; ujęty przez Amerykanów, w 1946 roku sądzony jako zbrodniarz wojenny, skazany na karę śmierci i publicznie stracony.
[21] Warthegau (niem.) – Kraj Warty, nazwa Wielkopolski podczas okupacji niemieckiej.
[22] Das sind nur Polen (niem.) – to tylko Polacy.
[23] Erhard Milch (1892–1972), niemiecki wojskowy, lotnik i przemysłowiec, feldmarszałek, współtwórca lotnictwa wojskowego III Rzeszy (Luftwaffe), sekretarz stanu w ministerstwie lotnictwa (1933–1944), dowódca 5. Floty Powietrznej, członek NSDAP. Sądzony był w procesach norymberskich jako zbrodniarz wojenny i skazany na dożywocie. Zwolniony z więzienia w roku 1954.
[24] servitù (wł.) – niewola.
[25] Tzn. gaullistów, zwolenników gen. Charles’a de Gaulle’a.
[26] Riccardo Gualino (1879–1964), włoski przemysłowiec aktywny w wielu dziedzinach gospodarki. Był również kolekcjonerem dzieł sztuki i producentem filmowym. Stempowski powołuje się na jego pamiętniki (Frammenti di vita,Mediolan 1931) w eseju Chimera jako zwierzę pociągowe.
[27] Snia (Società di Navigazione Italo-Americana) – założona przez Gualino w roku 1917 włosko-amerykańska spółka żeglugowa. Później, kiedy firma zmieniła profil i rozwinęła produkcję chemiczną, dodano słowo viscoza, a nazwę Snia viscoza rozwijano jako Società nazionale industria e applicazioni viscoza.
[28] Omisyj (z łac.) – zaniechań.
[29] M. I. Kolin – założone w 1940 roku i prowadzone przez Ignacego Lindenfelda i Maurycego Kohna polskie wydawnictwo książkowe w Londynie. Miało w swoim dorobku ok. 100 tytułów, zarówno przedruków klasyki polskiej (Mickiewicz, Prus, Żeromski, Wyspiański), jak i utworów pisarzy współczesnych, którzy znaleźli się na obczyźnie (Baliński, Słonimski, Hemar). Na skutek załamania finansowego w listopadzie 1944 roku firma została przejęta przez wydawnictwo Józefa Olechnowicza Orbis.
[30] intransigeants (fr.) – nieprzejednani, bezkompromisowi.
[31] Stanisława Mikołajczyka.
[32] Tomasz Arciszewski (1877–1955), działacz socjalistyczny, polityk; od 1896 roku w PPS, członek Organizacji Bojowej (organizator zamachów, m.in. w 1906 roku na szefa policji w Królestwie Polskim gen. Andrieja Markgrafskiego); od 1906 roku w PPS-Frakcji Rewolucyjnej, członek Wydziału Bojowego (organizator m.in. w 1908 roku akcji pod Bezdanami); w latach 1919–1939 – członek Rady Naczelnej PPS, w latach 1931–1939 przewodniczący Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS; w latach 1914–1915 w Legionach Polskich; w latach 1916–1919 przewodniczący KCZZ; w 1918 roku minister pracy i opieki społecznej; w latach 1919–1935 poseł na sejm; w 1920 roku współzałożyciel RTPD (1920–1939 przewodniczący ZG); w latach 1939–1944 przewodniczący PPS-WRN; w latach 1944–1947 premier rządu RP na uchodźstwie; od 1949 do 1954 roku przewodniczący Rady Politycznej, od 1954 roku członek Tymczasowej Rady Jedności Narodowej i Rady Trzech.
[33] pagaille (fr.) – bałagan, chaos.
[34] adlatus (łac.) – pomocnik, zaufany.
[35] species (ang.) – gatunek.
