– Jak się macie?
– Źle.
– To posłuchajcie słowa o Wojtku Ornacie.
Zbudował austerię.
Odkąd człowiek szuka siebie, bywa gościem austerii. Dla gospodarzy jest swój gdyż bywa, a nie jest. A ponieważ zaraz go nie będzie, posiłek i nocleg powinny być ciepłe. Ciepłe od ognia, od światła, od serca. To jedno zabierze z sobą – ciepło na drogę. Austerię stawia się na rozdrożu, przy gościńcu, nad wodą, za cmentarzem, u kresu. Spotykają się w niej podróżni na nowym etapie życia i życie pozostawiający za sobą, uciekinierzy i powracający, zagubieni i gotowi do skoku. Dla nich wszystkich austeria to Dom Na Drogę. W jego progu stoi człowiek z uniesioną dłonią na przywitanie / pożegnanie. Żyje tu z rodziną, robi interes, dba o bezpieczeństwo, odkłada na przyszłość, działa w gildiach restauratorów i hotelarzy. I wciąż gości innych, żywych i umarłych, słucha ich opowieści, staje się powiernikiem pamięci i nasłuchuje co nadchodzi. I coraz trudniej przychodzi mu zamknąć drzwi na cztery spusty. Inaczej zaczyna rozumieć interes i inwestowanie w przyszłość. Odkrywa, że jego austeria trwa na krawędzi świata osuwającego się w przepaść, pośród ludzi idących na dno, wbrew prawom spisanym w podręcznikach marketingu albo przetrwania. Podliczając rachunki, wielki zysk zapisuje po stronie budowania małej arki przed potopem. Austeria gościnności staje się światem. Rodzi się Człowiek-Austeria.
Wojciech Ornat zbudował austerię. Razem z oddanym sprawie zespołem zbudował Dom Na Drogę jakich mało. Czy nie za mało dla świata osuwającego się w przepaść? Stary Tag z Austerii Juliana Stryjkowskiego sądził, że to już jest dobrze jeżeli możemy wątpić w Boga. Jest dobrze jeżeli w obliczu końca możemy pytać o sens budowania austerii. Dopokąd homo viator pukać będzie do jej drzwi, dopotąd świat będzie miał grunt pod nogami. Gdy Wojtek zaczynał pracę, otwierał drzwi przed Żydami – zgładzonymi sąsiadami, ocalałymi, powracającymi. Dzisiaj drzwi otwiera także przed uchodźcami z Globalnego Południa. Zainaugurował wydawnictwo w 2002 roku Imionami przez Żydów polskich używanymi, a jedną z ostatnich książek Austerii jest Statek głupców. Biedni Polacy patrzą na Usnarz Witolda Beresia. Na budowane przez niego od trzech dekad dzieło składa się austeria Klezmerhoys na krakowskim Kazimierzu, wydawnictwo z ponad trzystoma tytułami książek oraz oddziałami w Budapeszcie i Syrakuzach, księgarnie w Krakowie i Warszawie, rezydencje, wystawy i spotkania autorskie.
Dzieło Wojciecha Ornata przenika duch Stanisława Vincenza. Nie tylko dlatego, że i on – podobnie jak wspominany przez Jeanne Hersch autor Spotkania z chasydami – nigdy „nie mówił o Żydach inaczej niż ze łzami w oczach”. I nie tylko dlatego, że domy budowane przez Vincenza jako rodzinne, nieuchronnie przemieniały się w austerie, najpierw pod karpacką Czarnohorą, a potem, po końcu świata, w alpejskim La Combe. Także dlatego, że łączy ich „jeszcze jakaś inna, głębsza świadomość, a raczej pamięć – Mneme”, nakazująca im niedowierzać głosom przekonanych o tym, że „tamto przeciw Żydom dawno już zupełnie wygasło”. Vincenz słyszał te głosy pośród lwowskich kosmopolitów w przededniu dojścia Hitlera do władzy. Ornat słyszy je pośród krakowskich czy budapesztańskich obywateli Unii Europejskiej bagatelizujących marsz faszystów, którzy za chwilę spalą tekst Statutu Kaliskiego przy okrzykach „Śmierć Żydom!”, i chętniej opowiadających się za budowaniem murów niż mostów, dzisiaj w postaci korytarzy humanitarnych na gwałt potrzebnych umierającym na granicach. Patrząc z tej perspektywy, urwiska nad otwierającą się przepaścią, zapytajmy jak budować przystań gościnności w czasach obsesyjnego lęku o swoje, zarazy, ekologicznej i duchowej zapaści. Zapytajmy jak to się stało, że Wojciech Ornat, prawnik i przedsiębiorca z właściciela austerii stał się Człowiekiem-Austerią?
