fbpx
HOME
Artur Urban

Rilke i Rodin

W twórczości Rainera Marii Rilkego szczególne miejsce zajmuje niewielka monografia poświęcona rzeźbom Auguste Rodina. Poeta wniknął w artystyczną filozofię francuskiego mistrza, co zaowocowało jednym z najlepszych tekstów o sztuce, jakie kiedykolwiek napisano.

Rilke bardzo wysoko cenił sztuki plastyczne, traktując je na równi z literaturą. Był odbiorcą doskonałym, takim, o jakim marzy każdy artysta, spędzając długie bezsenne noce w swojej pracowni. Potrafił godzinami podziwiać rzeźbę czy obraz, żył nimi, myślał o nich, nasłuchując ich ulotnego głosu całym ciałem drżącym ze wzruszenia. Żywił się tymi nastrojami, czerpał z nich energię. Dzielił się tym, co zobaczył, pisał obszerne listy, pragnąc zachować w nich cząstkę dzieła. Tak jak wtedy, gdy napisał komuś o szarościach tła u Cézanne’a i od razu wysłał drugi list, przepraszając, że tak zdawkowo potraktował ten temat, tym razem szczegółowo opisując odcienie szarych barw. Możemy sobie wyobrazić, że Rilke żyjący dzisiaj, gotów byłby wydać ostatnie pieniądze na bilet do Nowego Jorku czy Sydney, żeby zobaczyć interesującą go wystawę. Stałby tam wpatrzony, ze łzą spływającą po policzku, mijany przez tłumy rozbawionych turystów.

Cézanne był jednym z artystów, którzy zawładnęli umysłem Rilkego. Poeta podążał za nimi, wierząc, że nakierują go na cel, widoczny w oddali, ale wciąż zbyt mglisty, żeby dać się opisać. Znane są jego męki, długie lata oczekiwania na przyjście wiersza, niepewność czy to się w ogóle kiedykolwiek zdarzy. Spośród tych przewodników, najwięcej zaczerpnął od Auguste Rodina.

Bez Rodina pewnie nie powstałyby Nowe wiersze, to niezrównane poetyckie studium przedmiotu, efekt pogłębionej obserwacji materialnej powierzchni świata. Rilke, zainspirowany dłońmi rzeźbiarza formującymi płaszczyznę wilgotnej gliny, zrozumiał, że warstwa zewnętrzna nie jest jedynie podrzędną zasłoną wyższej metafizycznej głębi, ale stanowi z nią jedność, nieskończoną i odwieczną. „Wszystko, co nazywamy duchem i duszą, i miłością: czyż nie jest drobną zaledwie zmianą na niewielkiej powierzchni bliskiej nam twarzy?”. Poeta uznał rzeźbę za najważniejszą ze sztuk współczesnych, miała ona, „dopomóc epoce, której męczarnię stanowił fakt, iż niemal wszystkie jej konflikty leżały w sferze niewidocznej”. Jeden z jego najsłynniejszych wierszy, Pantera, ma u swojej genezy niewielki gipsowy odlew tego zwierzęcia, na którym Rilke dostrzegł tysiące żywych, współgrających ze sobą płaszczyzn. Udział Rodina w dojrzewaniu Rilkeańskiej liryki jest tak znaczący, że nie może go pominąć żadna książka o poecie. Relację pomiędzy artystami szczegółowo opisała Rachel Corbett w wydanej kilka lat temu książce You Must Change Your Life. To bardzo sprawnie poprowadzona opowieść, bogata rekonstrukcja losów tej burzliwej znajomości.

Pomimo swoich ogromnych uzdolnień Rilke był wyjątkowo niezdecydowany i niepewny siebie. Dziecięce traumy sprawiły, że miał obsesyjną potrzebę szukania autorytetu, pod którego opiekę mógłby się oddać, dać się uformować, tak aby jego talent literacki był w stanie wydać owoce. Historia jego życia wypełniona jest tego typu kontaktami albo próbami ich nawiązywania. Lou Andreas-Salomé, z którą przyjaźnił się od wczesnej młodości, poleciła mu zmienić imię i charakter pisma, poeta prosił ją o rady we wszystkich aspektach życia. Razem z nią wyjechał do Rosji, chcąc zaczerpnąć nauk od Tołstoja. Dwa krótkie spotkania okazały się klęską, zrzędliwy starzec ignorował Rilkego i wykrzykiwał pretensje wobec stanu współczesnej literatury. Fiaskiem skończyła się próba nawiązania znajomości z Czechowem, mimo przesyłania mu pochwalnych listów i przetłumaczenia jednej z jego sztuk, żadna odpowiedź nie nadeszła. To oczywiście jednostkowe sytuacje, Rilke zbudował przecież ogromną sieć korespondentów, służących mu przyjaźnią i wsparciem, zdarzało się ponoć, że musiał odpowiedzieć jednego dnia na setkę listów. Pisał je z oddaniem, długie okresy twórczego zastoju i oczekiwanie na nadejście wiersza, rekompensował niezwykle płodną epistolografią. W jednym z listów do Rodina zapytał wprost: „Jak należy żyć?”.