[36] Stefan Litauer (1892–1959), polski dziennikarz, poliglota, do 1932 roku radca prasowy Ministerstwa Spraw Zagranicznych; podejrzewany o kontakty z kilkoma wywiadami, w tym wywiadu sowieckiego. Po objęciu stanowiska szefa Biura Personalnego MSZ przez Wiktora Drymmera zwolniony z MSZ z uzasadnieniem dezinformowania dziennikarzy zagranicznych o polskiej polityce zagranicznej. Następnie korespondent Polskiej Agencji Telegraficznej w Londynie, do kwietnia 1944 dyrektor Agencji. Usunięty ze stanowiska przez Rząd RP na uchodźstwie za dezinformację i działanie na szkodę państwa polskiego. Przewodniczący londyńskiego Foreign Press Association. Wrócił do kraju w 1945 roku. Podjął pracę w MSZ na różnych stanowiskach. Po 1956 roku był korespondentem Polskiego Radia w Londynie. Zmarł na zawał serca w Izbie Gmin w Londynie, gdzie pracował jako korespondent „Życia Warszawy”.
[37] virtus (łac.) – odwaga, męstwo.
[38] Au risque… – ryzykując, że się powtarzam.
[39] débâcle (fr.) – klęska.
[40] Etikettenschwindel (niem.) – manipulacja.
[41] UNO – United Nations Organization, Organizacja Narodów Zjednoczonych. Mowa o pierwszej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, która rozpoczęła się 10 stycznia 1946 roku w Methodist Central Hall w Londynie. Wzięli w niej udział przedstawiciele 51 państw. 24 stycznia 1946 roku Zgromadzenie Ogólne przyjęło pierwszą rezolucję. Dotyczyła ona pokojowego wykorzystania energii atomowej oraz eliminacji broni jądrowej i innych rodzajów broni masowego rażenia. Pierwszym sekretarzem generalnym ONZ został norweski polityk Trygve Lie.
[42] Gilbert Keith Chesterton (1874–1936), angielski pisarz, krytyk literacki, publicysta. Studiował w Londynie sztuki piękne w Slade School of Art i literaturę w University College London, ale nie uzyskał dyplomu. W 1902 roku rozpoczął pracę jako felietonista w dzienniku „Daily News”, a 1905 w „The Illustrated Londyn News”, z którym był związany przez trzydzieści lat. W latach późniejszych utrzymywał się wyłącznie z pisarstwa. W młodości był ateistą i liberałem, ale już w początkach twórczości przeszedł ewolucję w kierunku chrześcijańskiego humanizmu i katolicyzmu (chrzest przyjął w 1922 roku). Głosił potrzebę optymizmu moralnego, afirmacji życia, czynu i fantazji; odrzucając idee socjalistycznej utopii, głoszone m.in. przez G. B. Shawa, występował zarazem przeciw monopolistycznemu kapitalizmowi, zwalczał rasizm, kolonializm i faszyzm, piętnował angielski imperializm – tym polemikom poświęcił kilka tomów esejów i pamfletów. W esejach filozoficzno-religijnych bronił światopoglądowych treści chrześcijaństwa i katolicyzmu. W okresie międzywojennym cieszył się wielką popularnością, również poza Wielką Brytanią. Z sympatią pisał o Polsce (m.in. wiersz Polska, przekład Jerzego Pietrkiewicza w antologii Poeci języka angielskiego, t. 3, PIW, Warszawa 1974).
[43] Polegli, aby ocalić ojczyznę – ocalili tylko świat.
[44] Point n’est besoin d’espérer pour entrepredre ni de réussir pour persévérer (fr.) – Nie trzeba mieć nadziei, aby coś zrobić, ani odnieść sukcesu, aby wytrwać. Słowa przypisywane Wilhelmowi I Orańskiemu (1533–1584).
[45] increvables (fr.) – niezniszczalni, nie do zdarcia.
[46] limitations (ang.) – ograniczenia.
[47] Charles Langbridge Morgan (1894–1958), pisarz angielski; w latach 1926–1939 krytyk teatralny „Timesa”; podejmował problemy filozoficzne, psychologiczne, moralne, wiążące się z sytuacją intelektualisty we współczesnym świecie; autor m.in. powieści The Empty Room (1941); większą popularność zdobył we Francji niż w Wielkiej Brytanii.