Stało się tak za sprawą miłości do książek. Tak, jak w dawnych osteriach musiał być ogród (od francuskiego Établissement pochodzi nazwa karczmy przydrożnej), tak w tej Wojtkowej jest to ogród książek. Wchodzisz, a tu już w korytarzu bujne klomby książek. Schodzisz na śniadanie, a nad szwedzkim stołem wysokopienne powoje książek. Idziesz do toalety – cienista aleja książek. Wdrapujesz się na piętro – skrzypiąca altanka książek. Wchodzisz do sali bankietowej – kaskady książek. Jakże mogłoby być inaczej w przypadku chłopca urodzonego w 1963 roku w Krakowie szarej, małej stabilizacji, który powracając do domu z ogólniaka siódemki znajduje dla siebie azyl w innym świecie antykwariatów przy Szpitalnej i Św. Ducha. W okolicach roku 1989 odnajdziemy go jako księgarza w muzeum Starej Synagogi przy ulicy Szerokiej. Już wtedy próbował zainicjować wydawnictwo, ale brak środków szybko rozwiał marzenia. Mija prawie dziesięć lat, prowadzący wówczas kino Wanda Krzysztof Gierat na budynku przy Szerokiej 6 zawiesza wielki ekran i puszcza film Austeria wg Stryjkowskiego. Po projekcji w Klezmerhoys przyjęcie z udziałem Jerzego Kawalerowicza. Nie mógł przespać tego momentu Wojtek. Rodzi się wydawnictwo Austeria. Ostatnio wznowiło tę powieść z przedmową Piotra Pazińskiego, zapowiadając jednocześnie wydanie całego opus Stryjkowskiego, podobnie jak wcześniej Josepha Rotha, Edmonda Jabèsa czy Adama Wodnickiego.
Stało się tak za sprawą odwagi. W przypadku Wojtka przekłada się ona na antyreżimowy, jak również antykomercyjny nonkonformizm. W stanie wojennym drukował i kolportował opozycyjną gazetkę „Wolny Głos”. W kwietniu 1982 roku milicja zatrzymała go wraz z kolegą, nadając akcji kryptonim „Drukarz”. W procesie karnym Sąd Wojskowy skazał go na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata. Spędził trzy miesiące w więzieniu na Montelupich. Do matury przystąpił we wrześniu. Dzisiaj żartuje, że miał szczęście trafiając do więzienia przed maturą, bo pewnie by jej nie zdał, a w więzieniu miał czas na czytanie książek. W przypadku Wojtka odwaga jest z serca, nie z predylekcji do szarży i poklasku. Potrzebował jej by w kraju o zastraszająco niskim procencie czytelnictwa zainwestować w wydawnictwo. O książkach Austerii mówi się „niekomercyjne”. Prawdą jest, że ukazują się dzięki dochodom z hotelu i restauracji. Gdy jednak przyszła pandemia, a Klezmerhoys stanął na krawędzi bankructwa, biznes uratowała rosnąca sprzedaż ambitnych, adresowanych do wymagającego czytelnika książek.