Wierzył, że to we Francuzie odnalazł wreszcie swojego mentora. Głęboko do serca wziął sobie usłyszaną na ich pierwszym spotkaniu maksymę: „Pracuj, zawsze pracuj”. Rodin jawił mu się jako wzór artysty doskonałego, całkowicie oddanego swojej pracy, niepozwalającego się rozpraszać codzienności, a przede wszystkim niezależnego od kaprysów ulotnego natchnienia. Widział w nim demiurga, który swoimi rękami powołuje do życia nowe formy. Sam chciał się tego nauczyć, pragnął, żeby słowa jego wierszy stały się budulcem tak rzeczywistym i materialnym jak brąz czy marmur.

To nie tak, że Rodin poczuł w sobie szczególne powołanie do roli nauczyciela tego delikatnego poety, który tak go podziwiał i komplementował. Był to raczej mimowolny efekt jego charakteru i otaczającej go aury. Miał charyzmę człowieka absolutnie przekonanego o słuszności obranej przez siebie drogi. Nie było w nim nawet odrobiny wątpliwości, lęku przed oceną, niepewności wobec stosowanych środków. Jego wiara we własne zdolności formowała się w ciszy, hartowana porażkami i niezrozumieniem. Trzykrotnie odrzucano jego wniosek o przyjęcie do akademii sztuk pięknych, szczycił się, że wszystkiego nauczył się sam, studiując dzieła włoskiego renesansu i formy francuskich katedr.

„Rodin samotny był przed sławą”, ogłosił Rilke na początku swojego eseju. Długo trwała ta samotność. Miał czterdzieści lat, kiedy w końcu poznano się na jego talencie, a sześćdziesiąt, gdy pawilonem wypełnionym rzeźbami na paryskiej wystawie światowej przypieczętował swoją międzynarodową sławę. Nauczył się budować swój wizerunek. Chociaż jego domeną była glina i prawie nigdy nie rzeźbił w marmurze, to zdarzało mu się wychodzić na powitanie gości z twarzą pokrytą pyłem i ciężkim dłutem w ręku. Spacerując po lesie, zrywał grzyby, a potem zastygał na długie minuty, studiując ich kształt i chwaląc doskonałość natury, która w ciągu jednego dnia potrafiła stworzyć tak skomplikowaną formę. Przebywając w jego otoczeniu, Rilke czuł się, jakby słuchał wykładów antycznego filozofa.

Kolejne lata znajomości zweryfikowały ten obraz. Rodin nie był takim eremitą, za jakiego można by go uważać. Romansował z prawie każdą modelką pozującą w jego pracowni, zyskując opinię demoralizatora i erotomana. Był samolubny i zazdrosny, z wiekiem stawał się coraz bardziej kłótliwy. Ogromna popularność uczyniła go najbogatszym francuskim artystą. Jego pracownicy tworzyli i wysyłali w świat kolejne odlewy Myśliciela i Pocałunku. Rodin skupiał się już głównie na rysowaniu, przede wszystkim aktów. Choć u swoich początków rewolucjonizował rzeźbę, pod koniec życia zwrócił się ku przeszłości, całe dnie spędzał wśród kolekcji greckich antyków, oderwany od zagadnień współczesnej sztuki. Bezceremonialnie obchodził się z ludźmi, o czym Rilke dotkliwie się przekonał. Przez kilka miesięcy pracował jako sekretarz Rodina, znosząc jego humory, aż został niesprawiedliwie zwolniony w wyniku fałszywych oskarżeń. Później odnowili kontakt, ale różnice poglądów i kolejne przykrości ze strony Francuza ostatecznie zakończyły tę znajomość. Rilke stracił do niego osobistą sympatię, ale nie wpłynęło to na jego uznanie dla twórczości rzeźbiarza.

Monografia o Rodinie została wydana w 1903 roku, kilka miesięcy po ich pierwszym spotkaniu. Cztery lata później, już po swojej krótkiej i intensywnej kadencji na posadzie sekretarza, Rilke uzupełnił ją o treść jednego ze swoich wykładów, które wygłaszał w różnych europejskich miastach. Był to jeszcze czas, kiedy częściej kojarzono go jako eksperta od twórczości Rodina niż poetę. Tekst powstał na zamówienie pewnego wiedeńskiego wydawnictwa, za które zmagający się z kiepską sytuacją finansową pisarz miał otrzymać skromną kwotę 150 marek. W żadnym wypadku nie traktował tego jako chałtury, o czym jasno dał znać w swoim pierwszym liście do rzeźbiarza: „Mam napisać tom poświęcony Pańskiej twórczości. Dzięki temu spełnia się me najgorętsze życzenie, możność pisania o Pana dziełach to dla mnie wewnętrzne powołanie, święto, radość, to wielki i zaszczytny obowiązek, ku któremu zwraca się moja miłość i gorliwość”. Takie słowa u wielu brzmiałyby fałszywie, tym razem jednak wypowiadał je człowiek o czystym, wrażliwym sercu. W esej włożył cały swój talent, jakby chcąc odpłacić artyście, za dzieła, które stworzył na pożytek nas wszystkich. Dogłębnie wniknął w Rodinowską filozofię i przedstawił jego najważniejsze prace. Nie były to suche opisy i interpretacje, a raczej zaproszenia do odkrywania rzeźb, obcowania z nimi, uczenia się od nich.