[48] Arthur Koestler (1905–1983), angielski pisarz i dziennikarz. Początkowo sympatyk komunizmu, brał udział w hiszpańskiej wojnie domowej, od 1940 roku w Wielkiej Brytanii; w głośnej powieści Ciemność w południe (1940, wyd. pol. Paryż 1949), ukazującej losy ofiar procesów stalinowskich w latach trzydziestych XX wieku, podjął problem etyki rewolucyjnej i politycznej odpowiedzialności, przeprowadził również analizę mentalności ideologa partii bolszewickiej i mechanizmu zniewolenia człowieka w ustroju komunistycznym; późniejsza twórczość obejmuje głównie eseje (m.in. The Yogi and the Commissar 1945), wspomnienia i prace poświęcone zagadnieniom nauki, a także mistycyzmowi i parapsychologii.
[49] par excellence (fr.) – w pełnym tego słowa znaczeniu.
[50] belles-lettres (fr.) – literatura piękna.
[51] bonne à tout faire (fr.) – tu: osoba potrafiąca poradzić sobie z różnymi zadaniami.
[52] Jane Austen (1775–1817), powieściopisarka angielska; jej twórczość, tematycznie zamknięta w codzienności ziemiańskiej prowincji angielskiej i w perypetiach rodzinno-małżeńskich, wyróżnia się celną obserwacją psychologiczną oraz ironicznym humorem; bohaterkami Austen są głównie kobiety (Rozważna i romantyczna 1811, wyd. pol. pt. Rozsądek i uczucie 1934, wyd. następne 1977; Duma i uprzedzenie 1813, wyd. pol. 1957; Emma 1816, wyd. pol. 1963). Niedoceniana przez współczesnych, w XX wieku została uznana za prekursorkę nowoczesnej powieści realistycznej. Jej twórczość doczekała się licznych adaptacji filmowych i telewizyjnych.
[53] Anthony Trollope (1815–1882), pisarz angielski; autor reportaży, artykułów i powieści obyczajowych, malujących w satyrycznych barwach angielską prowincję epoki wiktoriańskiej; przedstawiał też środowiska polityków parlamentarnych i walki wyborcze (w cyklu zw. The Palliser Novels, obejmującym m.in. powieści: Can You Forgive Her 1864, Phineas Finn 1869, The Prime Minister 1876; polski przekład w wersji skróconej Rodzina Palliserów 1983).
[54] William Makepeace Thackeray (1811–1863), powieściopisarz angielski; demaskator póz obyczajowych, zakłamania i fałszywych postaw ludzkich, zwłaszcza w tzw. warstwach wyższych; sławę przyniosły mu szkice, wydane łącznie jako Księga snobów (1847, wyd. pol. pt. Snoby 1860, wyd. pełne 1950); najwybitniejszą jego powieścią jest Targowisko próżności (1847, wyd. pol. 1876), ukazujące Anglię po wojnach napoleońskich; autor powieści historycznych z XVIII wieku, w których ujawniał barbarzyństwo wojny, oraz baśni Pierścień i róża (1855, wyd. pol. 1912).
[55] Stanisław Baliński (1899–1984), poeta, prozaik; w dwudziestoleciu międzywojennym działał w służbie dyplomatycznej, od 1940 roku w Wielkiej Brytanii; w stylu i tematyce liryki bliski poetom z grupy Skamander; autor m.in. zbiorów poetyckich Tamten brzeg nocy (1942), Trzy poematy o Warszawie (1945), Wiersze emigracyjne (1981), a także nowel oraz szkiców Antrakty, czyli notatki o życiu i sztuce… (1978); tłumaczył poezję francuską, angielską, rosyjską i włoską.
[56] we are still on speaking terms (ang.) – nadal rozmawiamy.
[57] Man sieht den Wald nicht vor lauter Bäume (niem.) – nie widać lasu zza drzew.