Stało się tak za sprawą wierności pamięci. Wojtek zbudował austerię na popiołach i gruzach żydowskiego świata. Był pionierem odkrywania i odradzania życia na Kazimierzu. Bez komercyjnej tandety, z pokorą dla ciszy po Zagładzie i każdego okruszka-iskry starowieku. W jego austerii znaleźli dożywotnie przytulisko ostatni rozbitkowie Polin, tacy jak Henryk Halkowski i Leopold Kozłowski, ale też powracający emigranci, jak Adam Zagajewski czy Leonard Neuger, by wymienić tych już dzisiaj świętej pamięci. Książki „Austerii” z miłosną uwagą pochylają cię nad każdym imieniem, macewą, datą, epizodem z historii, anegdotą, myślą filozoficzną i teologiczną, fotografią, smakiem potraw, zbłyskiem poezji. Pamięć miejsca otwiera je na świat i cały świat sprowadza do austerii.
Stało się tak za sprawą szczodrej bezinteresowności. To dosyć ryzykowne przekonanie w odniesieniu do odpowiedzialnego przedsiębiorcy. Nic na to jednak nie poradzę. Im więcej Wojtek dawał innym w geście wolnym od wszelkiej interesowności, obdarzając rzesze przyjaciół gościnnością, zaufaniem, wsparciem, książkami i ideami, tym więcej miał i tym lepiej rozwijała się jego firma wydawnicza. Aż dorobił się wspaniałego „sanhedrynu” doradców i współpracowników. Za taki think tank, zbierający się przy wytrawnym koniaku każdego poniedziałku w Klezmerhoys, najlepsze akademie i korporacje musiałyby wyłożyć bajeczne sumy pieniędzy. Oprócz osób już wymienionych, do tego kręgu należą m.in. Marica i Ireneusz Kania, Elżbieta Jogałło, Ewa Lipska, Barbara Toruńczyk, Joanna Zach, Elżbieta Tabakowska, Ryszard Krynicki, Marek Zagańczyk, Jarosław Mikołajewski…
Stało się tak za sprawą Małgosi. Poznali się z Wojtkiem na studiach – ona anglistyki, on wydziału prawa UJ. Pokochali się w labiryntach opustoszałych uliczek Kazimierza, który jej wówczas wydawał się niebezpieczny. Poszli razem niebezpiecznym szlakiem życia. Ludzie wielkiej pasji, z misją przywracania pamięci, przywracania zapomnianych autorów, którzy – wydawani po latach – wydają się być prorokami. To Małgosia zapewnia Wojtkowi komfort nie ulegania modom i trendom wydawniczym, podążanie za głosem serca, łączenie bezkompromisowości z wrażliwością na drugiego, zwłaszcza słabszego człowieka.
Wojciech Ornat stał się Człowiekiem-Austerią za sprawą książek, odwagi, pamięci, bezinteresowności, Małgosi. Pewnie także dzięki innym sekretom, o których tylko on mógłby nam opowiedzieć. Prawdziwa tajemnica o nim skrywa się jednak gdzie indziej, w słowie „miłość”, które powinniśmy dosłyszeć w każdej z przywołanych wcześniej osobliwych dominant jego życiowej drogi. A gdzie odnajdujemy go dzisiaj? Nie ma chyba przypadku w tym, że z miłości do gloss, talmudycznych komentarzy i zapisków na marginesach, stał się wydawcą unikalnej w skali świata serii książek do pisania. Na ich skrzydełkowym marginesie znajdziemy taką oto glossę Michele Root-Bernstein, może najlepiej opisującą miejsce Wojtka, duchowego spadkobiercy Vincenzowskiej Księgi Pobratymstwa: „Podróż przez kraj czy przez krainę umysłu – co to ma za znaczenie? Notuj rzeczy, które widzisz i których nie widzisz. Puste miejsca wypełniaj możliwościami. Szukaj natchnienia w najdoskonalszym świecie wyobraźni, podejmuj pełną głębi, grę wędrowca, filozofa i artysty, który żyje w każdym z nas”.
Jak się macie?
Lepiej.
To nieście dalej słowo o Wojtku Ornacie.
Ludziom w drodze będzie cieplej.
Laudacja z okazji przyznania Wojciechowi Ornatowi Nagrody im. Stanisława Vincenza
KRZYSZTOF CZYŻEWSKI