Najwcześniejsze dzieło Rodina to Mężczyzna ze złamanym nosem, rzeźba, która zdefiniowała jego styl. Przedstawienie strudzonej, zmęczonej życiem twarzy łamało akademickie kanony hołubiące idealnemu pięknu, przez co praca nie została dopuszczona do wystawienia na Salonie. Publiczność nie była jeszcze gotowa na prawdę, wolała pławić się w iluzjach. Nie dało się jednak uciec od Mężczyzny ze złamanym nosem, bo to twarz wyrażająca cierpienie nowoczesności, coraz mocniej obecnej wokół. Ubogi woźny imieniem Bibi, który pozował Rodinowi do tej rzeźby, był tylko jednym z tysięcy podobnych jemu nędzarzy wypełniających ulice Paryża. Ten ocean nieszczęśników, głodnych, chorych, wyciskanych do cna przez maszynerię zysku, przemierzał bohater słynnej powieści Rilkego Pamiętniki Malte-Lauridsa Brigge. Poeta od razu zrozumiał, jak istotna jest to rzeźba, jak dobrze wyraża prawdziwego ducha epoki. Zachwyciła go zdolność Rodina do tchnięcia życia w obiekt, odtworzenia historii ludzkiej: „Człowiek mniema odczuwać, jak niektóre z tych zmarszczek przyszły wcześniej, inne później, jak między jedną a drugą bruzdą idącą poprzez rysy, lata się ścielą, ciężkie lata – wie, iż pośród znaków tego oblicza niektóre ryły się powoli, jakby z wahaniem, że inne zrazu zaznaczone były z lekka i przez nawyknienie jakieś lub myśl wiecznie powracającą pogłębione zostały, i poznaje one ostre szczerby, co z pewnością powstały jednej nocy, niby dziobem ptaka wyrąbane w zbyt czujnym czole bezsennego”.

Opisując założenia Rodinowskiego rzeźbiarstwa Rilke wyróżnił przede wszystkim znaczenie gestu, ruchu, który ożywia poszczególne elementy. Rzeźba staje się Kosmosem, wszystko w niej żyje i porusza się w jej obrębie. Każde zgrubienie, załamanie powierzchni, najmniejszy nawet fragment ciała jest tak samo przepełniony życiem i wolą. Artystę fascynowały zwłaszcza ręce. Wykonywał setki modeli rąk, a w każdym ścięgnie i mięśniu widział nieskończoność. Nie kopiował jak inni ludzie, mówi nam Rilke, on sam stwarzał, tak jak robi to przyroda. W dziele Rodina człowiek uniezależnił się, zyskał moc sprawczą, kultura zrównała się z naturą.

Wiek brązu, to akt męski, oddany tak wiernie, że dopiero specjalnie powołana komisja uwolniła Rodina od zarzutu zdjęcia formy z żywego modela. To przedstawienie pierwszego człowieka, jak i każdego, który nastąpił po nim. Doskonale na nim widać co miał na myśli Rilke, pisząc o znaczeniu gestu. Każda część ciała postaci żyje, pracuje, działa w pozaczasowym wszechświecie. Zamyślona twarz, która będzie kochać i nienawidzić, ręka, która poda bochenek chleba i zada śmiertelny cios. Noga gotowa do pierwszego i ostatniego kroku. Czy to w ogóle jest człowiek dopiero co przebudzony do życia, czy może już gotowy na przyjście śmierci?

Lektura tekstu Rilkego daje możliwość zanurzenia się w świat zachwytu, tego szczerego, a zatem bez posądzeń o egzaltację, ubogacającego i poszerzającego widzenie. Zapotrzebowanie na takie wrażenia nigdy się nie skończy, chociaż niektórzy próbują to zmienić, odsuwając człowieka od źródła poznania. Adam Zagajewski pisał o chwilach ekstazy, które z ulgą czerpią współcześni czytelnicy Rilkego, na co dzień zdani na monotonną dietę ironii. Dodałbym, dobrze ją znając, że jest to dieta trująca. Świat, w którym nic nie jest na serio, który przykrywa uczucia pustym śmiechem, jedynie wyjaławia ducha. Kiedy klasyka, rozumiana jako wszystko przed aktualną modą, budzi politowanie, a zaduma nad pięknem uchodzi za snobizm, to nie jest to żaden postęp, a tylko krok w stronę barbarzyństwa. Nadmiernie skażeni ironią niejednokrotnie mają potrzebę uwolnienia się spod jej władzy, zazdroszczą tym, którzy czują prawdziwie. Dopóki istnieje sztuka, droga do wolności pozostanie otwarta.

ARTUR URBAN

Warto również przeczytać...